piątek, 5 sierpnia 2011

Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię (1969)


środa, 3 sierpnia
Praca, praca, praca. Liczę, że w końcu zabiorę się za okładkę i wybiorę nr telefonu, by ustalić co z papierem tak jakby. Nie będę dzwonił wcześniej, bo przecież mam niezrobione.
***
Z "Przedmowy, którą warto przeczytać" K. Chodkiewicza do książki Wiery Krzyżanowskiej "Faraon Mernefta": "W mistycyzmie Hitlera jest jakaś nieubłagana i straszliwa zaciętość, która każe mu walczyć z zalewem żydowskim. Kto wie, czy wódz Niemiec nie jest tym duchem odległych epok, który, z sercem rozdartym bólem, patrzył na katusze i bezbronną rozpacz swego egipskiego ludu wobec poczynań maga Mojżesza i posłusznych mu ślepo, opętanych nienawiścią synów Izraela. I wielki duch, jako narzędzie Karmy narodów, prze teraz do rozwiązania sprawy żydowskiej w skali światowej".
A książka jest po prostu romansem przygodowym:
"Ujrzawszy mnie, porwał się z miejsca i chciał wyjść, ale jego zrozpaczony wyraz twarzy wzruszył mnie i przemógłszy swą wewnętrzną odrazę, zapytałam do o przyczynę jego smutku (...). Po tych słowach Szenefres zmieszał się, po czym, upadłszy mi do nóg, ucałował brzeg mojej szaty i wyznał...".

Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię (1969). Mistrzostwo muzyki (znowu Kilar!), scenariusza, obsady, gry aktorskiej, ujęć, pracy kamery. Niewiele jest na świecie filmów, które obok klasycznej intrygi kryminalnej, ze świetnie poprowadzoną, skokową narracją łączyło by w sobie jeszcze elementy powieści milicyjnej oraz cechy dramatu obyczajowego. Błyskotliwe 92% i jedynie szkoda niedoskonałej jakości nośnika. Barbara Brylska. Alina Jurewicz.


Brak komentarzy: