poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Sweet Smell of Success (1957)


czwartek, 28 lipca

Pobudka (własnoręczna) o 6:10. Do 7:15 za mało czasu by robić kawę czy muzę. Napiłem się yerby (trzecie zalanie, nie jedzie już tak mocno popielniczką z petami). Posiedziałem, poczytałem, posłuchałem "Diamonds Are Forever". Czyli już wiadomo, co będzie na sobotę.
***
Szybki rzut na Wrzeszcz. Autobusowa rozmowa. Płyty są. Bar jest. Z rozpędu na "taniej książce" kupiłem wypragnioną niegdyś książkę "Gotyk" oraz Kałużyńskiego i Raczka rozmowy o filmach sensacyjnych i s-f z dołożonym filmem "Koziorożec 1". W sumie i tak chciałem go obejrzeć. Próba wesoła, długa i owocna. Przem rzucił myśl, że będziemy grać łagodniejszą muzę, ja dodałem, że to będzie country-rock, wymyśliliśmy trzy fragmenty, a najfajnieszy i tak był ten najbardziej punkowy. Może jeszcze będą z nas ludzie.

call the river by johannvreen

piątek, 29 lipca
Nagrania z próby obiecujące. Zapomniałem odpisać na maile. W tym tygodniu zapomniałem wiele rzeczy. W sumie nie było najgorzej. "Lovely Allen" Holy Fuck działa. Zresztą Spoon również. Wciąż, jak jest potrzeba, to gęba mi się nie zamyka. Taki los. Tym razem na koszu młodych było dwóch, więc gra 3/3, dla nas lepiej, bo czuliśmy się jak u siebie. Tym razem nie byłem tak przygaszony jak ostatnim razem, ale wciąż strach przed obcymi jest. Jak przyszło co do czego, to nie trafiałem, ale tym razem nie prowadziłem szczegółowej statystyki. I wciąż mam genialne błyszczące spodenki.

Zrobiłem mielone. Oczywiście pyszne. Mini surówka też wyszła.

Sweet Smell of Success (1957). Znakomita kopia to raz. Czarno-biały Nowy York wspaniały to dwa. Jak wciąż nie lubię Burta Lancastera tak wciąż uważam za słabego aktora to trzy. Tony Curtis już wtedy był ekstra to cztery. A film jest wyposażony w całą masę dialogów i stosunkowo zagmatwany ciąg intryg i zależności. Zobaczymy czy satysfakcjonująco to rozwiążą. Barbara Nichols.

W trójmiejskiej "co jest grane" wyborczej nagłówek o nowości na zabawowej liście — "Twilight Satellite".
***
Wieczorem jeszcze miałem czas i popuściłem wodzy wypalania, ponadto zająłem się "Po wsi" Columbusa.
Lulu 0:30. Piszę o tym dlatego, że następnego dnia wstałem o 7:15. W sobotę?!?

Brak komentarzy: