W czwartek, 25 czerwca, po robocie pakowanie, autobus, tramwaj i już byłem w Oliwie. Rozłożyliśmy się sprawnie. Z ustawieniem dźwięku było dziwnie, bo Endriu stał na bramce, więc poziom wokali i instrumentów ustawiliśmy sobie sami, sprawdzając, jak to brzmi przed kolumnami. Organizacja z klubem wyszła średnio, z czego wyszło, że 15 osób zapłaciło za bilety, a reszta nie.
Zagraliśmy całkiem poprawnie pierwszy set, przed newralgicznymi numerami sprawdzając melodię wokali. Bardzo lubię te fragmenty (np. "The Man"), kiedy punktowane uderzenia basu pulsują w rytm stopy, a my delikatnie mruczymy w ogóle nie nadwerężając głosu — to tak miło dla mnie brzmi.
JZTZ zagraliśmy na siedząco, mieliśmy niewielkie przebranie przed "Mam ojca w cee" — Endriu rasowo wyglądał w pasiastej jednoczęściowej pidżamie robiącej za chałat oraz w czapeczce — wykapany Tunezyjczyko-Palestyńczyko-Egipcjanin. W sumie wokalnie było dobrze, na bis "disco farelka", potem jeszcze na dodatek "zawsze tam gdzie ty", a potem mieliśmy mini-konferencję prasową, gdzie odpowiadaliśmy na różne pytania:
— A teraz pytanie do pana z brodą. Jakie wino teraz nastawia?
albo:
— Jedna pani ma dzisiaj urodziny, co wy na to?
— A co ta pani chciałaby usłyszeć za piosenkę?
— To nie my odpowiadamy na pytania.
Ogólnie czułem się sympatycznie. Zagadałem chwilę z Dżerdżejem — chyba zaśpiewa na ITNON, zaś ex-współlokator Roberta vel Łukasza przywołał we mnie ciepłe wspomnienie o Country Lovers ("No i graliście w Mińsku Mazowieckim — a to już jest cholernie daleko").
Wspólnie, jeszcze z Pawłem i Anią pojechaliśmy na zapiekanki do Wrzeszcza, a potem odwieźli mnie do domu. Późno już było, a taki mały kebab po północy — samo zdrowie!
Zagraliśmy całkiem poprawnie pierwszy set, przed newralgicznymi numerami sprawdzając melodię wokali. Bardzo lubię te fragmenty (np. "The Man"), kiedy punktowane uderzenia basu pulsują w rytm stopy, a my delikatnie mruczymy w ogóle nie nadwerężając głosu — to tak miło dla mnie brzmi.
JZTZ zagraliśmy na siedząco, mieliśmy niewielkie przebranie przed "Mam ojca w cee" — Endriu rasowo wyglądał w pasiastej jednoczęściowej pidżamie robiącej za chałat oraz w czapeczce — wykapany Tunezyjczyko-Palestyńczyko-Egipcjanin. W sumie wokalnie było dobrze, na bis "disco farelka", potem jeszcze na dodatek "zawsze tam gdzie ty", a potem mieliśmy mini-konferencję prasową, gdzie odpowiadaliśmy na różne pytania:
— A teraz pytanie do pana z brodą. Jakie wino teraz nastawia?
albo:
— Jedna pani ma dzisiaj urodziny, co wy na to?
— A co ta pani chciałaby usłyszeć za piosenkę?
— To nie my odpowiadamy na pytania.
Ogólnie czułem się sympatycznie. Zagadałem chwilę z Dżerdżejem — chyba zaśpiewa na ITNON, zaś ex-współlokator Roberta vel Łukasza przywołał we mnie ciepłe wspomnienie o Country Lovers ("No i graliście w Mińsku Mazowieckim — a to już jest cholernie daleko").
Wspólnie, jeszcze z Pawłem i Anią pojechaliśmy na zapiekanki do Wrzeszcza, a potem odwieźli mnie do domu. Późno już było, a taki mały kebab po północy — samo zdrowie!
W piątek ostateczny "egzamin" z hiszpana i rozdanie "świadectw". Wpłaciliśmy wpisowe na następny semestr — jak nie będziemy chodzić, to kompletnie zarzucimy język. Wyjątkowo kupiliśmy "dziennik" — stęskniłem się za felietonem Pilcha. W "wyborczej" czytam głównie Januszajtisa, ale to nie to samo. Aczkolwiek zmniejszenie objętości dodatku kulturalnego do 16 stron uważam za żenujące — w ogóle te wszystkie oszczędności ("fruwając pod koszem" ha!). Eh, gdyby prezesi i zarządcy zechcieli zrezygnować ze swoich poborów, miast kręcić taki szajs.
***
O, taką historyjkę mam. U nas w drukarni przy tych pracach poza drukowaniem pracuje sporo kobiet; mawiają, że za ok. 9 złotych brutto za godzinę, piątek, świątek. Córka prezesa, która potrzebowała 150 zł na ochronę niedźwiedzi (?!), miała popracować chwilę, żeby zobaczyć, jak ciężko się pracuje. Żona prezesa zeszła tam na dół i opowiada, że "syn też przyjdzie tu popracować w wakacje, ale później, bo teraz jest w Rzymie. On zresztą Rzym zna lepiej niż Gdańsk, bo oni tam jeżdżą kilka razy w roku". Pogratulować wyczucia.
***
Miałem właśnie zaległości, bo przez dwa tygodnie był taki zapierdol, że nie wiedziałem w co ręce włożyć i żołądek chyba od tego mi się znerwił. Z czwórki w pokoju zrobiła nam się dwójka (podobno jakieś lato się zaczęło), a roboty zostało tyle samo. Ot, dzień jak co dzień — trzeba było się wcześniej przyzwyczaić matole. Albo poszukać innej.
Na razie poszukałem sobie 007 w wersji dvd, która posiada wersję hiszpańsko- i polskojęzyczną (m.in.), a dodatki działają (w tej poprzedniej nie działały). Szkoda, że jakość obrazu nie jest w wersji bluray.
Ale wracając do soboty. Odebrałem rower — o żesz k...., jak mnie wyjebali na kasę. Mieli tylko naprawić przerzutki, a oprócz tego jeszcze zmienili piastę, łańcuch i chuj wie co tam jeszcze. Skurwysyństwo. W końcu zmieniałem tylne koło, jakby chciał se zmienić łańcuch, to bym se kurwa tego zażyczył, ja pierdolę. Przynajmniej nie miałem tyle przy sobie — zapłaciłem 6 zeta mniej. 157.
Pojechałem do Gdańska, do ostatnio ulubionej mojej księgarni. Było sporo ciekawych rzeczy na półce z tańszymi książkami (m.in. te felietony Pilcha — szkoda, że wcześniej nie sprawdziłem). Ograniczyłem się do dużego tomu "Szaleństwo w religiach świata" (to poszło na prezent dla Piotra), przewodnika po Mazurach i Wielowieyskiego zestaw rozważań o historii Polski m.in. Już zacząłem czytać — dobre — np. kwestia o tym, czy Jagiełło celowo zaprzepaścił sukces Grunwaldu, czy nie.
***
O, taką historyjkę mam. U nas w drukarni przy tych pracach poza drukowaniem pracuje sporo kobiet; mawiają, że za ok. 9 złotych brutto za godzinę, piątek, świątek. Córka prezesa, która potrzebowała 150 zł na ochronę niedźwiedzi (?!), miała popracować chwilę, żeby zobaczyć, jak ciężko się pracuje. Żona prezesa zeszła tam na dół i opowiada, że "syn też przyjdzie tu popracować w wakacje, ale później, bo teraz jest w Rzymie. On zresztą Rzym zna lepiej niż Gdańsk, bo oni tam jeżdżą kilka razy w roku". Pogratulować wyczucia.
***
Miałem właśnie zaległości, bo przez dwa tygodnie był taki zapierdol, że nie wiedziałem w co ręce włożyć i żołądek chyba od tego mi się znerwił. Z czwórki w pokoju zrobiła nam się dwójka (podobno jakieś lato się zaczęło), a roboty zostało tyle samo. Ot, dzień jak co dzień — trzeba było się wcześniej przyzwyczaić matole. Albo poszukać innej.
Na razie poszukałem sobie 007 w wersji dvd, która posiada wersję hiszpańsko- i polskojęzyczną (m.in.), a dodatki działają (w tej poprzedniej nie działały). Szkoda, że jakość obrazu nie jest w wersji bluray.
Ale wracając do soboty. Odebrałem rower — o żesz k...., jak mnie wyjebali na kasę. Mieli tylko naprawić przerzutki, a oprócz tego jeszcze zmienili piastę, łańcuch i chuj wie co tam jeszcze. Skurwysyństwo. W końcu zmieniałem tylne koło, jakby chciał se zmienić łańcuch, to bym se kurwa tego zażyczył, ja pierdolę. Przynajmniej nie miałem tyle przy sobie — zapłaciłem 6 zeta mniej. 157.
Pojechałem do Gdańska, do ostatnio ulubionej mojej księgarni. Było sporo ciekawych rzeczy na półce z tańszymi książkami (m.in. te felietony Pilcha — szkoda, że wcześniej nie sprawdziłem). Ograniczyłem się do dużego tomu "Szaleństwo w religiach świata" (to poszło na prezent dla Piotra), przewodnika po Mazurach i Wielowieyskiego zestaw rozważań o historii Polski m.in. Już zacząłem czytać — dobre — np. kwestia o tym, czy Jagiełło celowo zaprzepaścił sukces Grunwaldu, czy nie.