poniedziałek, 27 lipca 2009

doroczne zalewanie

czwartek, 23 lipca

No to już pewna tradycja. Znowu nas zalali z mieszkania na górze. Tym razem wężyk przy spłuczce, tym razem nie tak wcześnie — o 6:30. Akurat, żeby wstać i się ogarnąć. Szczęście w nieszczęściu — za drugim razem już nie jest tak strasznie, no i skala jakby mniejsza. Postanowiłem wykorzystać okoliczność (odebrałem to jako sygnał/znak) i wziąłem dzień wolny od pracy. Ostatnio sporo się napracowałem — musiałem ściągnąć czterech harrych potterów w wersji HD. Z kolejnymi 007 HD się nie udało, dobrze, że DVD idzie dobrze. Do obowiązków przykładam się rzetelnie.
Wracając do niedalekiej przeszłości. W ostatnią sobotę wybraliśmy się na plażę. Wysmażyło nas nieźle, jedynie fragmenty niedotarte klejozą zaznaczyły się na różowe świnki. "Impreza u Geralda" się rozkręca. Piliśmy piwo, jedliśmy kanapki, nawet dwa razy się zamoczyłem po całości, aczkolwiek woda zimna jak penis (tak, czytam "Pawia królowej"). W drodze powrotnej zahaczyliśmy o wyniesienie starego telewizora, a ten używany Piotra na razie jest na przechowaniu na biurku — nie musieliśmy go wywozić taksą.


W połowie dnia była burza, potem wybraliśmy się na FETĘ. Była oryginalna pogoda — ogólnie niewiarygodnie ciepły lipiec, krajobraz po burzy, a jeszcze zaczął padać deszcz, który wspaniale wyglądał na tle promieni słonecznych, a w tle monumentalna figura Bramy Nizinnej. Bardzo dobry pomysł z umiejscowieniem przedstawień na Dolnym Mieście. Widzieliśmy jeden przemarsz, a następnie jedno przedstawienie na wodzie, przy Żabim Kruku, dokładnie w miejscu wypożyczalni kajaków. Akurat zdążyliśmy się zebrać do domu, zanim rozpętała się prawdziwa ulewa.

Niedzieli nie pamiętam, być może była deszczowa. Chyba dokonaliśmy regulowania przerzutek w hamulców w drugim rowerze. Sukces połowiczny — coś tam hamuje i coś tam się zmienia sprawniej. Nasmarowany łańcuch również lepiej się prezentuje.

W poniedziałek mieliśmy nagrywać, ale Johny ma fuchę, we wtorek pojechałem na salę poćwiczyć i odebrać wzmacniacz od Dżerdżeja. He he, w ostatnich dwóch tygodniach byłem więcej razy poćwiczyc samemu na perkusji niż Johny przez całą swoją karierę. Właściwie wszystkie elementy dopracowane (oprócz jednego numeru). Ćwiczenie przynosi efekty — jest coraz sprawniej. Pojawiły się dwa pomysły na tytuł. "Po dzwonku" nie wydaje mi się powabne, myślałem o "Disco Volante" — oczywiście w nawiązaniu do nazwy super statku z "Thunderball", a nie żadne UFO, czy Mr Bungle albo Ida Engberg. Nie ma to cokolwiek wspólnego z treścią nagrań. Być może więc "Przesączanie kłębuszkowe" — nietypowo, zagadkowo, rozmaitość interpretacji.

Zajrzałem do antykwariatu i zaopatrzyłem się w pozycje: "Spotkania z historią" Janusza Tazbira oraz "Zapomniany Ataman — Taras Bulba-Boroweć (1908-1981)" Edwarda Prusa. Znakomity przedział lat — kawał historii.
***
Zabieram się do czytania Davisa, co by wykorzystać ten wolny dzionek.

Brak komentarzy: