środa, 23 stycznia 2013

Odcinek z "mi nie szkodzi"



17 stycznia, czwartek

Odcinek z niezwykle odległym czwartkiem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca graliśmy w literaki, a ja się nie starałem.

— kopiuj wklej
— literaki
— wyprasowana koszulka
— oczywiście, że będę oddawał ruchy
— zacerowane skarpetki
— umyte duże gabaryty
— karta pamięci
— ciasto kokosowe
— zamieciona podłoga
— małe żyjątka

Bo wygląda na to, że to była niemal płyta roku:
Patrick Watson — Adventures In Your Own Backyard (2012)





18 stycznia, piątek

Odcinek z tłuczonym szkłem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca znieśliśmy okoliczności — taka tradycja?

No to dzisiaj taki nastrój:
The Cinematic Orchestra — The Cinematic Orchestra presents In Motion #1 (2012)
Okładka naprawdę imponująca.

No to dzisiaj na nie. Takie: nieee... ... ...




19 stycznia, sobota

Odcinek z "mi nie szkodzi"

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jedliśmy pizzę, która miała być tak pieruńsko pikantna, że umrzesz.

Wracając do przeszłości. Wokale, niekrzyczane, wyszły — przynajmniej na pierwszy rzut ucha — zadawalająco. Co prawda część numerów to takie szkice, wprawki i pomysły, ale z tego z pewnością artystycznie wybrnę. Niemniej — to będzie pewien wyimek naszej twórczości. I do tego — w ramach kontrastu — "remeber" zwany "camembertem" (albo na odwrót), dlatego że opracowany w całości na próbach, posiadający układ zwrotkowo–refrenowy wraz z linią wokalną, w dodatku dosyć szybki, robi bardzo dobre pozywne wrażenie. Szybko i do przodu i niemal nowocześnie. No, przynajmniej nie w naszym grunge'owym stylu. Więc to będzie singlowy nr z naszej nowej EPki (właśnie: plan EPek). I w niedzielę wyczyściłem stopę i werbel do tego właśnie numeru. I jeszcze wyciąłem beczki (tomy), dobrze robi. Do tego wzruszające będą melodie balladowe plus inne ciche fragmenty i kawałek weezerowatego r'n'rolla.
***
W piątek, po tygodniu ciężkiej pracy (wciąż zaległości zaległości), przyjechałem do domu się posilić, po czym — żeby mieć ujść i nie uświerc — udałem się z powrotem w okolice robotnicze. Acha, przy okazji skończyłem to wspaniałe tomiszcze, które uświetniało lekturę wszelkimi bezeceństwami erotyczno-zbrodniczymi — to było naprawdę godne czytania. Zatem było nas siedmioro. Byłem w tej mniejszej grupie, dzięki czemu pobiegaliśmy sobie, w ogóle gra była szybka, dawno nie liczyłem, więc jakieś 10/30, ale to oznaka, że bardzo dobrze mi szło, do tego zbiórki, zbitki, przechwyty i asysty, nie wiem, czy nie zaliczyłem quatrodouble (licząc straty). Owocnie.
***
Wracam do domu, tym razem może się nawet spociłem. Ponieważ była najwyższa pora na amerykański film, więc obejrzeliśmy go z przerwami, znakomita muzyka, udane kreacje aktorskie (a ja zrobiłem bardzo dobre print screeny, które ukazują postaci w charakterystycznych, charakteryzujących ich pozach), nawet odrobina sensacji, mimo że latka już nie te. Zrobiłem więc pamiątkowe zdjęcia i to chyba było pożegnanie z filmem. Wysoka jakość, ale pewnie już się nie zdarzy do niego wracać. Następne czekają w kolejce. Do przodu, do przodu.



Wyjątkowo poranne wstawanie. No byłem wręcz zdziwiony, kiedy okazało się, ze odśnieżamy auto, a to dopiero 11 :D
Ponieważ kończył nam się chleb, to była znakomita okazja uświetnić śniadanie jajecznicą, która konsystencją i doborem dodatków (pomidory wrzucone wcześniej, zdążyły odparować płyn) przypominała hiszpańską tortillę. Następny w kolejności był chleb tostowy (nie mylić z grzankami, nomenklatura obowiązuje), który należało szybko zjeść, bo duże paczki nie leżakują długo, ponieważ on pleśnieje — zatem zjedliśmy do wyjątkowo błyskawicznie: we wtorek rano już nie było. Tzn. we wtorek rano trza było już dymać po nowy. Zrobiłem rekord do przystanku tram — 6 min. Acha, no i na zachodzie mają prawdziwy chleb tostowy, dopasowany szerokością i wysokością do tosterów, zaś nasz, krajowy, produkowany w Niemczech, jest z przeznaczeniem do opiekaczy. Więc — tradycyjnie już — (nie)wielość i (nie)różnorodność produktów w Polsce kształtuje nasz smak: niech żrą to, co jest, frykasów nie opłaca się produkować. Co oczywiście pozostaje nieustającą zagadką: TAM też kupuje to mniej osób, więc dlaczego TAM się opłaca? I nie mówcie, że TAM jest drożej. Nie jest.
***
"White Light/White Heat" by Nick Cave And Warren Ellis, Lawless (2012) — jeden z lepsiejszych coverów ever. Radość, ekscytacja, poczucie usprawiedliwionego grzechu, że odsłuchało się płytę pół roku przedtem, zanim miało się ją otrzymać na 18 urodziny. Takie rzeczy wydarzają się raz w życiu. Muzyka, która nie sprostała oczekiwaniom, czwarta strona okładki lepsza niż pierwsza, a mimo to niewiele jest płyt bardziej znaczących i wspominanych po latach. Szczególnie, kiedy bierze się do ręki duży format w ochronnej koszulce. Tak, wtedy nie było internetu i niektóre płyty znało się tylko z opisów w "Encyklopedii Rocka". Obczaj to. Wiem, trudne do wyobrażenia. Niemniej — to dobra płyta jest.
***
Pierwszym przystankiem jest BRW, tylko po to, by wykluczyć ewentualnych przeciwników, wytrącić im broń z ręki. Wiemy, że sprzymierzone siły Ikeii nie będą w stanie nas niczym zaskoczyć, stąd szarpnęliśmy się od razu na wysokie wzgórze. Oni zaś okazali się dość sprawni taktycznie i miast łóżkami, wzięli nas komodami i szafami. Szczególnie kolubryna 3D, ze swoją mocą rażenia dała nam się szczególnie we znaki. Zimowa ofensywa, która okazała się nie do zniesienia dla Napoleona i Hitlera przetrzebiła nas mocno (tego jeszcze nie wiemy, ale powoli zaczynami liczyć ofiary w ludziach), ale odnosimy wrażenie, że po przegrupowaniu podołamy jej i więcej problemów będzie sprawiać skala przedsięwzięcia niż jej koszt rzeczywisty. Ślizganie wielkogabarytowymi meblami na skórkach od słoniny to przy tym pikuś. No może niekoniecznie dla 10-latka, ale jak się człowiek zaprawi za młodu, to potem nic mu nie straszne. Więc wobec tego zmasowanego ataku z wrażenia zostawiliśmy czapkę i szalik w kotle Nida/Klon. Zestawu wypoczynkowego nie było, dywanikowy Monet jak malowany, lila i fiolet zamiennie i poduszki w domyśle. Reszta do przemyśleń.



Za Andrew Birda można się kiedyś pokroić, a dzisiaj pozostaje jeno sentyment (skarpetki) do "Three White Horses".
***
Idziemy/jedziemy z tekturką do spożywczaka, ładujemy, łapiemy, skubiemy, montujemy, potem ciężko to wszystko załadować do lodówki, ale w bagażniku umocowałem to na cacy — nic się nie poruszyło. Ozór. Pewnie tam wiele jeszcze cudów było, ja jedynie mam tak, ze wracam i siadam — żadnego rozpakowywania. Wpierwej kawa, ciasto (kokosowe!), odpoczyn i wtedy można coś.
***
Kiedy to już się dokonało, niezwykle pasujący przepis, drożdże rosną, ja ugniatam, ciasto się zrobiło. Po 40 min ono też urosło — cacy. Pięknie się również rozwałkowało naszym "wałkiem" (butelka po likierze, ta długa), Ty nakładasz, pieczemy i już jest. Pizza jak z obrazka. Pyszna. Nie za dużo — musimy zjeść dodatkowe pół jutrzejszego obiadu.
***
Odcinek z programem do meblowania wnętrz mieszkalnych:
— Idziemy do piwnicy?
— Za chwileczkę.
Po kwadransie.
— To idziemy już do piwnicy?
— NO ZARAZ!!
***
A tam dużo kurzu. Bardzo dużo. I rowerek. Nie wyrzucać, za 5 lat będzie jak znalazł. Stare opakowania z domu książki też zachowamy. Pójdą w ramki. Reszta wek. Drewno zostawiamy na opał. Już widzę, jak to ułożyć. Ach, no bo trzeba będzie zrobić miejsce na wypadnięte meble. Przyszło mi do głowy, że odnalazłem się w tej piwnicy miast tamtej, która już utonęła w powodzi. No ba. A ta jest nawet starsza i ma więcej drogocennych artefaktów. A jeżeli jest coś starsze ode mnie, to już szacun. Poszliśmy na dogrywkę, a ja to chyba poszedłem spać głodny. Z tego wszystkiego.



Brak komentarzy: