środa, 20 stycznia 2010

Samsung C3050

środa, 20 stycznia

Aż za dużo do opisania, a ja za bardzo leniuchowałem. Zacznijmy od tego, że wbrew słusznej koncepcji, iż nie gra się z niezaleczoną kontuzją, doprawiłem sobie stopę. Trudno, na razie mam szlaban na piątek przed wyjazdem, a następny zobaczę, w zależności od okoliczności. Ja słabo: 11/38, 10 as., ale 8 strat, 2 zb., 3 przechwyty; ale był Tomek i ogólnie grało się.
***
Następnie Tomek zawiózł mnie do Wrzeszcza, gdzie od dwóch godzin Johny stroił perkusję, zagralim kilka razy i już mnie Johny miał wieźć do domu, kiedy zorientowałem się, że z Gdańska może być różnie, więc lepiej zdążę na ostatni 162, 22:50. Potem w domu obejrzałem jeszcze Kings-Bulls, ale przyznam, że opis był bardziej emocjonujący niż mecz, a może było po prostu za późno.

W sobotę niemal wielki dzień, kupiliśmy Pyszczku Samsunga C3050. Wcześniej jeszcze zaliczylismy kilka ciucholandów, a ja wszedłem na lód na środku Motławy (czad). Wizyta w salonie trochę nam zajęła, ale byliśmy ustatysfakcjonowani telefonem, obsługą (Ania, koleżanka Janusza) i wracaliśmy zadowoleni, choć zmarznięci. Na szczęście umowa typu zetafon nie zawiera żadnych kruczków, a po prostu i tak mamy telefon, a tym razem wypasiony. Więc sorki niedoszły odtwarzaczu mp3! Zjadłem dwa wczorajsze pączki — tańsze były.

Na obiad mieliśmy pizzę, zająłem się plikami na zaś, coś, czego nie muszę robić na kolumnach, obejrzeliśmy dwa sensacyjniaki (Spartan, 2004 z jeszcze szczupłym Valem Kilmerem; Sentinel, 2006: Kiefer Sutherland i Michael Douglas).
***
W niedzielę wybrałem się na spacer po parku. Mroźno, ale przynajmniej tak nie wiało. Kulas dawał radę, utrwaliłem się w wyborze przedwmacniacza (albo bardziej — w oddelegowaniu jednego), porzeźbiłem, pograliśmy i zeszło.

Exorcist II: The Heretic (1977) nie był taki najgorszy, jak się spodziewałem. Aczkolwiek po zestawie Richard Burton, Max von Sydow, Louise Fletcher, Ennio Morricone można było się spodziewać więcej. Choć nie da się ukryć, że o ile nie wciągnie się w tę psychodeliczną wizję i pseudo-naukową umowność, to można zasnąć w połowie (Pyszczku). Zakończenie rodem z gorszych hollywoodzkich towarów eksportowych. Linda Blair to nawet miała TAKIE zdjęcia (jest ich nawet więcej). O ile to ta sama.

Żeby nie epatować brutalną historią, a skupić się na robocie filmowej, zacytuję świeże spojrzenie młodzieży z mojego ulubionego forum: "obejrzalem eden lake, film na modny ostatnio temat bezensownych mordow. mocne i trzymajace w napieciu, ale irytowal kiepski balans miedzy psychologia (za malo) a akcja (za duzo. ile razy mozna przypadkiem wpadac na siebie w lesie? odp: w chuj). pare scen bardzo-bardzo drastycznych".
"a, i w ogolnym przezywaniu i przejmowaniu sie bardzo przeszkadzal ladny dekolt glownej bohaterki."


Brak komentarzy: