piątek, 11 stycznia 2013

Odcinek z trenowaniem



6 stycznia, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca nawet nie musieliśmy wychodzić z domu bo.

Niewstawanie.
A my mamy toster!
(i karty)
Trenuję.
Corobienie.
Naleśniki z farszem soczewica/marchewka/seler (= hummus z soczewicy).
Pampuchy 2. Ale 4.
Trenuję.
Kolacja, bo naleśniki były z mąki żytniej w dużej mierze.
Taka logika.
Trenuję.
Potrzeba rozwlekłej epopei. Gladiator (2000). Zbyt rozwlekła.
Hah, mamy kłódkę w garści. Piwnica nasza.
Manicure.




7 stycznia, poniedziałek

Odcinek z kolorowym przewodnikiem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca skończyliśmy dobrym poniedziałkiem.

Dziwne niewyspanie. Pokończyły się zlecenia na 2012 i nie ma gdzie się wpisywać. Null. Zero. Nic. Nada.
A Ty wygrywasz literaki z kompem ząb za ząb.
Nasionowe powitania.
Zaś ten przewodnik jest ładny, ale to trzeba lubić przewodniki. Będziemy mieli mądrą kłódkę.
Podróże komunikacją miejską: zimno i ciężko. Deo deo roll.
Przychodzę, tam prezent od mikołaja gra, potem szafa gra, potem kino domowe (ostatni rzut), high definition i mkv, "a ty co robiłeś na święta?" — "sałatkę".
To jeszcze po ścierwne zakupy do sklepy, "a — zapomniałem dla ciebie gitary", stroimy się, gramy, ten fender masakrycznie dobrze brzmi na moim piecu, aż wstyd się przyznać, zaskakująco nauczone jesteśmy po tych 1,5 miesiąca przerwy. Paweł i jego speech do ukłoniętego mikrofonu. Cisnąłem, cisnąłem i wycisnąłem: zagramy końcówkę Smashing Pumpkins w stylu Vampire Weekend.
Wieczorny wieczór z tych bardzo dobrych. Manicure 2. Giant jenga.



8 stycznia, wtorek

Odcinek z podrygiwaniem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zaliczyliśmy występ Wojt i Vreen w Teatrze w Oknie.

(Nie)dziwne niewyspanie. I wszystko lepiej dzisiaj. Łącznie z dojazdem.
A już się bałem, że będziemy musieli czekać i nie wiadomo co robić. Bo spadł opad. Śnieżny. Komórka nie dostarcza mi esów. Znaczy się nie mi. Im.
Więc siedzę, oglądam chomiki, testy-wykrzykniki, jedziesz, jedziemy. Pakowanie, udany dojazd (w tych warunkach pogodowych!), parkowanie.
Przyniosłaś kawę i herbatę (świetny pomysł), siedzimy, jemy, czekamy, dojechali.
Ustawianie, nastrój (może nie tak dopracowany, jak w zeszłym roku Where is Jerry), gramy.
Przyszło kilkoro naszych znajomych (dzięki), ja byłem zajęty grą, Johny nagrywaniem.
Pakowanie, rozmówki, potem kilka zakrętów (wymigaliśmy się od mandatu straży miejskiej i stłuczki) (uff), udało się przepakować basa. Potem jeszcze drewutnia, dotachałem i już do domu (tylko może nie pod prąd).
Jak ja mam dobry humor, to Tobie też się poprawia. Kolacja, kasza, surówka. Wszystko pysznie. Wieczorny wieczór z tych bardzo dobrych. Ponownie. Giant jenga.


Brak komentarzy: