poniedziałek, 22 lutego 2010

chomiki

poniedziałek, 22 lutego

Więc było tak. W środę zadzwonił Endriu, czy bym nie zastąpił Justyny w piątek. Więc pojechałem, zaśpiewałem 3 piosenki, zjadłem kilka paluszków i napiłem się kawy. Nawet lekkie napięcie konkursowe było. Ale ogólnie miłe są takie występy. Przychodzisz, śpiewasz, wracasz do domu. To lubię.

A wieczorem oglądaliśmy? "Black Dahlia" (2006) chyba. Słabe popłuczyny po czarnych kryminałach. Nawet "Tajemnice Los Angeles " były lepsze, choć mi się nie podobały. Ani Brian De Palma ani tym bardziej Josh Hartnett mnie nie przekonują. Jeden jest zawsze nadymany (i ceniony, nie wiem czemu), a drugi nie wyskoczy ze swej roli pięknisia. Scarlett tylko wyglądała. Pyszczku zasnęła pod koniec, więc doobejrzeliśmy następnego dnia. Ja zaś oglądałem następnie Cavs-Lakers — mecz drugi.

W sobotę było tak, że zaliczyłem masarnię, zaś po kawie zajęliśmy się robotą, Pyszczku prawdziwą, ja — nie. I to było śmieszne, bo ja działałem nad numerem "Brainstrom" przez dwa dni. (pierwej oczywiście się orientowałem, gdzie zakończyłem pracę na poprzednim numerem = na razie jest na ujdzie). I teraz wyprzedzając fakty: wszystko ładnie poukładałem, brzmienia nawet pasują, w tym chaosie cokolwiek słychać (choć gitar wciąż za dużo) (może jednak bardziej stoner pojechać), na samo zakończenie zabawiłem się z pogłosem do finałowej solówki. I nagle z solówki owej wyszła mi taka linia melodyczna. Ponieważ Pyszczku zaczęła odkurzać, wybrałem się na zakupy, gdzie po drodze uznałem, że na bazie tek solówki należy zrobić heavy-rockowego killera ze zwrotkami i refrenami, a te popierduchy wcisnąć jako dodatek. Więc praca odrobiona, można znowu zabierać się do pracy.
***
Wieczorem obejrzeliśmy "prawdziwy" film: "Shadow of a Doubt" (1943) by Hitchcock. Może nie była to najwyższa klasa rozrywkowa Alfreda, ale lepsze od "Rope" i jednak to napięcie!

Niedzielę również przesiedziałem w kuchni, poprzedniego dnia sformatowaliśmy udka z kurczaka, a teraz zupę na pół tygodnia — wypasiony gar. Będzie zatem trochę wolnego. Pyszczku przyszalała z odkurzaczem — pożyczyliśmy, w zamian pilnujemy chomiki. Dziwne są jakieś, ale na razie nie zdychają.
***
Za "Jedna ruka netleská" (2003) zabić bym się nie dał, ale cośmy się naśmiali, to nasze. Mogę nawet uznać, że bardzo mi się podobało, bo granice absurdu rozciągnięte zostało bardzo daleko. Jedyne co mi przeszkadzało to fakt, że zwyczajne szaleństwo (jednych bohaterów) wypadło na ekranie bardziej przekonująco niż bezbrzeżny (choć uroczy) kretynizm (innych bohaterów).

Za zakończenie dnia coś dla wytrwałych, ale początek idzie nam nieźle. "Killing" (1956) Stanleya Kubricka w wersji oryginalnej z hiszpańskimi napisami.

Małysz, Małysz, sorki. Ammann 4 złote medale. Co powie historia?

Brak komentarzy: