wtorek, 28 lipca 2009

syriana

Klan — EP (1970) — wypasiona płytka. Chyba nawet lepsza niż pełny album. Szkoda, że poszli w taką teatralną psychodelię, bo mielibyśmy — obok Polan — wypasiony rhythm'n'bluesowy band.
***
Wiedźma ple-ple - takie zjawisko dziecięce mi się przypomniało.
piątek, 24 lipca

Niby tylko jeden dzień w pracy, ale potrafi zmęczyć. Toksyczne pomieszczenia. I co więcej, po robocie pojechaliśmy do liroja, żeby zakupić metalowy regał dopiwiniczny. Wyprawa się udała, regał zakupiony, dodatkowo jakaś pościel. Ale już do Wrzeszcza nie pojechałem. Może w poniedziałek.Ach tak. Znowu oglądałem programy o przestrzeni kosmicznej i końcu wszechświata. I znowu fakt, że słońce zamierza powoli wygasnąć, powiększając swoją objętość i pochłaniając planetę Ziemię, wprowadził mnie z katastrofalne przygnębienie.
W sobotę z rana była pogoda, więc od razu rower, plaża, gites. Na plaży było specyficznie, nawet przetrzymaliśmy jeden niewielki opad, ale ogólnie nie było najcieplej. Chociaż dla mnie momentami było idealnie. Niestety, przy powrocie, już w okolicy Sandomierskiej, złapała nas ulewa, trochę postalim pod drzewem, po czym pojechalim i zlało nas kompletnie. No, może nie do gaci, ale przez szybki okularów nic nie widziałem. Uff, było zimno i mokro. Akurat się skończyło, jak wdrapaliśmy się na górę.

Obiadzisz, po czym ok. 16 zawitali Szulce w ramach zapowiadanej długo rewizyty. Wbrew ogólnym obawom (znowu trzeba było posprzątać miekszkanie!), wieczór minął przyjemnie na grach planszowych. W tym na jednej, której twórcą jest Jurek (to jego dodatkowe hobby i nadzieja na przyszłe profity, he he). Po grze (mieszaninie domino i black jacka) można sądzić, że może jednak powinien zająć się wymyślaniem gier niż grą na basie, heh.

W niedzielę spokoju nie zaznaliśmy. Pierwej zmontowaliśmy regał dopiwniczny, wypakowałem trochę swoich zbiorów gazet z szafy (sport, dodatek kultura, film, inne papiery) (to jednak magia papieru drukowanego — żaden internet tego nie przebije). Rowerami wybraliśmy się do autleta w celu odebrania pieniędzy z reklamacji. W trakcie zabiegu kulturalnie sobie siedziałem na ławeczce i czytałem Tazbira. Drogra powrotna była wypasiona, w dużej mierze z górki, bez samochodów.

Zanieśliśmy regał do piwnicy, ułożyłem co nieco w środku, Skarbie wyrzuciło trochę złomu (piątka z pakowania mi się należy). Regał stabilny, będzie mógł pomieścić wiele moich skarbów gazetowych, wycinków, zeszytów z wyklejankami czy pełnych zestawów pism. Nieźle.

Zakończyliśmy "przyjaciół". Ta dam! Trochę to trwało.Od razu z rozpędu zabraliśmy się za "Syrianę". Całkiem pokręcone kino. Oprócz całej składankowatości fabuły i wielu niedopowiedzeń, ładnie zrobione. Kto by pomyślał, że z tego Clooneya wyrośnie takie filmowe zwierzę.

Sister Suvi — Now I Am Champion (2009) — z każdym przesłuchaniem dostrzegam więcej fantastycznych zagrywek. No może bez tego wycia wokalu na środku pomieszczenia.
Grizzly Bear — Veckatimest (2009) — to jednak już muzyka nie dla mnie (wszystkie te animal colectivy i inne dziwy). Przyjemnie się tego słucha, ale gitar nie uświadczysz. Często wobec polskich zespołów domowych stawiany zarzut, że "robienie klimatu" jest jedynie zasłoną dymną dla nieumiejętności pisania piosenek, to właśnie odbieram to w ten sposób, że post-produkcja i całokształt brzmienia sprawia, że nie słyszę tam melodii, refrenów, podziałów piosenkowych — chyba że to już jest efekt po dekonstrukcji typowej piosenki, która była elementem wyjściowym.
W światowej historii bondologii jestem na etapie ewidentnej porażki finansowej "OHMSS", której ofiarą padli George Lazenby i Peter Hunt, skądinąd niezły reżyser i montażysta (w dużej mierze sukcesy Terrence'a Younga to też jego zasługa). Ewidentnie scenariusz był zjawiskowy, historia niezwykła, realizacja poprawna, ale ludziom się nie spodobało. Stąd nacisk na Guya Hamiltona, powrót Connery'ego, i powielenie wybuchowego schematu "Goldfingera" (który, rzecz jasna, był/jest najlepszy; chyba). Stąd już w każdym następnym odcinku na końcu mamy totalną rozpierduchę, bo to jednak najlepiej się sprzedaje. Jednak pierwsze odcinki Younga miewały inne rozwiązania. Szkoda, że poszło w stronę schematyzmu. Wycięte sceny z "DAF" są, choć są bez rewelacji, Connery wyraźnie zachłysnął się swoją sławą. I wyraźnie się postarzał. "LALT", Moore, i definitywnie wkroczyliśmy w lata 70. Nie spodziewałem się, że Dr Queen ma całkiem żywy charakter — w przeciwieństwie do tego, co widać na ekranie.

Brak komentarzy: