w necie nawet własne (wpisać cokolwiek) znajdziesz |
8 września, poniedziałek
Odcinek z Edwardem (nożycorękim)
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zbieramy się i oglądamy.
Nie szedłem, bo powłóczę. Czytam "Maga".
Do zmęczenia fizycznego doszło psychiczne, bo atakują mnie od rana. Błeee.
***
Po pokusztykałem do liroya, zakupiłem najtańsze nożyce oraz krokusy (takie czasy). Miałem jeszcze miłą chwilę przy półce z przecenionymi winylami (Depeche Mode, Gomez — jakże się teraz akurat trafił). Po powrocie zajęło mi strzyżenie trochę, efektu tego jeszcze nie widziałem, a my chyba widzieliśmy odcinek. Chyba.
Odcinek z Edwardem (nożycorękim)
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zbieramy się i oglądamy.
Nie szedłem, bo powłóczę. Czytam "Maga".
Do zmęczenia fizycznego doszło psychiczne, bo atakują mnie od rana. Błeee.
***
Po pokusztykałem do liroya, zakupiłem najtańsze nożyce oraz krokusy (takie czasy). Miałem jeszcze miłą chwilę przy półce z przecenionymi winylami (Depeche Mode, Gomez — jakże się teraz akurat trafił). Po powrocie zajęło mi strzyżenie trochę, efektu tego jeszcze nie widziałem, a my chyba widzieliśmy odcinek. Chyba.
ascenseur-pour-l-echafaud-1958 |
9 września, wtorek
Odcinek z wtorkiem
My drogi i Miłościwie Nam Panująca we wtorek.
Powłóczę, ale poszedłem w drobnym deszczu. Tam (koło kościoła na wsi) stawiają nowy płot wokół uporządkowanego sadu, a koło pętli porządkują "sad" z czarnym bzem.
***
Trochę bez życia, ale widzę już koniec tego etapu. Ugryzłem się w jamę ustną.
John Barry — Mercury Rising (1998) — a mnie się podoba i co mi zrobicie. Mroczne, dostojne, posępne, powolne. Czyli kosmiczne w stylu moonrakera = znakomicie.
***
Green Day — Dookie (1994) — słyszałem, ale nie słuchałem, przecież wtedy Nirvana! Po latach dobrze, bez wstydu, greendayowo. Foo Fighters wiele zawdzięczają takiej muzie. No i ta przygoda, że byli w Polsce zawczasu.
Closterkeller — Scarlet (1995) — zawsze dla mnie straszne. Nawet okładki nie chcę oglądać.
The Simon and Garfunkel Collection (1981) — cudownie klasyczne. Właśnie best of, które znają wszyscy. I mieli na płytach/kasetach. Takie flower-power dla wczesnej młodzieży długowłosej, choć to przecież folk. I teraz nie dziwię się, że okropnie lubię Rogue Wave.
The Doors — The Soft Parade (1969) — mam na winylu od młodości, ale teraz wziąłem do cięcia trawy, i szybko minęło. Na pamięć. Dęciaki bardzo ok.
The Sisters of Mercy — A Slight Case of Overbombing: Greatest Hits Volume One (1993) — czyli i tak mi się trafiło nieźle, że "przeboje". Koszmarek, który darzę takim samym uczuciem jak Ramstein. Jak dla mnie nie są daleko.
Roger Waters — Amused to Death (1992) — nic wartościowego. I kaseta się wije i nie gra. Eeee.
Emerson, Lake & Palmer — Pictures at an Exhibition (1971) — wirtuozeria godna Muse. Aż dziwne, że ludzie kiedyś na tym sikali. No ale podziękowania, za przybliżenie kulturze masowej Modesta Musorgskiego.
Iggy Pop — Blah Blah Blah (1986) — ok, nie będę się wysługiwał tytułem. Niewiele zapamiętałem.
Nick Cave and the Bad Seeds — Let Love In (1994) — pasi. Balladowo, nawet coś znałem. Nie boli.
***
Spacerniak po sadach, siatka vm, jeszcze tak letnio-jesiennie, S&G, jabłonie, jabłka, zdjęć nie robiłem. Na Stogach bez ceregieli, trzebiłem gazety przez cały wieczór, piłem piwo (z limonką), jedna komórka w szafie przeczyszczona, dodatki kulturalne (na przyszłość) (hehe) są.
Wracam z kasetą RATM (znowu tą samą, wszyscy to nagrywali), jedną wspanialszych z prób KA (początki "psychodelicznej krufki" i inne wzruszające rzeczy — "papieroski") (kiedy to nagrać?), a potem trafił mi się bonus do książyca w pełni:
WINDĄ NA SZAFOT.
Ten fragment potężny, humorzasty, i po zjedzeniu przepysznej pieczeni udałem się w dobrym nastroju do zasłużonego snu. Jeszcze ciepławo było, na Stogach siedziałem na letniaka (boso, bezkoszulkowo).
Odcinek z wtorkiem
My drogi i Miłościwie Nam Panująca we wtorek.
Powłóczę, ale poszedłem w drobnym deszczu. Tam (koło kościoła na wsi) stawiają nowy płot wokół uporządkowanego sadu, a koło pętli porządkują "sad" z czarnym bzem.
***
Trochę bez życia, ale widzę już koniec tego etapu. Ugryzłem się w jamę ustną.
John Barry — Mercury Rising (1998) — a mnie się podoba i co mi zrobicie. Mroczne, dostojne, posępne, powolne. Czyli kosmiczne w stylu moonrakera = znakomicie.
***
Green Day — Dookie (1994) — słyszałem, ale nie słuchałem, przecież wtedy Nirvana! Po latach dobrze, bez wstydu, greendayowo. Foo Fighters wiele zawdzięczają takiej muzie. No i ta przygoda, że byli w Polsce zawczasu.
Closterkeller — Scarlet (1995) — zawsze dla mnie straszne. Nawet okładki nie chcę oglądać.
The Simon and Garfunkel Collection (1981) — cudownie klasyczne. Właśnie best of, które znają wszyscy. I mieli na płytach/kasetach. Takie flower-power dla wczesnej młodzieży długowłosej, choć to przecież folk. I teraz nie dziwię się, że okropnie lubię Rogue Wave.
The Doors — The Soft Parade (1969) — mam na winylu od młodości, ale teraz wziąłem do cięcia trawy, i szybko minęło. Na pamięć. Dęciaki bardzo ok.
The Sisters of Mercy — A Slight Case of Overbombing: Greatest Hits Volume One (1993) — czyli i tak mi się trafiło nieźle, że "przeboje". Koszmarek, który darzę takim samym uczuciem jak Ramstein. Jak dla mnie nie są daleko.
Roger Waters — Amused to Death (1992) — nic wartościowego. I kaseta się wije i nie gra. Eeee.
Emerson, Lake & Palmer — Pictures at an Exhibition (1971) — wirtuozeria godna Muse. Aż dziwne, że ludzie kiedyś na tym sikali. No ale podziękowania, za przybliżenie kulturze masowej Modesta Musorgskiego.
Iggy Pop — Blah Blah Blah (1986) — ok, nie będę się wysługiwał tytułem. Niewiele zapamiętałem.
Nick Cave and the Bad Seeds — Let Love In (1994) — pasi. Balladowo, nawet coś znałem. Nie boli.
***
Spacerniak po sadach, siatka vm, jeszcze tak letnio-jesiennie, S&G, jabłonie, jabłka, zdjęć nie robiłem. Na Stogach bez ceregieli, trzebiłem gazety przez cały wieczór, piłem piwo (z limonką), jedna komórka w szafie przeczyszczona, dodatki kulturalne (na przyszłość) (hehe) są.
Wracam z kasetą RATM (znowu tą samą, wszyscy to nagrywali), jedną wspanialszych z prób KA (początki "psychodelicznej krufki" i inne wzruszające rzeczy — "papieroski") (kiedy to nagrać?), a potem trafił mi się bonus do książyca w pełni:
WINDĄ NA SZAFOT.
Ten fragment potężny, humorzasty, i po zjedzeniu przepysznej pieczeni udałem się w dobrym nastroju do zasłużonego snu. Jeszcze ciepławo było, na Stogach siedziałem na letniaka (boso, bezkoszulkowo).
10 września, środa
Odcinek z już niemal wolnym
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zajmujemy się i oglądamy (każde swoje).
Już tylko pokłosie zgliszcz. Nie mówię, że nie podnosi ciśnienia trochę, ale już nowe zadania przed nami. Śniadanie było, i lancz.
***
Acha, przez cały dzień padało, a ja w płaszczu i z parasolką. 2 x bonus.
***
Na chwilę przed dwunastą udało mi się zdążyć, czas krótki (30 min) osso tym razem przerośniętę, ale nie wyjątkowo, były problemy z wyborem, ale dorzuciłem 3 do jednej kupki prezentowej = załatwione.
***
W domu jakby obiad/kolacja.
Co tam, że kopie — wino pracuje!
***
Siadam, zakładam wtyczki, komp rzęzi, = za dużo wtyczek (tych ciężkich).
Ciężka robota, nigdy się nie nauczę, czas goni.
Tipsy, na których naukę muszę pójść:
— grupowanie ścieżek
— wysyłka jednego efektu na grupę (czy jest możliwość różnych ustawień?)
— pomysł własny: obróbka fragmentami utworu — kompresowanie dr dla różnych części
***
Na wieczór czipsy i odcinek.
Ten serial jest naprawdę bardzo dobry.
Spanie (i LEKKIE niedospanie) z Bridges to Babylon (1997). W sumie nie znałem tego, wzruszające stylistycznie, słucham już po raz kolejny.
Odcinek z już niemal wolnym
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zajmujemy się i oglądamy (każde swoje).
Już tylko pokłosie zgliszcz. Nie mówię, że nie podnosi ciśnienia trochę, ale już nowe zadania przed nami. Śniadanie było, i lancz.
***
Acha, przez cały dzień padało, a ja w płaszczu i z parasolką. 2 x bonus.
***
Na chwilę przed dwunastą udało mi się zdążyć, czas krótki (30 min) osso tym razem przerośniętę, ale nie wyjątkowo, były problemy z wyborem, ale dorzuciłem 3 do jednej kupki prezentowej = załatwione.
***
W domu jakby obiad/kolacja.
Co tam, że kopie — wino pracuje!
***
Siadam, zakładam wtyczki, komp rzęzi, = za dużo wtyczek (tych ciężkich).
Ciężka robota, nigdy się nie nauczę, czas goni.
Tipsy, na których naukę muszę pójść:
— grupowanie ścieżek
— wysyłka jednego efektu na grupę (czy jest możliwość różnych ustawień?)
— pomysł własny: obróbka fragmentami utworu — kompresowanie dr dla różnych części
***
Na wieczór czipsy i odcinek.
Ten serial jest naprawdę bardzo dobry.
Spanie (i LEKKIE niedospanie) z Bridges to Babylon (1997). W sumie nie znałem tego, wzruszające stylistycznie, słucham już po raz kolejny.
11 września, czwartek
My drogi i Miłościwie Nam Panująca sofą zagracamy pokój.
Mgła. Spora.
Siedzieć w zaciemnieniu i oglądać technikolor. W golfa grę.
Oj oj, się by chciało.
Na razie muszę zadowolić się fragmentarycznie The Prize (1963). I robię to. Elke Sommer (The Venetian Affair), Mr Osato (Teru Shimada, You Only Live Twice).
FOTO
***
Do Jerry Goldsmith — Papillon (1973) mam coraz większe zrozumienie. Dobra melodia i odpowiedni poziom liryzmu.
***
Comets on Fire — Blue Cathedral (2004) — jest bardzo bardzo (real space rock babe!), są zakusy na Avatar, w końcu magia SubPop działa, również w przypadku
Kinski — Alpine Static (2005) — tutaj wszystko byłoby piękne, gdyby jeszcze śpiewali. Ale grają świetnie.
***
A ja mam wczorajszą palmę zaległą, a tutaj już nowa.
***
Wracam przez wro (drożdżówka z głodu zjedzona), jedziemy.
Zgarnąłem sianko, nie ma co podlewać, bo mokro jeszcze.
Trochę patrzyłem oniemiały, bo jest na co popatrzeć. Nie deptałem, zgarnąłem zgniłe jabłka. Teraz trzeba będzie trochę pooczyszczać. Konwalie jak chwasty.
***
Potem jadę z kolekcją winylową i przestawiamy sofę. Więcej miejsca, ale czy na pewno? Mycie podłogowe. Przeglądam książki, co je kupiłem w prezencie. Chyba jednak nie pójdę do kina na "Szatana z 7 klasy", bo nie (praca, praca). Za to może sobotnia Grawitacja, to jak już w kinie.
I jeszcze wieczorem mieliśmy siły na odcinek, gdzie zbliżamy się do końca. To dobry serial, co mi się podoba. Późno już.
My drogi i Miłościwie Nam Panująca sofą zagracamy pokój.
Mgła. Spora.
Siedzieć w zaciemnieniu i oglądać technikolor. W golfa grę.
Oj oj, się by chciało.
Na razie muszę zadowolić się fragmentarycznie The Prize (1963). I robię to. Elke Sommer (The Venetian Affair), Mr Osato (Teru Shimada, You Only Live Twice).
FOTO
***
Do Jerry Goldsmith — Papillon (1973) mam coraz większe zrozumienie. Dobra melodia i odpowiedni poziom liryzmu.
***
Comets on Fire — Blue Cathedral (2004) — jest bardzo bardzo (real space rock babe!), są zakusy na Avatar, w końcu magia SubPop działa, również w przypadku
Kinski — Alpine Static (2005) — tutaj wszystko byłoby piękne, gdyby jeszcze śpiewali. Ale grają świetnie.
***
A ja mam wczorajszą palmę zaległą, a tutaj już nowa.
***
Wracam przez wro (drożdżówka z głodu zjedzona), jedziemy.
Zgarnąłem sianko, nie ma co podlewać, bo mokro jeszcze.
Trochę patrzyłem oniemiały, bo jest na co popatrzeć. Nie deptałem, zgarnąłem zgniłe jabłka. Teraz trzeba będzie trochę pooczyszczać. Konwalie jak chwasty.
***
Potem jadę z kolekcją winylową i przestawiamy sofę. Więcej miejsca, ale czy na pewno? Mycie podłogowe. Przeglądam książki, co je kupiłem w prezencie. Chyba jednak nie pójdę do kina na "Szatana z 7 klasy", bo nie (praca, praca). Za to może sobotnia Grawitacja, to jak już w kinie.
I jeszcze wieczorem mieliśmy siły na odcinek, gdzie zbliżamy się do końca. To dobry serial, co mi się podoba. Późno już.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz