środa, 4 grudnia 2013

Odcinek z regularnym piątkiem






18 października, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jesteśmy... a nie, tylko ja znowu. Piąty dzień.

Udało się z tym spaniem. Z pracą w sumie też. I nawet spoglądanie było. Teraz widzę, że tupecik nie do końca dopasowany. Jazda wahadłowa, wyszedłem spóźniony, ale zdążyłem na spóźniony autobus, "Kino włoskie" na tapecie.
W domu na mały obiad kukurydza!
Pierwsze zajęcia w tym roku — umarłem. W dodatku bez okularów niewiele widziałem, ale skuteczność była standardowa: 6/20. Czyli tyle samo, co poniektórzy nie trafiają spod samego kosza. Plus parę zbiórek i tyleż asyst, strat podwójna liczba. Stryałem się nieziemsko (na pełne boisko), wróciłem zmarznięty i nieżywy. Ożywiłem się brioszką, kanapką z majonezem (wreszcie!).
Do snu mieliśmy film Primer (2004) i to ponownie była bardzo intrygująca rozrywka. Tym bardziej zabawne było...


19 października, sobota

Odcinek z regularną sobotą

My drogi i Miłościwie Nam Panująca sobotujemy się ile wlezie.

...oko wiedzy i wnioski do jakich doszedłem po tym nocnym spotkaniu. Bo oni wracali po kilka razy! A co będę pisał. Wszystko jest tutaj:


Dokonałem porannego zawieszenia prześcieradeł. Niepolubiłem się z Alberto Sordi. Przynajmniej nie teraz. Choć WIELKA KSIĄŻKA mówi, że aktorstwo ok (zgoda), ale ja dałem się ponieść fabule, a ta z serii głupich komedii sytuacyjnych tylko mnie irytuje.
Jajecznica na śniadanie — wreszcie!
Zakupy na piechotę, 8 stopni to jednak zimno.
Sandacz z sosem z porów i smażonymi ziemniakami składał się na wybitność. Ból głowy, ale półtora + jedno spełnienie, do tego sobotnie leniuchowanie
wszystko jak trzeba.
A tymczasem
książka (zapowiadana), jaką MUSIAŁEM kupić, bo przecież okazja była, podoba Ci się i czytasz do pół do 3 w nocy. Taka historia.
No oczywiście, że z wiekiem stępił mi się humor, sympatia do ludzi, chęć interakcji, ale pogodnie mi się wraca z tych wakacji.
Wieczorem, pod Twoją nieobecność, bardzo grzecznie, piwo + popcorn + film. Miało być radośnie, ale Hangover III (2013) miało tylko 3 zabawne sceny, bo zrobiono z tego zbędną sensację, zamiast obowiązującej jazdy bez trzymanki. Jedynie to, że było ładnie filmowane, a Las Vegas wciąż błyszczy
lubię. Muzyka + obraz ok. Padło potem na London Boulevard (2010), bo choć historia kryminalna nieco przesadzona i jednocześnie wysztampowiona jakich wiele, dzięki ładnej, poważnej twarzyczce Colina Farrela daje się oglądać. Do tego Keira Knightley jako upośledzona doświadczeniami aktorskimi modelka (że niby taki wrzut na kino artystyczne, np. włoskie, hehe), brytolska wymowa, świetnie brzmiąca brytolska stara muzyka (Yardbirds, Rolling Stones, Pretty Face), David Thewlis niemal jako on sam, Ray Winston. Mały zakręt fabularny na końcu, przyjemne filmowanie, bezstratnie. 


The ABCs of Death (2012) — już nie takie wymuskane, nie da się osiągnąć równego poziomu przy 26 fragmencikach, ale to pozwala oglądać po kawałku. Budżeciki też niewielkie. Zatrzymałem się na tym, co mnie ubawiło: boży pierd.




Brak komentarzy: