środa, 2 stycznia 2013

Odcinek poświąteczny



27 grudnia, czwartek

Odcinek z "jaki ty jesteś malutki"

My drogi i Miłościwie Nam Panująca przez chwilę wróciliśmy do normalnego trybu (bo za chwilę był znowu weekend, a to inaaaaczej przecież).

Kiedy już człowiek wraca do normalnego trybu, to jednak jest pewien rodzaj ulgi związany z powrotem do regularnych trybów. Nawet jeżeli te tryby są nieregularne. 
Przedwiośnie wciąż trwa, pęknięcia na asfalcie.
Początek nieco szokujący (ręce chirurga), ale następnego dnia już się przystosowałem. I mam teraz na myśli głównie odczucia piątkowe, bo lepsze. W czwartek było jeszcze trochę zawieruchy oraz dodatkowo kreśliłem czarne scenariusze niezaliczenia testu (a jak wziąłem się na sprawdzenie, to nie zaliczyłem ze trzy razy — wyszły braki). A termin styczniowy się zbliża.
Udając, że wszystko w porządku udałem się na Kowale, i nie zwlekając zabawiłem się z pudełeczkiem: szczęśliwie
jedno pudło. Zatem kasa krajowa oszczędnościowa i zachodzę, a Ty mnie zawozisz do domu. A ryby podgrzewane bardzo ładnie wyszły (grzać 1,5 minuty nie będzie walić po całej firmie).
Organizujemy się po mieszkaniu. Organizujemy się w papierach do zdania. Organizujemy się z lotami
trochę to trwa, ale np. w marcu można gdzieć tanio polecieć. A my chcemy do Nicei. Na przykład.
Stażyści. No proszę, ruskie, a da się oglądać.
 


28 grudnia, piątek

Odcinek z komunistyczną kolejką

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zrealizowaliśmy plan.

Znowu wstaliśmy razem straaaasznie wcześnie rano. Choć dzięki Tobie i autu to była aż 6:45. Jedziemy, mroźno, kolejkaaaaa! I automat z numerkami nie działa. Posuwa się strasznie wolno. Pijemy gorąca herbatę. Dobrze, że chociaż opłata przebiegła bez problemu. A co będzie jeśli jakiegoś kwitu zabrakło? A co będzie, jeśli coś źle wpisałem? A co będzie, jeśli mnie zdybią? Same kwestie. W końcu wchodzę i ja, zdaję, wytrychy nie były konieczne. Wychodzę. Kurcze, nie wziąłem dowodu. Orientacja w tym samym czasie
i dowód się znalazł. Uff. Pędźmy!
No a tutaj już po staremu, tyle że dużo cukierków i nikt nie dzwoni. Niezdrowe to to, ale zawsze można się podładować.
Potem robiłem, potem Ty spałaś ("no bo co miałaś robić"), ja grzałem ryby (nieźle), porobiłem, więc zacząłem pakować makulaturę to na mnie zawsze nieźle wpływa. Na przykład zacząłem pakować atlas, a atlas to ja robiłem w lutym zeszłego roku. Trochę minęło.
Więc sobie teraz przypomniałem, że jak pakowałem, to muzyki słychałem, zaszłem do sklepu, spumante, budweiser, pan szafran, księżyc i spacerówka. Na koszu bawiłem się bardzo dobrze. Wesoło było jakoś tak. Już kompletnie (dzisiaj) zapomniałem, co się działo z rana. A testy od tej pory leżą. A ona ma grube rączki.

The Rum Diary (2011)
bez szału, ale prawie włoski. Prawie.


Brak komentarzy: