2 listopada, sobota
My drogi i Miłościwie Nam Panująca jesteśmy w tra(n)sie
Zatem święto na grobach świętowaliśmy dość tradycyjnie, jak w zeszłym roku. Z rodziną to nic złego, a samo wesoło, w końcu widujemy się raz w roku, właśnie na te święta. Gdzieś obok Babci Drewniowej. Babcia Drewniowa wygląda na kolorowym slajdzie nieco demonicznie. Ale kolor slajdu bardzo ładny (widziany we wtorek). Z tych świąt to ja mam nawet więcej charakterystycznych wspomnień, bo jak tylko trafiły się z większą ilością ludzi to były bardziej zapamiętane. Zatem:
skończyliśmy późno, transport, mini pakowanie, drukowanie, sen.
A nie, jeszcze pizza. Ciasto wyrobione na cacy, dodatki jak trzeba, na podróż była znakomita, jedliśmy ją jeszcze do wtorku.
Pobudka 5:45. Jedziemy, a potem nawet zostajemy odwożeni. Poranny chłód — orzeźwia. Świetny pociąg świetnie jedzie. To już trzecie wakacje w tym roku! Zapodają kawę lub herbatę. Herbata. Pizzę jemy. Czytam i się zachłystuję szybkością czytania "Bezcenny" Zygmunt Miłoszewski (2013). To tak w kolejce do nowego Dana Browna. Ale wszystko jak trzeba, a nawet lepiej, bo koloryt lokalny, trochę żartów, przymrużenie oka i dowcip. Czyta się. Drzemię na granicy.
Jest i Berlin. Szary jakiś taki, nie do końca wiadomo, gdzie iść (ja nie przygotowany). Ponieważ to był jeden Berlin wcześniej, przypadkiem zwiedzamy słynny mur. Potem od razu do słynnej dzielnicy. Wszystko mamy po drodze: i pocztę i lidla i klub. Są, grają, a miasto nieoplakatowane.
Logujemy się w hostelu (jakieś 40E w sumie), rezerwa działa, dzielnia świetna (Kreuzberg), zaliczamy lidla, bierzemy, pijemy (zwykłe pszeniczne smakuuuuje) (0,6E), zwiedzamy, pachnie, zapada zmrok. Jeszcze przed kolorową wyprawą (szaro-bure zdjęcia) jemy pół kurczaka z frytkami na rogu za 5E. Obżarci jesteśmy tym aż do wieczora.
No i to sformułowanie dotyczące pościeli.
Schodzimy stopy, po przebierance (a sporo żeśmy tych rzek i budynków już zobaczyli) idziemy na 19. Tam pełna kultura i zrozumienie, bilety z netu działają (jakieś 32E w sumie). Ach, jeszcze przedtem zaliczyliśmy lokalną gastronomię jak tutejsi z berlińskim piwem przy stoliku przy sklepie, mniam (1-1,3E). Ci Niemcy tacy porządni, przychodzą przed czasem, kupują przepisowe piwo (my też) (3E) (myśmy jeszcze żarli paluszki).
Punktualnie o 20 melduje się włoski support. Jest trochę głośno, bo nagłośnienie takie półprofesjonalne (= za małe miejsce, za duży hałas), ale muzycznie pasuje, słuchałem wcześniej. Tymczasem dostaję drżenia serca, bo muzykanci się przechadzają jak gdyby nigdy nic. Niestety z winyli tylko najnowsze. Nie skorzystałem. 3 kwadranse później tamci skończyli. Zajmujemy strategiczne pozycje.
Jeszcze się przechadzają nieśmiale ("przepraszam, gram na gitarze w tym zespole" rzekł wokalista przeciskając się). Zaczęli. Jest ślicznie. Z każdym kolejnym przebojem jest śliczniej, choć nie powiem, z bliska (bliżej nie można), jest też mocno głośno. Zagrali wszystko co trzeba, aż byłem zdziwiony, że wyciągali starocie (wspominając SOMETREE). "Fight Song" nie było, ale jest solo na fejsie, najwyraźniej tego nie grają razem. Mieszanka młodości i hipsterstwa, ale na pamięć młodzież nauczyła się wszystkich zagrywek z płyt. Wspaniale. O radości.
Skończyli o 22:30, aż szkoda wychodzić, chociaż w uszach piszczy i do snu głowy się skłaniają. Logujemy się, bezpiecznie drzemiemy w ósemce, trochę hałasu w nocy.
Nie robiłem wiele zdjęć, bo wiedziałem, że nie wyjdą, a wolałem chłonąć. Właściwie to spełnili moje muzyczne marzenie. Wszystko co prawda (otoczka) wygląda na takie zwyczajne działanie (bez tragarzy), stoisko z płytami i koszulkami, ciekawe porównanie z polskimi znanymi zespołami. Ale nikt tak nie gra na świecie. I nowa płyta już jest bardziej klasyczna niż 3 ostatnie.