wtorek, 10 lutego 2015

Odcinek z tym dniem!



17 grudnia, środa

My drogi i Miłościwie Nam Panująca, właściwie wcale nie ja.

Niby 8 godzin, ale wciąż za mało.
Spadek energetyczny. Słońca brak.
Nie ma nic ciekawego na krążkach.
***
Przypominajka: cieszyć się z książek, których stos zakupiłem i czekają na nas!
***
Nino Rota zrobił świetną robotę w Rzymie (1972).
Musisz przecież obejrzeć ten pokaz!
***
Ano póki pamiętam, po tym strasznym katechizmie, jaki sprawiła mi Ciotka Heine jest całkiem wygadany, cwany, i elegancko plotkuje (= LnŚ, ta ostatnia dotychczas).
***
Zapomniałem, że palma/rondo daje humor i wiadomości. Tak trzymać.
***
A Ty się ruszaj, bo inaczej na balkon.
***
Tak, dzisiaj jest melodia na to: Nino Rota, Amarcord (1973). A jak się widziało, to jeszcze bardziej.
***
John Dankworth — Fathom (1967) $49.99 (dusty)
oczywiście przesada i na pewno nie, ale miło sobie przypomnieć niedawny obraz
= znowu mam zajęcie w krążkach
***
Szybko kronika wypadków miłosnych:
mieliśmy iść do kina (środa!) na film kinowy, kiedy zaczęły się regularnie.
Tato przybywaj.
Ja przybyłem już na zjeżdżająca windę (wcześniej zamknąłem lekko sprawy, gdyby).
Z tobołami najpierw tu (zajęte) (szkoda), potem tam. Tam była mordęga na przyjęciu (witamy w przyjaznej służbie zdrowia w naszym kraju).
Wreszcie zadekowali o 20:54.
Potem chwila zajęć, nie wiadomo, co zrobić, kręcenie się w kółko i "nie denerwuj mnie".
Nagle zrobiło się tuż tuż, egzorcyzmy i opętanie.
Niechybnie się wzruszyłem (czyli coś tam jednak), ale krew mnie nie boli.
Było mega szybko (jakby to zrobił Ace Ventura), pępowina i zabrali.
Gdyby nie ta chwila słabości, to reszta z zamkniętymi, znaczy się otwartymi oczami: mógłbym wyjmować ludziom wątroby i nerki na żywca, byle by nie wierzgali. Ot, fizjologia (o ile nie zdarza się mi, oj zadrapałem się).
22:50
Znowu godzina stania i czekania. Wymiary nie powalają, ale giganci z nas nie są.
Pokazali mi oko smauga z powieką (no mi się podoba), a aparat, chuj, zamknięty.
Szycie, krew, łóżko, kanapki.
Zjedliśmy, bo co było zrobić.
Krótkie info i kazali iść do domu. To idę. Mogli uprzedzić, że mam wziąć plecak ze stelażem na kurtkę, buty itp.
Bus się trafił o 1 (cudownie), a potem pod GB jego trafił szlag (cudownie) (buchało). No to lezę ("w końcu lubisz spacery").
40 minut potem w domu, a tu ktoś mi zajumał laczki.
Włączyłem krążek (a co), uśmiechnąłem się do lustra, lulu i spać.


18 grudnia, czwartek

Odcinek z węflą (nie ja)

My drogi i Miłościwie Nam Panująca na zapałkach, adrenalinie i telefonach.

Wyrwało po kilku godzinach, "ciotkom" kupiłem starą struclę, pochwaliłem się, pozbierałem pochwały ("ta, ty przywiozłeś") i do roboty.
Nie powiem, wcześniej tak na trzeźwo, ale teraz widzę, że mi się morda śmieje. I to przy obcych.
A potem się zobaczy.
***
No i oczywiście nie doładowałem, więc lecę na innym.
A w domu gary nie pozmywane, więc skupiam się na tych łatwych "zadaniach".
***
W pracy zakańczam już drugi dzień. Jutro pewnie znowu.
Ustaliliśmy alternatywny plan działania, to lecę po tańsze pieluchy.
Znowu z tobołami do domu.
***
Zakupy spożywcze: piwo + czipsy.
Potem na telefonach i esach. Ciepłe parówki zjadłem dopiero o 20.
Maile, newsy, zadania.
Niewiele zrobiłem (gary), ale wyparzone i zapakowane co trzeba.
Zrobiłem przesłuch z soboty, i coś tam z tego się wytnie.
Posłuchałem, przeczytałem i do snu późno oczywiście.
Będzie piątkowe nagrywanie — plan się ułożył.
W sumie sytuacja jest dynamiczna, a ja sądziłem, że w szpitalu to się tylko leży i śpi.
News wieczoru to zlot czytelników 6 gracza, he he he.
***
Dziecko dziecko, co tam dziecko — Rajon Rondo w Dallas!


19 grudnia, piątek

Odcinek z Vreen 4 — dogrywka

My drogi i Miłościwie Nam Panująca na chwilę przed pępkowym.

"Danny Ainge przeciął ostatnią nić dzielącą go od mistrzowskiego zespołu w 2008 roku".
a ja przeczytałem oczywiście, że odciął pępowinę
***
Znowu wyszykowałem się nawet na weekendową robotę (jakby co), no i zgrzałem się w biznesie ojs.
Wcześniejsze wyjście = będę musiał odrabiać.
***
No i pierwsza wizyta — cacy.
Maślane.
***
Wracam do domu, ogarniam, czekam na Wojta. Wiem, że czasu będzie mało, ale postanawiam się nie martwić.
Akcja z kanarami — zapamiętać.
Z fotelikiem tak se, ale idziemy, kupujemy po 4, siadamy, nagrywam jakieś ścierwa, po czym w końcu dopuszczam do głosu, gramy, pod wpływem piwa mamy wenę, nagrywamy, krzyczymy, jest impreza.
"O jak mi wstyd" — taki numer nam wyszedł.
Prócz tego "nie będzie końca wakacji w tym roku".
W drewutni oczywiście impreza, o północy się zawijamy na kebaba (obiecany/wymarzony), wracamy nocnym, jeszcze przechadzka po lesie.
3 w nocy.
I noga przestała boleć!
Ale jeszcze nie skończyłem, oglądałem (podobno) 2 mecze nba i weryfikowałem, że jednak nie kupię tych płyt dEUS, choć cena spoko.



20 grudnia, sobota

Odcinek z utrudnioną sobotą

My drogi i Miłościwie Nam Panująca na dostawie.

"Czy ojciec zaginął?"
Jakoś o 11 uchyliłem oko. Zjadłem, zrobiłem zakupy, posłuchałem.
Po raz pierwszy do mnie dotarło, że prawie w ogóle nie miałem takich dni w życiu. I że to zupełnie inna para kaloszy. Oczywiście cały czas przeputałem, ale właściwe rzeczy zawiozłem.
Są nerwy i są postępy w kroplach.
***
Dzień na krążkach tak się jakoś zawinął sentymentalnie (jak jestem sam, to mi odbija), więc pojechałem przywitać się z parkiem i wypić mu (sobie) piwo, z obowiązkowym zestawem kaset. Taki hołd.
W domu znowu bujałem się bez sęsu, ale rzeczy z pokoiku wyniosłem. W ramach czasu wolnego zaciągałem usilnie filmy, których nie obejrzę, oraz przeglądałem krążki, które pewnie kupię. Takie nałogi.
Acha, jakoś o 20 w końcu zjadłem ciepłego kurczaka (SMAŻONY!!!!), w tym czasie słuchałem też meczu, który jakoś tak wcześnie był.
Jednak to co nagraliśmy w piątek jest ciut nierówne, ALE — przygoda była.
To był dzień ze wszystkimi krążkami AP na okrągło, a trochę ich już mam.


21 grudnia, niedziela

Odcinek z przygotowaniami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca szykujemy się.

Ponieważ poszedłem spać po 2, to i wstałem odpowiednio wcześniej.
W sumie siebie nie poznaję, bo normalnie latałbym w wywieszonym jęzorem, żeby szybko zetrzeć te kurze i usiąść i oglądać cokolwiek, ale nadmiar drobiazgów mnie spowalnia.
Czwartek na adrenalinie i niewypatrzespaniu.
Piątek na wzorze udanego pochlaju wg Wojta.
Zatem sobota i teraz niedziela, to takie kawalerskie życie.
Zdążyłem już wcześniej zauważyć, mam styl matki: używam tylko jednego talerzyka i kubka, wszystko myję od razu po użyciu, a zasadniczo nie chce mi się jeść.
Ponieważ dzisiaj wizyta była pośniadaniowa, więc jak już wróciłem i NIE kupiłem choinki to cały dzień na rauszu.
Sąsiadka odbierze schab i boczek, szpitalne spodnie powiewają na różach.
Dzisiaj dzień spędzam na krążkach 007, A TROCHĘ ICH JUŻ MAM.
Właściwie brakuję mi dwóch ważnych i kilku mniej, i znalazłem wczoraj w dobrej cenie, ale chwilowo mi się nie chce.
Niemniej, moje basy grają świetnie, a trzeszczenia nie słychać z oddali.
W końcu zrobiłem obiad (jednonaczyniożaroodpornowy), fuj: więcej warzyw niż mięsa.
Listwa, śrubki, drożdże, butelki do piwnicy, mam plan, by obejrzeć pełny film i spróbować nie patrzeć na stojący w końcie żyrandol, który czeka na powieszenie.
Dzisiejszy zestaw był świetny (zgodnie z kolejnością cytowania), pora szykować się na popcorn.
***
W kwestii dawania dobrego przykładu dziecku jesteśmy już na dobrej drodze, tylko przeszkadza nam odległość:
"no mówię ci kurwa, że ni widzę tutaj żadnego jebanego pajacyka!"


22 grudnia, poniedziałek

Odcinek z nowym obywatelem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca dostajemy ręcznik od miasta.

Ciężkie wstawanie, i wcale niepotrzebnie tak wcześnie. Zjechany jestem, a przecież to jeszcze nie to. Ale Heine wciąż skrzy i opowiada. Ale że też oni musieli czytać te wszystkie rozległe listy przeciwko sobie i filipiki.
Skoro wcześniej, to załatwiłem telefon, w UM byłem przed 8, a im system się popsuł! Ale pierwszy nr i załatwione. Jedno imię. Ręczniczek od miasta GDN.
***
To dzisiaj będę odbrabiał te godziny.
Obżarty śniadaniem mam tryb na robienie oraz katalogowanie.
***
Blonde Redhead — Barragán (2014)
drugie słuchanie i już mi się podoba, może to jest taki trudniejszy zespół
***
Antarctigo Vespucci — Soulmate Stuff (2014)
taki pop/indie punk jakby coś w stylu "Teenage Dirtbag" Wheatus. Sympatyczne.
***
Foozle — Everything's Casual (2013)
jak wyżej, tylko guitary bardziej lo-fi, więc dla mnie ok
radosna przebojowość, która mi bardzo pasuje, niestety wydali tylko kasetę
już wię! to takie breedersowe
***
Płyta Seana Lennona wcale nie taka be. Kształtne.
Ghost of a Saber Tooth Tiger — Long Gone EP (2014)
***
Hard Girls — Isn't It Worse (2012)
bardzo mi pasuje taka "alternatywa" i świetnie dopasowane wokalnie gitary
***
dzisiaj dużo pada, w normalnych okolicznościach byłby to śnieg
***
Mike Huguenor — Bardamu (2012)
trochę miększe i bardziej proste niż powyższe, melodyka na wysokim poziomie
jest w tym takie emocjonalne gitarowe granie z modest mouse oraz beatlesówa z wczesnego pavement
***
Cold Electrics — Y'know, For Charity (2010) (genre: Alcoholism)
wyrafiniowańsze
***
Roar — I Can't Handle Change
bitelsi oraz beach-boysi, amerykańskie takie, słodkie
***
Let Me Crazy — Contraflow (2011)
ramones wiecznie żywy, w sumie nie wiem, dlaczego to mam
znaczy się, słucha się dobrze
***
Boboso — Life's A Gas (2012)
jedyny hip-hop jakiego mogę słychać
strasznie zabawne
***
Jeff Rosenstock — Summer
też nie wiem, dlaczego to mam — ot american punk
***
***
***
(po dłuuuuugiej przerwie)
ponieważ odrabiałem piątek i poniedziałek, zatem wyszedłem z tyrki o 19, po drodze wizytacja i do domu na noc.
Stanowisko, stara kwarta meczu do snu.


23 grudnia, wtorek

Odcinek z przedświętem bez święta

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jak zwykle przelotem (=nic się nie zmienia w tych dniówkach)

Musiałem się wytyrzyć, czyli zakańczanie jak przedurlopowe.

Projektowy stres (=zagrzanie).
Tym razem widzenie wcześniej i w domu wcześniej.
Zmęczenie już wychodziło. Poszwędałem się po mieszkaniu, wypiłem piwa, posłuchałem płyt, zjadłem czipsy, odkryłem www Chrisa Crisci
(http://chriscrisci.weebly.com/recording.html), obejrzałem AP live na yt i poszedłem do snu z filmem, takim pasującym do ostatnio nabytej płyty.




Brak komentarzy: