środa, 6 kwietnia 2011

Three Coins in the Fountain (1954)


piątek, 1 kwietnia
Żartów nie było. 10/30, 12 as., 2 zb., 6 strat, ale fajnie mi się grało. Na wyjściu mieliśmy japoński film o potworach: Vreen contra Gypsy Child. Z pojedynku na trzymanie za ręce wyszedłem zwycięsko.

A wieczorem oglądaliśmy film. Tak sądzę. Wzorem "Rzymskich wakacji" stworzono pocztówkowe monstrum, gdzie romantyczne pary rozmnożono do trzech, do obrazków Rzymu doklejono Wenecję i dorzucono technicolor. Pewnie gdyby występowałaby tu Marilyn Monroe, to film ostałby się na dłużej. Ha, Louis Jourdan -> Kamal Khan. Dorothy McGuire niezmiennie przypomina mi Michelle Pfeiffer. Wciąż naparza (głośno) hollywoodzka orkiestra, ale uogólniając, tak naprawdę to jeszcze nie był najgorszy film z Rzymem w tle.

sobota, 2 kwietnia
Wcześnieśmy wstali, zjedli i pojechali. W ciągu kilku godzin załadowali i zezładowali tonę betonu na przyczepę traktora, po czym obficie się najedli. Potem już było lekko, ale dźwiganie 30-kilogramowych płyt chodnikowych trochę dało w kość. Dwie takie = ja. A nawet więcej niż ja. Działka w Siwiałce będzie miała tarasy, domek, grzybka no i garaż. Szkielet już postawiliśmy, chociaż obawiam się, co będzie, kiedy zdejmie się drewniane podpórki i odsupła druty.

50-centymetrowa pizza jest ok.

Brak komentarzy: