niedziela, 4 lipca
Pojechaliśmy na Stogi, przy okazji spełniając, że tak się wyrażę "obywatelski obowiązek". Czytam tego Tytusa z Gormenghast, czytam, ale to chyba jednak 10 lat za późno. Ponadto ta część jest już mocno fragmentaryczna, szalone psychodeliczne wizje nie są podparte rozległymi opisami, a skonstruowany świat jest bardzo umowny, można się umówić, że bazuje na świecie uprzednio stworzonym, ale w oderwaniu od pierwszych dwóch tomów trylogii jest ledwo naszkicowany, muśnięty pojedynczymi scenkami.
***
Ale w końcu to plaża, przecież nie będę brał piłkarzów. A na plaży człowiek się smaży — na szczęście był wietrzyk), więc i ja zdążyłem się zrobić na różowego prosiaka. (jak bym siebie przeczytał rok, czy dwa lata temu, to pewnie też zrobiłem z siebie różowego prosiaka — nauka nie idzie w las). Chyba sporo czasu tam siedzieliśmy, więc w drodze powrotnej już byliśmy zmęczeni pedałowaniem. I z tego wszystkiego pod dwóch programach o katastrofie Ziemi (jedna w wyniku spowolnienia obrotów, druga w wyniku umierania słońca — trudno powiedzieć, która bardziej optymistyczna) ponownie zostaliśmy w wyrku, by porechotać przy "Strasznym Filmie 3".
A już do snu było o marsjańskich łazikach, budujące, chociaż ciekawsze było to chwilę przed: o terraformowaniu Marsa. I wtedy przypomniała mi się okładka płyty Shellac, całkiem imponująca w wymiarze winylowym, która zawsze stanowiła dla mnie przedmiot raczej wyśmiewanej zagadki: "ho ho, taką sobie futurystyczno-sf walnęli". Nie mam pojęcia o czym są teksty, ale przynajmniej wizerunek okładki do tytułu "Terraform" przynajmniej ma teraz sens.
poniedziałek, 5 lipca
"On days like these" przeszedł weryfikację i wrzuciłem go do Endriusa. Endrius wyrównał solo klawiszy na refrenie (piękne), dołożyliśmy podkład w innych miejscach i jest tak pięknie, że chyba trzeba będzie "teledysk" nakręcić, a ja będę w musze. Ponieważ nie było meczy, pojechałem właśnie do Endriusa i pociągnęliśmy jeden kontrabas do "samby jeden", drugi zostawiliśmy, bo bas sprawował się lepiej.
***
Na obiad miałem bułki i kiełbasę, wróciłem do domu wcześnie, ale nie było z tego jakiegoś wielkiego pożytku. No, może fakt, że poskładałem kilka egzemplarzy płyty. Tutaj kilka prac biurowych:
Pojechaliśmy na Stogi, przy okazji spełniając, że tak się wyrażę "obywatelski obowiązek". Czytam tego Tytusa z Gormenghast, czytam, ale to chyba jednak 10 lat za późno. Ponadto ta część jest już mocno fragmentaryczna, szalone psychodeliczne wizje nie są podparte rozległymi opisami, a skonstruowany świat jest bardzo umowny, można się umówić, że bazuje na świecie uprzednio stworzonym, ale w oderwaniu od pierwszych dwóch tomów trylogii jest ledwo naszkicowany, muśnięty pojedynczymi scenkami.
***
Ale w końcu to plaża, przecież nie będę brał piłkarzów. A na plaży człowiek się smaży — na szczęście był wietrzyk), więc i ja zdążyłem się zrobić na różowego prosiaka. (jak bym siebie przeczytał rok, czy dwa lata temu, to pewnie też zrobiłem z siebie różowego prosiaka — nauka nie idzie w las). Chyba sporo czasu tam siedzieliśmy, więc w drodze powrotnej już byliśmy zmęczeni pedałowaniem. I z tego wszystkiego pod dwóch programach o katastrofie Ziemi (jedna w wyniku spowolnienia obrotów, druga w wyniku umierania słońca — trudno powiedzieć, która bardziej optymistyczna) ponownie zostaliśmy w wyrku, by porechotać przy "Strasznym Filmie 3".
A już do snu było o marsjańskich łazikach, budujące, chociaż ciekawsze było to chwilę przed: o terraformowaniu Marsa. I wtedy przypomniała mi się okładka płyty Shellac, całkiem imponująca w wymiarze winylowym, która zawsze stanowiła dla mnie przedmiot raczej wyśmiewanej zagadki: "ho ho, taką sobie futurystyczno-sf walnęli". Nie mam pojęcia o czym są teksty, ale przynajmniej wizerunek okładki do tytułu "Terraform" przynajmniej ma teraz sens.
poniedziałek, 5 lipca
"On days like these" przeszedł weryfikację i wrzuciłem go do Endriusa. Endrius wyrównał solo klawiszy na refrenie (piękne), dołożyliśmy podkład w innych miejscach i jest tak pięknie, że chyba trzeba będzie "teledysk" nakręcić, a ja będę w musze. Ponieważ nie było meczy, pojechałem właśnie do Endriusa i pociągnęliśmy jeden kontrabas do "samby jeden", drugi zostawiliśmy, bo bas sprawował się lepiej.
***
Na obiad miałem bułki i kiełbasę, wróciłem do domu wcześnie, ale nie było z tego jakiegoś wielkiego pożytku. No, może fakt, że poskładałem kilka egzemplarzy płyty. Tutaj kilka prac biurowych:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz