3 października, piątek
Odcinek z zebraniem działkowców 3
My drogi i Miłościwie Nam Panująca w przededniu.
Zmarzłem jak pies, bo znowu kołdra uciekła na drugą stronę. Rankiem są piękne różowe wschody słońca. Już dzisiaj za zimno na krótkie, ale za to pięknie paruje woda, trawa i strumyk. Jest ładnie. Potem mi się nastrój struł. Ale palmy zaliczone.
***
106. Brandtson — Fallen Star Collection (1999) — Started off well, but didn’t do much after that. C
(perkusja cienka jak pierdziawka, ja takie robię, wokal z tych, którym bozia nie dali, i wynika z tego, że każdy taki zespół musi mieć koledżowo-punkowy numer, jakie rozpropagowali Green Day)
***
49. Pop Unknown — If Arsenic Fails, Try Algebra (1999) — The best Pop Unknown release. B
(ten zespół mnie nie przekonuje, ale nie razi na uszy, no i ładny tytuł)
***
The Crownhate Ruin — Until The Eagle Grins (1996) — taki mały głośny przerywnik.
***
47. Dead Red Sea — Birds (2001) — Weird jazzy band. Try to imagine Minus The Bear if they didn’t have technical guitars. B
(jakoś niejakościowo i trochę rozwlekają, czasem trochą taka Anahata, chwilami sporo romana)
***
108. Red Animal War — Breaking In An Angel (2001) — Small Brown Bike fans might like it. C
(bardzo miłe klarowne brzmienie i technicznie cacy, wokal do zniesienia, nieźle piosenkarsko, i jest przebój! tylko płyta się dłuży)
***
Z rozpędu:
Red Animal War — Seven Year War (2006) — ale tylko w przeglądzie.
***
Piśmiennictwo dało mi dzisiaj w kość. Będzie hamburger i spacerowanie.
W takiej sytuacji można chyba nawet polubić Alberto Sordiego.
***
Ha, nie było burgierów!
To wziąłem kiełbasę i bagietkę.
Musiałem co prawda szybko się sprawić, ale nie spodziewałem się takiego survivalu. Grunt, że słońce i pogoda dopisali. Było się wspiąć i już widoki. Ciepłe żółtawe słońce, stare jabłonie, dzikie róże, rozrost jeżyn.
Trochę ślizgania po zgniłych jabłkach na zboczu, a potem się zaczęło!
Wszystko zarosło. WSZYSTKO. Zatem nie miałem czasu na romana i swobodne przejście z muzyką, tylko walczyłem o życie a golenie wyrywały się z chaszczy.
Dawny poligon już niemal jest nie do przejścia (gdzie ta młodzież, która powinna tu hasać i deptać krzaki), gdybym nie znał wcześniej, nie odkryłbym skrytych przejść. W baraku przy Starogardzkiej już nie mieszka ludność: zabili dechami/pustakami. Wciąż pozostaje ukryte siedlisko z francuskich horrorów gore.
Na górze, tam gdzie niegdyś pola, teraz już tylko łąki, drogi nieprzejezdne, a ścieżki zarośnięte. Wobec możliwości skoku ze skarpy musiałem powrócić i wejść w las: stara lodówka wciąż tam była. Następnie wysokie szuwary do przejścia — w tym terminie bez podmoknięć. Trochę wyższe ode mnie, jakieś 2,20. Przedarłem się, wdrapałem na górę i już byłem tak zasapany, że całe piwo na to poszło. No to wracam do domu. Chwila relaksu, pozdrowienia od działkowców, oglądamy odcinek.
Odcinek z zebraniem działkowców 3
My drogi i Miłościwie Nam Panująca w przededniu.
Zmarzłem jak pies, bo znowu kołdra uciekła na drugą stronę. Rankiem są piękne różowe wschody słońca. Już dzisiaj za zimno na krótkie, ale za to pięknie paruje woda, trawa i strumyk. Jest ładnie. Potem mi się nastrój struł. Ale palmy zaliczone.
***
106. Brandtson — Fallen Star Collection (1999) — Started off well, but didn’t do much after that. C
(perkusja cienka jak pierdziawka, ja takie robię, wokal z tych, którym bozia nie dali, i wynika z tego, że każdy taki zespół musi mieć koledżowo-punkowy numer, jakie rozpropagowali Green Day)
***
49. Pop Unknown — If Arsenic Fails, Try Algebra (1999) — The best Pop Unknown release. B
(ten zespół mnie nie przekonuje, ale nie razi na uszy, no i ładny tytuł)
***
The Crownhate Ruin — Until The Eagle Grins (1996) — taki mały głośny przerywnik.
***
47. Dead Red Sea — Birds (2001) — Weird jazzy band. Try to imagine Minus The Bear if they didn’t have technical guitars. B
(jakoś niejakościowo i trochę rozwlekają, czasem trochą taka Anahata, chwilami sporo romana)
***
108. Red Animal War — Breaking In An Angel (2001) — Small Brown Bike fans might like it. C
(bardzo miłe klarowne brzmienie i technicznie cacy, wokal do zniesienia, nieźle piosenkarsko, i jest przebój! tylko płyta się dłuży)
***
Z rozpędu:
Red Animal War — Seven Year War (2006) — ale tylko w przeglądzie.
***
Piśmiennictwo dało mi dzisiaj w kość. Będzie hamburger i spacerowanie.
W takiej sytuacji można chyba nawet polubić Alberto Sordiego.
***
Ha, nie było burgierów!
To wziąłem kiełbasę i bagietkę.
Musiałem co prawda szybko się sprawić, ale nie spodziewałem się takiego survivalu. Grunt, że słońce i pogoda dopisali. Było się wspiąć i już widoki. Ciepłe żółtawe słońce, stare jabłonie, dzikie róże, rozrost jeżyn.
Trochę ślizgania po zgniłych jabłkach na zboczu, a potem się zaczęło!
Wszystko zarosło. WSZYSTKO. Zatem nie miałem czasu na romana i swobodne przejście z muzyką, tylko walczyłem o życie a golenie wyrywały się z chaszczy.
Dawny poligon już niemal jest nie do przejścia (gdzie ta młodzież, która powinna tu hasać i deptać krzaki), gdybym nie znał wcześniej, nie odkryłbym skrytych przejść. W baraku przy Starogardzkiej już nie mieszka ludność: zabili dechami/pustakami. Wciąż pozostaje ukryte siedlisko z francuskich horrorów gore.
Na górze, tam gdzie niegdyś pola, teraz już tylko łąki, drogi nieprzejezdne, a ścieżki zarośnięte. Wobec możliwości skoku ze skarpy musiałem powrócić i wejść w las: stara lodówka wciąż tam była. Następnie wysokie szuwary do przejścia — w tym terminie bez podmoknięć. Trochę wyższe ode mnie, jakieś 2,20. Przedarłem się, wdrapałem na górę i już byłem tak zasapany, że całe piwo na to poszło. No to wracam do domu. Chwila relaksu, pozdrowienia od działkowców, oglądamy odcinek.
No, w sumie było czadowo!
4 października, sobota
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zabawiamy się w pracowanie.
Początek poszedł bardzo dobrze.
Śniadanie, wstawanie, klej, tapeta.
Jest i siedzi i ładnie wygląda.
Było ręczne strzyżenie owiec i swobodnym leszczem zająłem się wielką szafą. I wcale nie było tak łatwo jak z tymi regałowymi.
Chyba w środku dnia jakiś chill.
Oczywiście stare kasety, aż zastał nas wieczór, ale dwa skrzydełka już stoją na biało.
Pierwsza część filmu (Ty pracujesz).
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zabawiamy się w pracowanie.
Początek poszedł bardzo dobrze.
Śniadanie, wstawanie, klej, tapeta.
Jest i siedzi i ładnie wygląda.
Było ręczne strzyżenie owiec i swobodnym leszczem zająłem się wielką szafą. I wcale nie było tak łatwo jak z tymi regałowymi.
Chyba w środku dnia jakiś chill.
Oczywiście stare kasety, aż zastał nas wieczór, ale dwa skrzydełka już stoją na biało.
Pierwsza część filmu (Ty pracujesz).
5 października, niedziela
Odcinek z meblami w chuj
My drogi i Miłościwie Nam Panująca borykamy się z trudnościami technicznymi na poważnie.
Początek poszedł bardzo dobrze.
Śniadanie, wstawanie, klej, tak, w sumie klej też był.
Potem było gorzej.
Co prawda był jeszcze z rana chill, Ty odwiedzałaś, ja powtórnie na rowerze do naszego nowego ulubionego sklepu (leroy).
Wykupili mi Alt-J.
Prócz tego nawiozłaś masę ważnego o bardzo potrzebnego sprzętu.
Popsuła nam się waga. Dzięki nowym bateriom się naprawiła, ale z kolei popsuła się mikrofala.
Środek szafy niby ok, poziomica działa, ściski też, ale już przedłużacz nie. Okazało się to wyższą filozofią, trza było gniazdko wygnieździć bardziej profesjonalnie. Wojt ratuje taśmą izolacyjną i złączkami. Uff. Dobrze, że przez las bliziutko.
Nawkurwiałem się, zwierciłem, skręciłem jedno skrzydło.
Następnie próbujemy z kosiarką do trawy. Trochę masakruje, zapycha się, ale trzeba umiejętnie i wtedy w pół godziny robi to, co ja ręcznie w 3. Zgrabianie liści, koszenie wszystkiego hurtem. Całość do siaty mi nie weszła. No jestem ciekaw.
Zmienione plany wtorkowe i zagrożenie wisi w powietrzu (wiercić!), ale jest odroczone.
Druga część filmu (Ty pracujesz) (ja z tego WSZYSTKIEGO upiłem się na dwa piwa).
Ale film mnie na tę chwilę całkowicie oderwał. Tylko na tę, bo nie pamiętałem o nim przez tydzień.
Fathom (1967)
Historia taka, że poważne kino szpiegowskie lubię (Quiller), ale jest o wiele większa stawka podczas oglądania tego niepoważnego (Flint). Stąd umiłowanie serii. Od razu kupuję kolory, bzdury i kiepskie wykonanie. Początkowe sceny, które właściwie zapowiadają wagę całego wydarzenia.
Wspaniały obraz. Teraz już tak nie robią.
Odcinek z meblami w chuj
My drogi i Miłościwie Nam Panująca borykamy się z trudnościami technicznymi na poważnie.
Początek poszedł bardzo dobrze.
Śniadanie, wstawanie, klej, tak, w sumie klej też był.
Potem było gorzej.
Co prawda był jeszcze z rana chill, Ty odwiedzałaś, ja powtórnie na rowerze do naszego nowego ulubionego sklepu (leroy).
Wykupili mi Alt-J.
Prócz tego nawiozłaś masę ważnego o bardzo potrzebnego sprzętu.
Popsuła nam się waga. Dzięki nowym bateriom się naprawiła, ale z kolei popsuła się mikrofala.
Środek szafy niby ok, poziomica działa, ściski też, ale już przedłużacz nie. Okazało się to wyższą filozofią, trza było gniazdko wygnieździć bardziej profesjonalnie. Wojt ratuje taśmą izolacyjną i złączkami. Uff. Dobrze, że przez las bliziutko.
Nawkurwiałem się, zwierciłem, skręciłem jedno skrzydło.
Następnie próbujemy z kosiarką do trawy. Trochę masakruje, zapycha się, ale trzeba umiejętnie i wtedy w pół godziny robi to, co ja ręcznie w 3. Zgrabianie liści, koszenie wszystkiego hurtem. Całość do siaty mi nie weszła. No jestem ciekaw.
Zmienione plany wtorkowe i zagrożenie wisi w powietrzu (wiercić!), ale jest odroczone.
Druga część filmu (Ty pracujesz) (ja z tego WSZYSTKIEGO upiłem się na dwa piwa).
Ale film mnie na tę chwilę całkowicie oderwał. Tylko na tę, bo nie pamiętałem o nim przez tydzień.
Fathom (1967)
Historia taka, że poważne kino szpiegowskie lubię (Quiller), ale jest o wiele większa stawka podczas oglądania tego niepoważnego (Flint). Stąd umiłowanie serii. Od razu kupuję kolory, bzdury i kiepskie wykonanie. Początkowe sceny, które właściwie zapowiadają wagę całego wydarzenia.
Wspaniały obraz. Teraz już tak nie robią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz