czwartek, 12 lutego 2015

Odcinek z deszczowo pochmurnie



30 grudnia, wtorek

Odcinek z pełnym wyjściem 2

My drogi i Miłościwie Nam Panująca małe sukcesy, pytania zagaszone.

Pełne spanie na wypasie (choć nocne karmienie — trochę strach, jak nie idzie). Jak tu nie zagnieść/udusić mimochodem.
Budzik oczywiście nieprzyjemny, a położna o czasie, ale zdążyliśmy.
Dowiedzieliśmy się czego trzeba, przy okazji młodej pory wyjechałem na miasto.
Jeszcze jakiś telefon/praca przy okazji.
Dwa sukcesy (szpital + rossnę: zacne i zasadne zakupy ZIMĄ!).
Obiad tradycyjny, chociaż ja szpanowałem smażonymi ziemniakami.
Chwila trzeźwości po karmieniu (akurat na "spacer" — 3 minuty), a potem dzieci udają się same (z ramienia) spać. Obie.
No to szaleję.
Piękna zima dzisiaj.
***
W sumie czas się poprzestawiał potem i nie było potrzeby pilnowania, ale werbel zrobiłem. Fajne płyty wykupili, a tamte jeszcze do mnie nie przyszli. Ki diabeł.


31 grudnia, środa

Odcinek ze śniegowo-liściowymi bałwanami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca świętujemy miesięcznicę i dwutygodnicę.

Nowy materac się sprawdził. Noc spokojna, w sam raz.
Rozpoczęliśmy Pavementem, były poranne drobne niepokoje, ale przeszły, jak Babcia przyszła w gości. Zrobiłem zakupy sylwestrowe (2 piwa), odprowadziłem, pomarańcza na zachętę.
Niestety odwilż, ale można lepić.
Potworna rzecz, pusto dzisiaj w lesie.
...
ale za to dużo będę miał nowych: idą idą.
No to możemy się sylwestrować!
Z nadmiaru wolnego czasu robisz babeczki na dwie wersje imprezowe.
***
To był jeden z tych udanych (sylwester to zawsze taka męka, bo trzeba się bawić).
Obejrzałem nawet mecz w europejskiej porze. Miami zaskakująco łatwo przegrało z Indianą. Ależ kontrast oczekiwań/napięcia między tym a zeszłym rokiem.
Gdybym się nie ululał dwoma piwami (porter mniam), to bym może nawet film obejrzał do końca.
Ponadto zdążyliśmy z karmieniem, był toast, był nastrój lampkowy, było zimne powietrze oraz Pet Shop Boys. Ty do snu, a ja jeszcze szukałem na dusty (zapewne) i spoglądałem, jak skaczą murzyni.


1 stycznia, czwartek

Odcinek ze śmiercią śniegowo-liściowych bałwanów

My drogi i Miłościwie Nam Panująca walczymy na skraju.

To dzisiaj wieczór z Tableau (kilka). tableau-163 mnie nie przekonuje, bo jest zbyt folkowo, ale szumy i ambiencik przydadzą mi się na kopiowanie do Vreena 4.
Wstałem na mini kacu, młody dzisiaj nie chce spać, więc afery w domu (ja oczywiście tego nie rozumiem). Szpiegowskie lecą, a ja lecę z malarzami wciąż.
Był dzisiaj LAS.
A właśnie, wczoraj zima, dzisiaj jesień, zero śniegu. Całe szczęście, że jeszcze udało mi się zawczasu. Duże szczęście. 2 i 1/3 śniegowo-liściowego bałwana trzyma się siłą kulek, ale nie pożyły. Ściemniało się już, ale w 43 min dałem radę.
Czas wolny/zajęty = czeba czytać.
Odgrzałem starą grochówkę. Ty masz kopytka.
W stanie urlopowym mam nawet strategię na słuchanie krążków, co nie znaczy, że nie chciałbym wciąż tych samych na okrągło.
***
Coraz bardziej codzienne dramaty, było mycie włosów oraz "spacer". W końcu dzieci utuliły się do snu, ja po cichutku tnę i skracam. Skoro paczki do mnie nie przychodzą, to rzuciłem się na podwójne LP Deerhunter. Opłacalnie, a tym sprzedawcom ufam. W końcu (KIEDYŚ!) powinno dojść.

Corey Brewer = Houston
2 stycznia, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca już tylko na skraju.

Przy spaniu o 2 wstawanie o 10. Wygrzałem się jak kocur.
Nie ma porannych sukcesów (doradztwo bebe), a i ściąganie słabiej dzisiaj idzie. Malarzom również.
Niemniej, trochę spokoju w ciągu dnia było. Dramatów również. Jedni zdenerwowani, inni wykończeni, oboje ryczą. A ja idę na zakupy. Drożyzna.
***
Jest czas, jest LAS.
Większy zasięg i wykończyłem się zupełnie w 45 min. Wykończyłem też grochową. Ty pieczony pstrąg, ziemniaki, mniam.
Było kilka przebojów, "spacer", kąpiel (korzystam również), aż wreszcie, kiedy już wszyscy powinni — sen.
Prasowanie = oglądanie.
Raptors-Suns (24-11-14), ale nie wzbudziło mego zachwytu. Może nie uważałem (żelazko jest gorące), a może wieczorem zmęczenie wzięło.
Zaskakujące, że dzisiaj o tej 23 już sennie.
Coś jeszcze pomacham.



3 stycznia, sobota

Odcinek z księżycem na grani

My drogi i Miłościwie Nam Panująca od zapaści do czytania.

Zaczęło się dramatem w rodzinnym wnętrzu, dziewiąta jakoś była, więc ruszyłem w bój poprzez słotę.
Ale nie mają jedynek, a mi przemaka już druga para butów. Strasznie przemokłem. I drogie to w pip.
Przynajmniej zjadłem drożdżówkę, a potem nawet śniadanie.
Wzruszenie przy powrocie Rajona Rondo do Bostonu. Miał mecz. Taki młody, a taki stary.
Przy okazji ktoś wspomniał: wielka czwórka z Bostonu sprzedana chybcikiem, ale przyszłości to ten team nie ma.
***
Zabieramy się do pracy, sztucznie z mozołem + helikopterek. No i dziecko potem śpi przez pół dnia. Aniołek kurwa.
Wyszłem w LAS i zrobiłem rekord i nie padłem z wyczerpania. Ale ten księżyc mnie zaskoczył.
***
Własnoróbka obiadowa: potrawa na selerze naciowym i rosołku. Nie polecam.
***
Posunąłem 4,1 kg malarzy aż miło.
Acha, mamy w końcu wagę, a nawet dwie. Sprawdzam przed i po jedzeniu, a także po innych czynnościach. A dziecko zrzuciliśmy z tej warzywnej. Znaczy się samo spadło, ale ponieważ było mocno zaspane, to prawie nie zauważyło.
***
Robimy pranie i sposoby, zaraz "spacer" i wieczór tuż tuż. Dzień miał wiele twarzy.


4 stycznia, niedziela

Odcinek z pierwszym wózkowaniem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca (nie ja) wydalim gładkie 150.

Ja wiedziałem, że to tak się skończy.
Na szczęście jest zielone światło na świeże powietrze.
Walczymy dalej.
To już druga niepocieszająca wiadomość dnia — amazon jednak nie może spełnić mojego życzenia (Deerhunter). Buuu.
Śniadanie, po powrocie z Gdyni kawa, po karmieniu zasuwamy suwak i siup do wehikułu. Ostry zimny wiatr. Ale kółeczko po dzielni było.
Jabłko i LAS. Znowu rekord, jestem szybszy niż mikrofala.
Potrawka z selera się dotarła, a ja musującym jabłkowym.
Kolejne kilogramy malarzy, tym razem hiszpańskich — nudny wstęp.
Śpimy/czytamy.
Dallas miażdży Cavs (bez LeBrona), Rajon dzisiaj nie punktuje.
I przegapiłem dwie licytacje :D
W ubraniu ważę 300 g więcej. Do 55 nie uda się zejść.
***
Przyzwoicie do snu ok 2, by...


5 stycznia, poniedziałek

Odcinek z walką wręcz

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zaczynamy różne warianty zgodnie (siostra Wendy).

...od 5 walczyć z potomstwem. Udało się i obejrzeć wyniki, i uśpić, i pospać, przy czym młodzież się zbuntowała i nie poszła po bułki.
Śniadanie, spacer, LAS, obiad, czytelnia — wszystko niemal planowo. Wrzaski niestraszne, mróz przyjemny. Dzień dzisiaj niespokojny, trochę nerwowo, brak długiego okresu snu, a ja zacząłem liczyć pieniądze, bo mnie ten Deerhunter chadza. Zasadniczo urlopuję się aż miło (na Stogi paczki nie dojechali) i będę z grubsza zbierał się do wysyłania plików chłopcom.
***
zabawne:
https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=JyvLsutfI5M
***
no a to bombowe!
http://ridingeasyrecords.com/product/slow-season-mountains-vinyl-copy/

no nie ma opcji, już lecę kupować tego krążka, to jest tak GENIALNIE wtórne
te okazje na mnie czyhają! (TSCHAK!)
***
Tak mówiłem mówiłem, a dzisiaj 55,9, no proszę. Tak mi odbija między tymi codziennościami.
***
Zatem wieczór z muzyką na gitarach.


6 stycznia, wtorek

Odcinek z sześcioma królami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca systemujemy się.

Co dzień nowy dzień. Internetowe matki wiedzą najlepiej, ale terrorystyczne 40/30/20/10 to nie są dobre liczby. Ja mogę być tym złym policjantem. Obudziłem się przy przewijaniu z jednej na drugą. Trochę dałem pospać drugiej osobie i już do sieci.
"Phil Jackson zdecydował się zamknąć ten sezon New York Knicks i przygotować do rozdawania zen-dolarów przyszłego lata" (Iman Shumpert i J.R. Smitha => Cavs, Dion Waiters => Thunder). ("Przy okazji wymiany Knicks zwolnili jeszcze Samuela Dalemberta").
***
- schadzka dwóch niemowlaków?
- tetre-a-tetre

***
Dzień nam szybko uciekł. Był LAS, był obiad. A racja — teraz sobie przypomniałem. Zmogło mnie i odespałem razem z dzieckiem. Potem były odsłuchy, tamburyny i drum steamy.
***
Chciało się spać, ale biliśmy się od 2 do 3, by w końcu sobie pospać smacznie do rana. Niektórzy.



Brak komentarzy: