środa, 27 stycznia 2010

reverse shot

środa, 27 stycznia

Pogłoski o mrozie są przesadzone. Ja nic takiego nie czuję. Podoba mi się i jest super. Szczególnie jak to wychodzi dobrze na foto.
***
Strasznie byłem zaaferowany wydarzeniami związanymi z nagrywaniem dwóch numerów w studio, opis tego umieszczę najprawdopodobniej za miesiąc, bo takie rzeczy się działy, że ho ho!Z tego też powodu niespecjalnie ogarnąłem obejrzane filmy, a i wyspałem się nie za bardzo, nie mówiąc o miksowaniu ITNON.
***
Noooo, w piątek to była gra! Był Arek z kosza podwórkowego. Oczywiście najniższy na boisku musiałem kryć drugiego najniższego, wzrost jeszcze nie stanowił dużej różnicy, ale masa ciała, przynajmniej raz tyle co ja. Reszta zaś wyżej i wyżej, więc to wyglądało na prawdziwą grę w kosza, gdzie maluchy nie pchają się pod kosz, bo blok był normą. 5/11, 5 zb., 4 as., 4 straty. W sumie jestem zadowolony, bo oszczędzałem stopę, nie biegałem i to się udało, ponadto kilka ładnych rzutów z dystansu (wiadomo, że w kosza grali inni), no i jakieś dzikie kombinacje, kiedy już zdecydowałem się na wjazd pod kosz, to wobec braku możliwości rzutu (las rąk), objeżdżałem go dookoła i wtedy (dwie udane!) próby rzutu jakimś takim hakiem. Reverse shot proszę państwa!
***
W sobotę zaliczyłem Stogi, gdzie na 2-godzinnym spacerze nawet zmarzłem. Potem do domu, zakupy w biedzie (bomi nie miało prądu), następnie nerwówka, czy te narty odbiorę i zdążę do Jerzego. Na szczęście Piotr mnie podwiózł. Whiskey piliśmy skromnie, nocny powrót do domu, z muzą na uszach — rewelacja. Pyszczku w domu, zaleczało początkującą grypę.
***
W niedzielę wstanko, sniadanko i Andrzej J. podwozi mnie nas do Otomina, gdzie już jest Jerzy. Oni mają prawdziwe biegówki, ja zaś sprzęt z lat 60., w dodatku bardziej do zjeżdżania. Zdazyłem się już spocić, kiedy usiłowałem ulokować drugiego buta w uprzęży (co było dziwne, bo poprzedniego dnia wieczorem ustawiliśmy wszystko z Jerzym i grało). Co prawda zapomniałem, że mam sobie przedłużyć zaczep tej struny od basu sznurkiem, ale cóż. Prawa narta odczepiła się z 10 razy, ale byłem dzielny i dymałem. Okolice i widoki piękne, tyle że spowalniałem chłopaków. No, ale dla zdjęcia warto było. W sumie na pierwszy raz to bezpieczne, że nawet jak zjeżdżałem z górki, to narty hamowały, bo to jednak niemłoda już powierzchnia. Po powrocie okazało się, że przepociłem na mokro dosłownie wszystko, łacznie z kurtką, a warstw miałem 6. Muszę się zgodzić z Pyszczku, że to była mordęga, ale kondycja, ambicja i widoki pozwoliły mi tego zakosztować. Następne dnie bolały mnie partie mięśni, o których istnieniu nie pamiętałem, uda i górne partie pleców. Czyli było ostro.

"Serious Man" braci Coenów to fantastyczny film, prześmieszny, choć jednocześnie dramatyczny (tragikomedia, że tak powiem), i nie wiem, czy mam rację, ale chyba najbardziej żydożerczy obraz jaki widziałem. Można się oczywiście spierać, że historia jest uniwersalna, ale... I czy nie ma w tym spisku masonerii, że o tym filmie Coenów tak mało w Polsce? hi hi hi

Brak komentarzy: