piątek, 2 grudnia
The Brain From Planet Arous (1957)
Dojechałem szybko autobusem na miasto, wlazam do kina, a tam wieeeelka kolejka. 4 karneciki od ręki. Fryderyk. Sala wypełniona w 80% (= naprawdę dużo). Sporo młodzieży. Albo ja mam coś z uszami albo. Wszystko tak, jak sobie tego życzyłem.
"Będzie obsuwa, bo jeszcze ludzie kupują bilety, następnym razem, proszę, nie przychodźcie w takiej liczbie". Prelekcja. Wszystkie ssssyki również były.
Pierwszy film nie był mega śmieszny, kuriozalności było również tylko kawałek, ale to już wystarczyło do poczucia, że znajduję się tam, gdzie powinienem. Gromkie brawa.
Attack of the Crab Monsters (1957)
Kazali się szybko zwijać, by drugi seans rozpocząć o czasie. Wojt czekał na zewnątrz, gdzie teoretycznie było ciepło, ale już chyba byłem przemarznięty po pierwszym seansie. Wojt ze słomką. Poziom alkoholu wzrastał, temperatura na sali również, i zaczęły się pojawiać kuriozalne dialogi czy sceny, więc publika była coraz bardziej rozbawiona, więc i śmiechy i owacja na koniec była już obszerna.
Po drugim filmie poszliśmy do kebabowni na ogarnej, ja zjadłem na ostro w placku, miało być na wynos, ale staliśmy tak długo, że zdążyłem zjeść, Wojt zdążył wypić piwo, w końcu zrobili jemu (nam) FRYTKI i to był jeden z hitów wieczoru.
The Killer Shrews (1959)
Pewnie dlatego, że dawno nie jadłem, noale, takie prawdziwe, z oleju, ciepłe, pyszne, pachnące, wszamaliśmy już na seansie.
A ryjówki — wymiotły po całości.
Ponieważ dzienne już uciekły, pierwsze nocne za 20 min, więc poszliśmy po piwo na spółę do tunelu (kibice Lechii).
Stałem na przystanku do chwili, kiedy Wojt wsiadł do swojego autobusu, a mój przystanek oddalony o jakieś 300 metrów, brawo mistrzu.
Stali jeszcze ludzie na przystanku, więc była szansa, trafiłem na spóźniony N5, czyli lepszy.
W ogóle, nocny autobus pełen kibiców Lechii! Mniam.
Impas biletowy, autobus zajechał, no to wysiadam, pół autobusu również, park, relaks, noc, mega.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz