piątek, 11 grudnia 2015

10–13.11.2015



10 listopada, wtorek

zatę Żono ma

wygląda na to, że system mi spowalnia, trza będzie czyścić, cholercia
***
strasznie ciemno dzisiaj z rana, deszczowo troszkę, ale wciąż ciepło na 10 stopni = daszek nie czapka
taki pomysł oszczędnościowy, by jednak nie posiadać winyli, które mam odsłuchane (i wciąż mogę) na kasecie (nie dotyczy Johna Barry'ego)
to w kwestii płyty z Czech
***
kurwa kurwa kurwa kurwa
już 5 raz ciągnę te jebane 800 mega i wciąż mi przerywa ten kurwa spierdolony chuj system
***
u dziecka to też nie był najlepszy dzień, na szczeście potem mu się poprawiło
ja zrobiłem spore zakupy piwne z okazji nadchodzącego wolnego dnia, oraz ponownie rogale, co prawda nie wyglądały tak ładnie jak ostatnio, ale ponownie okazały się wypasione i sycące
***
wieczorne szybkie i tak się zapaliłem do tej palmy, że zmyłem naczynia, by móc dosłuchać, no i mamy najtańszego portera na mieście — lidl produkuje, ma moc, jedzie spalenizną na gęsto
jako że bez odcinka (spiącość) to zrobiłaś mi różyczki w wanience, pomoczyłem się
***
już zapomniałem, że to był pierwszy piątek w tym tygodniu


11 listopada, środa

zatę Żono ma

a to była pierwsza niedziela w tym tygodniu
***
Eric Serra stał się wysłuchiwanym przeze mnie soundtrackowcem
***
spanie było takie se, bośmy się wiercili i słabo spali oboje, tymczasem nasz jedynak przełożony został dopiero o 6, obudził się o 7:50, szarpał za nos, by obudzić tatę i śmiał się do butelki mieszanego mleka
nie muszę wspominać, że przez 1,5 godziny zrobiliśmy wszystkie czynności, a ja to sobie nawet czytałem Greka
ale wspomnę, a masz
***
i dopiero potem malec się lekko popsuł, ale pogoda wciąż wyśmienita (13-14 stopni), muchy się budzą, drzewa kwitną, i nawet tylko mżyło, kiedyśmy spacerowali po Parku Oliwskim, ale spanie było dopiero w aucie z powrotem (za dużo atrakcji, ludzie, liście, ptaki) (czy ptaki to zwierzęta), więc czytałem nasycony pełnym rogalem, mniam
***
za to zmuliło mnie po pierwszym obiedzie (dziecko jednak nie lubi omleta, woli pomidory), więc niby drzemałem przed drugim spacerem — przyjemna godzina w ciemnościach dzielni
***
próbownia tradycyjna, i pod koniec wymusiłem byśmy zagrali nowy pomysł jednak w staroświeckim stylu, zobaczymy, co wyjdzie z tej mieszanki
***
wróciłem do domu na pisanie listu, kiedy dziecko miało nieszczęście i się przebudziło dramatycznie, na szczęście dało się zasnąć
popisawszy, posłuchawszy, popiwszy i podjadłszy (środowa najebka), nawet nic nie kupiłem i nic nie znalazłem, tak nie miałem inwencji, że po dniówce nawet quentin, a potem do snu z kolejnym filmem do wyrzucenia, choć ten obejrzę, bo komedia z Jenifer


12 listopada, czwartek

zatę Żono ma

wstawanie utrudnione, drobnych nie miałem na piekarnię, ale jakoś dali mi radę, rozpocząłem przesuwanie filmów na dysk własny, w razie gdyby komp nie chciał się uruchomić kiedyś
nowość była taka, że szedłem z koleżanką z pracy jeden przystanek, co się nie zdarza
***
wciąż ciepło, wciąż nic nowego na dusty, wciąż nie ma genialnych meczy nba, ale już zapragnąłem coś obejrzeć
***
Code Name Jaguar (1965)
ależ ma wejście! i to z dozowaniem!
Le charme discret de la bourgeoisie (1972)
z klasyki
***
Sharon Jones & The Dap Kings — Holiday Soul Party (2015)
nie zawodzi, ale i nie zaskakuje
***
dzisiaj uczciwie pracowałem (500 giga jest TOTALNIE zajęte, a wszystkie filmy się nie zmieścili!), i w nagrodę pomieszczałem niemal wszystkie notki, bo takie serie zdjęć miałem i wykorzystałem = jest dobrze
***
przeskanowanie kompa chyba pomogło, zaczął działać
a i rzeczony film się w końcu dociągnął (ten z wejściem)
dokończyłem kapuśniak i zaraz idę na wro zjeść naszą grzybową, fajnie
***


13 listopada, piątek

zatę Żono ma

piątek 13!
uwaga natury ogólnej
wyborcza z listopada/grudnia 2013, art. o nowym dziś, wiecznym teraz, cyfrowej kanapie facebooka i twittera
to że mój mózg jest uzależniony od nieustających bodźców, to nie nowina, niemniej chorobliwą kwestię katalogowania i nieustannego zajmowania się sobą/rzeczami miałem również w czasach dzieciństwa, wyklejąc zeszyty, przegrywając wciąż kasety z kaset i "porządkując" muzykę na szpulowcu — wyszukiwanie nagrań, które mogą być zastąpione innymi nagraniami w tym miejscu, bardziej wartościowymi, dobrze, że szpulowce miały liczniki
w kwestii bycia byłem pre-hipsterem, zanim oni pojawili się na świecie (w świadomości)
artykuł jest nieco tendencyjny ("wartości tworzone pod reklamy, a reklamy zastępują miejsce dobrej literatury"; "współczesny człowiek patrzy na ciebie nieobecnym wzrokiem")
osobiście nie uważam, że kontakt z drugą osobą, szczególnie ciężej myślącą, jest jakąś szczególną wartością (oczywiście, obecnie wszyscy są błyskotliwi, ale mimo słuchawek na uszach słyszę, co towarzysze sobie gaworzą w biurze czy autobusie)
istnienie nieustającego dnia świstaka zaś odkryłem już drzewiej, poddając się przygnębiającej tezie, że codzienna praca zabija (współczesne niewolnictwo), a regularny tryb życia wykarczowuje radość, inwencję, pomysłowość; owszem, nie musimy również w niedzielę paść krów na dobrach pańskich, ale jesteśmy wyłącznie świniarzami, może z większą świadomością (tak, wiem, mogę sobie znaleźć inną pracę, różnicy nie przewiduję => nie zmieniam)
sieć jest wspaniała, konsumpcja nieograniczona, ja zaś, będąc na akcji pt. Zaliczyć! nie mam obecnie czasu na bawienie się w refleksje, pa
***
ponadto mimo nocnego koszmaru (aż sie obudziłem) i piątkowego niedospania, zaliczyłem spacerniak, komp gra i czuję się dobrze, martwię się, że płyta przez UPC nie idzie i brakiem zachwytów nad "Spectre" (Ci Polacy), niemniej nba!
zaraz śniadanie
***
na drugie śniadanie był Twój pasztet z królika na ciepło z naszym ajwarem + kiełki, pysznie
***
5 godzin i ogarnąłe, się ze zleceniami przed planowanym urlopem!
***
usłyszałem, że w numerze "Far Wells, Mill Valley" Mingus Dynasty Charlesa Mingusa jest fragmencik dęciaków (?), z którego dEUS zrobili loop i wykorzystali jako podstawę numeru, oczywiście nie pamiętam jakego; "Theme From Turnpike" — net wie wszystko
***
a potem miałem wolne popołudnie na pizzę i sklepy, zwiedziłem prawie wszystko, nie kupiłem spodni, nie lubię sosu barbecue do pizzy, zmachałem się trochę na koszy, ba, chyba nawet trafiłem ze 4, wow
to były przedziwne dwie godziny (już jadłem tu pizzę, w promo, w zeszłym roku), kiedy to człowiek mógł sprawdzić, jak to okropnie musiałoby być, gdybym nie musiał wracać zaraz do domu, tylko zwiedzać przybytki z jedzeniem i oglądać w tv teledyski z kobietami, które zapomniały o swoich cyckach, i jeszcze nie wstawać rano
***
a tak to wróciłem do domu na dyżurowanie




Brak komentarzy: