14 października, wtorek
My drogi i Miłościwie Nam Panująca mamy nowy, wazowy, wystrój wnętrza.
Dorobek moich dwóch tygodni ciężkiej pracy:
My drogi i Miłościwie Nam Panująca mamy nowy, wazowy, wystrój wnętrza.
Dorobek moich dwóch tygodni ciężkiej pracy:
Baby Bird (+ kawałek The Orb) — dawny i zupełnie już nieznany artysta, z przebojami, głos Bono, jeden numer z rave'owym "The End" czy innym "When the music over". Bardzo dobre, kto dziś o tym pamięta? (podobnie jak o POLAR). Złota kaseta maxell. Osłuchane niegdyś mocno.
***
Placebo — Black Market Music — to jednak już ścierwo jest. Przebój się trafił, ale wszystko takie naciągane. A wiem, że kiedyś mi się podobało. Ale to musiało tyczyć debiutu.
***
Fred Frith + Pan Kifared. Jedno męczące i słabe, drugie weselsze, a nawet zabawne. Nie wiem które było które. Ale jeden numer nawet znałem.
***
Raz, dwa, trzy — cztery — odfajkowane.
***
Placebo — Black Market Music — to jednak już ścierwo jest. Przebój się trafił, ale wszystko takie naciągane. A wiem, że kiedyś mi się podobało. Ale to musiało tyczyć debiutu.
***
Fred Frith + Pan Kifared. Jedno męczące i słabe, drugie weselsze, a nawet zabawne. Nie wiem które było które. Ale jeden numer nawet znałem.
***
Raz, dwa, trzy — cztery — odfajkowane.
***
Varius Manx — Ego — muzyka straszna, słowa okropne, co najmniej zabawne wobec osobowości Kasi Stankiewicz, która nie powstrzymała się przed niedawnym emocjonalnym coming autem.
***
Lady Pank — Koncertowa — już słychać, że Panasewicz przepił głos, nie wiem skąd wzięli metalową sekcję rytmiczną, ale polskie Police to już nie jest. Było minęło.
***
Drugi raz Freddie oraz Caballe — raz wystarczyło.
***
Proletariat — IV. Wiadomo, trochę wciórne i wstydliwe, ale muzycznie pozostał pewien swojski oldschool. Starali się. Hej naprzód marsz. I oni trochę poszli.
***
Rapeman — Two Nuns and a Pack Muee — ciężko mi słuchać niektórych ostatnich rzeczy Shellac, a co dopiero tamten jazgot i ryczące soprany. Konwalie, ale nie wracajmy.
***
Pixies — Sufer Rosa & Come on Pilgrim — szybko minęło, troszkę bolało. Wolimy miękkość Breeders.
***
Jimi Hendrix — Band of Gypsys & All the Hits — na pamięć. Nie wiem, czy potrzebowałbym teraz w wersji winylowej, w końcu hippie mi minęło. Musiałbym przyjrzeć się poważniej "Electric Ladyland".
***
Dżem — Wehikuł czasu 1,2,4. — nie wiem, gdzie 3. Sympatyczny ten koncert, kawałki wzruszające, tak jak nie cierpię Dżemu nie mogę ukryć, że znam te numery aż za dobrze. Trudno, co zrobić.
***
Ramones — Halfway to Sanity — śmignęło, nawet nie zauważyłem. No ale zawsze wolałem Sex Pistols.
***
Dżem — Absolutely Live — wychodzi na to, że nie pamiętam.
***
Dead Can Dance — czarna okładka, podpisał się Romanek w 1995. Muzycznie do strawienia, aczkolwiek zbyt po całości pojechali tym dulcymerem.
***
Ministry — KEAgamaHXzeta (?) — znane, lubiane, nawet wciąż nowoczesne, jak na dzisiejsze czasy. Ba, "przeboje" dwa z tego były.
***
Pearl Jam — Vs + Yield — gdzieś się nawet szwendały oryginalne kasety. Niestety zbyt dobrze znam, ale teraz, kiedy lubię rocka, czasem się przydaje.
***
Michał Żebrowski — Lubię, kiedy kobieta — cóż za kuriozum.
***
Pink Floyd — Atom Heart Mother — kiedyś podjarka, dzisiaj zbyt wydumane. Chyba jednak najbardziej lubię okładkę.
***
King Crimson — In the Wake of Poseidon — już druga taka, jedna zostaje.
***
Cat Stevens — Greatest Hits — bardzo milusie, zupełnie niewspółczesne.
***
Rodan & Big'N — szacowne. Nawet przez chwilę wahałem się z tym Rodanem, ale to tylko ten jeden numer. Stawiam na Hoover.
***
Metallica — Metallica — niestety też znam.
***
Queen — Innuendo — druga kaseta = podwójne nieszczęście.
***
Roger Waters — Amused to Death (part 1) — nie dał pograć, bo się mie/mulił.
***
Lady Pank — Łowcy głów — to dlatego kiedyś byli porządni pisarze tekstów = fachowcy. A tak... "pada deszcz".
***
Dżem — The singles — właśnie to, single im wychodziły, płyty nie do końca.
***
o.n.a. — modlishka — no nie wiem, co powiedzieć. Albo sięgnąć do lokalnych historii, że to "obok nas" wyłowili diament z sali prób albo rzec, że dzisiejsza pogoń za wizualnością jest czasem słuszna.
***
Wybrałem się na krótkie spodnie, a tu pada. Ale rano 14 stopni.
Trochę odżyłem w końcu. To pewnie ta pomocna dłoń.
***
James Horner — Star Trek 2 — The Wrath of Khan (1982) — miło mnie rozczarowało, takie space-sf w muzyce + jeden dobry temat. Dobrze się tego słucha.
***
158. Again For The Win — Bonus Deluxe Version — Pop punk with a piano. Sounds like a mess. D-
(a wyjątkowo taki spokojny roczek się przyda na dzisiaj)
***
132. Sounds Like Violence — With Blood On My Hands — Already tired of this band’s dancey thing. C-
(a mnie z tym bardzo sympatycznie, taki "nowoczesny garaż" to jest, bardzo do słuchania, popowa energia)(I bardzo podobają mi się brzmienia, jakie stworzyli)(a bo to z 2007 roku jest)
***
I ten deszcz mi popsuł trochę atmosfer, ciut zmokłem, ale kolory piękne. Ta komunikacja na Stogi straszna.
I, co nie zdarza mi się w ogóle, przegadałem 1,5 godziny. Nawet nie przerzucałem makulatury. Spodnie będą skracane. I przyszedł graal. (a ja tę igłę mam do poprawki!).
Varius Manx — Ego — muzyka straszna, słowa okropne, co najmniej zabawne wobec osobowości Kasi Stankiewicz, która nie powstrzymała się przed niedawnym emocjonalnym coming autem.
***
Lady Pank — Koncertowa — już słychać, że Panasewicz przepił głos, nie wiem skąd wzięli metalową sekcję rytmiczną, ale polskie Police to już nie jest. Było minęło.
***
Drugi raz Freddie oraz Caballe — raz wystarczyło.
***
Proletariat — IV. Wiadomo, trochę wciórne i wstydliwe, ale muzycznie pozostał pewien swojski oldschool. Starali się. Hej naprzód marsz. I oni trochę poszli.
***
Rapeman — Two Nuns and a Pack Muee — ciężko mi słuchać niektórych ostatnich rzeczy Shellac, a co dopiero tamten jazgot i ryczące soprany. Konwalie, ale nie wracajmy.
***
Pixies — Sufer Rosa & Come on Pilgrim — szybko minęło, troszkę bolało. Wolimy miękkość Breeders.
***
Jimi Hendrix — Band of Gypsys & All the Hits — na pamięć. Nie wiem, czy potrzebowałbym teraz w wersji winylowej, w końcu hippie mi minęło. Musiałbym przyjrzeć się poważniej "Electric Ladyland".
***
Dżem — Wehikuł czasu 1,2,4. — nie wiem, gdzie 3. Sympatyczny ten koncert, kawałki wzruszające, tak jak nie cierpię Dżemu nie mogę ukryć, że znam te numery aż za dobrze. Trudno, co zrobić.
***
Ramones — Halfway to Sanity — śmignęło, nawet nie zauważyłem. No ale zawsze wolałem Sex Pistols.
***
Dżem — Absolutely Live — wychodzi na to, że nie pamiętam.
***
Dead Can Dance — czarna okładka, podpisał się Romanek w 1995. Muzycznie do strawienia, aczkolwiek zbyt po całości pojechali tym dulcymerem.
***
Ministry — KEAgamaHXzeta (?) — znane, lubiane, nawet wciąż nowoczesne, jak na dzisiejsze czasy. Ba, "przeboje" dwa z tego były.
***
Pearl Jam — Vs + Yield — gdzieś się nawet szwendały oryginalne kasety. Niestety zbyt dobrze znam, ale teraz, kiedy lubię rocka, czasem się przydaje.
***
Michał Żebrowski — Lubię, kiedy kobieta — cóż za kuriozum.
***
Pink Floyd — Atom Heart Mother — kiedyś podjarka, dzisiaj zbyt wydumane. Chyba jednak najbardziej lubię okładkę.
***
King Crimson — In the Wake of Poseidon — już druga taka, jedna zostaje.
***
Cat Stevens — Greatest Hits — bardzo milusie, zupełnie niewspółczesne.
***
Rodan & Big'N — szacowne. Nawet przez chwilę wahałem się z tym Rodanem, ale to tylko ten jeden numer. Stawiam na Hoover.
***
Metallica — Metallica — niestety też znam.
***
Queen — Innuendo — druga kaseta = podwójne nieszczęście.
***
Roger Waters — Amused to Death (part 1) — nie dał pograć, bo się mie/mulił.
***
Lady Pank — Łowcy głów — to dlatego kiedyś byli porządni pisarze tekstów = fachowcy. A tak... "pada deszcz".
***
Dżem — The singles — właśnie to, single im wychodziły, płyty nie do końca.
***
o.n.a. — modlishka — no nie wiem, co powiedzieć. Albo sięgnąć do lokalnych historii, że to "obok nas" wyłowili diament z sali prób albo rzec, że dzisiejsza pogoń za wizualnością jest czasem słuszna.
***
Wybrałem się na krótkie spodnie, a tu pada. Ale rano 14 stopni.
Trochę odżyłem w końcu. To pewnie ta pomocna dłoń.
***
James Horner — Star Trek 2 — The Wrath of Khan (1982) — miło mnie rozczarowało, takie space-sf w muzyce + jeden dobry temat. Dobrze się tego słucha.
***
158. Again For The Win — Bonus Deluxe Version — Pop punk with a piano. Sounds like a mess. D-
(a wyjątkowo taki spokojny roczek się przyda na dzisiaj)
***
132. Sounds Like Violence — With Blood On My Hands — Already tired of this band’s dancey thing. C-
(a mnie z tym bardzo sympatycznie, taki "nowoczesny garaż" to jest, bardzo do słuchania, popowa energia)(I bardzo podobają mi się brzmienia, jakie stworzyli)(a bo to z 2007 roku jest)
***
I ten deszcz mi popsuł trochę atmosfer, ciut zmokłem, ale kolory piękne. Ta komunikacja na Stogi straszna.
I, co nie zdarza mi się w ogóle, przegadałem 1,5 godziny. Nawet nie przerzucałem makulatury. Spodnie będą skracane. I przyszedł graal. (a ja tę igłę mam do poprawki!).
Co więcej: nie jest czarny, ale plamisty. Szał, szał.
***
Aż zawiozłem do domu i pokazałem. A tam dziki pod lampą se szamały.
Nie mogłem sobie przypomnieć tej zupy na zakwasie i pakujemy żarówki na jutro. Tamci uratowali remis na 2-2, więc nie będzie euforii w narodzie.
***
Aż zawiozłem do domu i pokazałem. A tam dziki pod lampą se szamały.
Nie mogłem sobie przypomnieć tej zupy na zakwasie i pakujemy żarówki na jutro. Tamci uratowali remis na 2-2, więc nie będzie euforii w narodzie.
Pau Gasol — preseason, a w tle Psze Państwa! (i nie rodzynek) |
15 października, środa
Odcinek z deszczową próbą
My drogi i Miłościwie Nam Panująca kolacją i watachą.
Ładnie i uroczyście dzisiaj nad jesiennym stawem/parkiem. Rześko. Jasno. Świeżo.
Książkę kończę sobie powoli i ze smakiem.
***
115. Clair De Lune — Assisted Living — Slightly less clowny, but still pretty clowny. C
(nic ciekawego)
***
67. Track A Tiger — We Moved Like Ghosts — I like this a lot more than the other one I reviewed. The strings and drums back the vocals nicely. B-
(Low, Yo La Tengo and Iron & Wine = podobne, i bardzo dobrze)
***
Acha, tymczasem trafił się cymesik, więc chciałem się przypodobać Wojtowi (igła igła), zatem będzie i "Adore" i "Fake Can Be Just As Good". Dobry zakup. Czekam na potwierdzenie.
***
Przez chwilę nie, ale chyba już się rozpoczęła pora roku, w której przez pół roku pada.
***
Afera żarówkowa, przerzucanie się trzema kasetami. Postępów oczywiście nie robimy.
"Miał raka wszystkiego".
Za to są nosidełka i zabawki — znakomicie.
Późny wieczór na przepakowaniu się zupełnie rozszedł.
Odcinek z deszczową próbą
My drogi i Miłościwie Nam Panująca kolacją i watachą.
Ładnie i uroczyście dzisiaj nad jesiennym stawem/parkiem. Rześko. Jasno. Świeżo.
Książkę kończę sobie powoli i ze smakiem.
***
115. Clair De Lune — Assisted Living — Slightly less clowny, but still pretty clowny. C
(nic ciekawego)
***
67. Track A Tiger — We Moved Like Ghosts — I like this a lot more than the other one I reviewed. The strings and drums back the vocals nicely. B-
(Low, Yo La Tengo and Iron & Wine = podobne, i bardzo dobrze)
***
Acha, tymczasem trafił się cymesik, więc chciałem się przypodobać Wojtowi (igła igła), zatem będzie i "Adore" i "Fake Can Be Just As Good". Dobry zakup. Czekam na potwierdzenie.
***
Przez chwilę nie, ale chyba już się rozpoczęła pora roku, w której przez pół roku pada.
***
Afera żarówkowa, przerzucanie się trzema kasetami. Postępów oczywiście nie robimy.
"Miał raka wszystkiego".
Za to są nosidełka i zabawki — znakomicie.
Późny wieczór na przepakowaniu się zupełnie rozszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz