środa, 21 stycznia 2009

komedia romantyczna

w piątek byliśmy na imprezie Kamili i Judyty — oczywiście po odpowiednim czasie bawiłem się jak potrzeba, aczkolwiek nie było to mi specjalnie potrzebne, gdyż grunt, że Skarbie się dobrze bawiło — wróciliśmy do domu przed 3; ranek spokojnie, nastrój raczej początkujący był
okazało się, że ta sama muzyka z 007, która innego weekendu sprawia tyle intensywnej radości, w chwilach nastrojowych może brzmieć nastrojowo i sentymentalnie — tym razem miast do masarni wydobyłem aparat i ruszyłem na resztki zimowych terenów w poszukiwaniu plenerów do mojego pierwszego obrazu filmowego — ale to dopiero później

Skarbie odsypiało imprezę, ja obejrzałem dwa mecze nba: kiedy Szak przeszedł do Miami i spotkał się z meczu bożonarodzeniowym z Lakers, oraz współczesny — kiedy Szak przegrał z młodzikami z Portland, ale Brandon Roy rzucił 52 pkt
weekend mega-filmowy

pierwej — 3:10 do Yumy (remake klasycznego westernu), bez szaleństw, ale może być, kiedyś byłem fanem westernów i zaliczałem je dzieckiem będąc, ale jakoś mi przeszło; w tv bym tego nie obejrzał, ale przy kompie mnie zatrzymało; przemiana Russela niewiarygodna, ale jakoś musieli tę akcję sklecić, rzecz jasna — brzydki dziki zachód — to nieźle uwypuklono; z pewnością Ben Foster wyrózniał się swoją postacią

My Best Friend's Girl (2008) — komedia romantyczna, przy której szalenie się ubawiłem; zresztą, komedie romantyczne, szczególnie z J Lo są gites, zwłaszcza, że ogląda się je w każde święta; "Pokojówkę na Manhatanie" czy "Powiedz tak" ogladałem przynajmniej po dwa razy

pomysł genialny, scenariusz trochę naciągnięty, gra aktorska Dane Cooka znakomita — głównie dla tego aktora; Kate Hudson już trochę za stara na granie lolitek do poderwania (kolejna, która nie musi nosić biustonosza), ale zagrał jeszcze Alec Baldwin — sypało się sprośnościami aż miło
vicky cristina barcelona - allena (2008), w serii "poważnych" filmów Allena to lepiej niż "Melinda i melinda", ale duuużo słabiej niż "Match Point"; Barcelona owszem jest, ale filmowanie Nowego Jorku lepiej wychodzi Allenowi, właściwie nie wyszedł poza sztampowy obraz miasta; pomysł intrygujący, wykonanie słabsze (oprócz Penelope Cruz — fantastycznie — i Javiera Bardema); nastrój ogólnie letni, zwłaszcza, że potem oglądaliśmy

Sympathy for Mr. Vengeance (2002) (czyli "Pan Zemsta"), pierwsza część trylogii zemsty z "Old Boyem" jako cz. II
takiego nagromadzenia pesymismu, przygnębiających okoliczności i nieuchronnego fatum trudno nie oglądać z napięciem; krajobrazy jakby przypominające nam uroki Zaspy czy Przymorza, dowód na to, że nie tylko korytarze polskich bloków są obskurne, ogólny klimat beznadzieji i uwikłania w prosty los jak najbardziej uniwersalne i bliskie naszemu podwórku — może bez takich ekstremalnych rozwiązań (ale w końcu my pracujemy przy biureczkach)
braz niesamowity, muzyka odpowiednia, a i tak nie zabrakło specyficznych scen i jakiegoś złośliwego poczucia humoru
ciekawe, że trwał 2 ha — czyli tyle samo ile "3:10 do Yumy", a mimo wyraźnych scen statycznych, powolnych, wszystko trzymało w napięciu z niesamowitą nieuchronnością tego, co ma się wydarzyć

Brak komentarzy: