piątek, 14 marca 2008

Środa bez szaleństw

Zmarnowałem godzinę na bawienie się z plikami. Drugą na odcinek Klossa "Oblężenie". Ten rozwija się standardowo wg komiksu. Zresztą chyba niedawno go oglądałem.
Nie było próby, to zrobiłem sangrię. Wyszła taka pyszna, że pod znakiem zapytania stanęła konieczność kilkudniowego jej "odstania".
Notki zresztą krótkie, bo pisane w pracy. Te pisane w domu dłuższe, ale też ogólnikowe. Zresztą, to zajmuje ciut czasu. Ale uznajmy, że jest to li i jedynie notatnik dla rejestracji zdarzeń. Myśli nie uświadczysz nawet w normalnym życiu.

Przeczytałem komentarze internautów do "Right at your door" — zdaje się, że co poniektórzy nie myślą, gdyż umykają im szczegóły scenariusza pokazane jak na dłoni. Z kolei mój ogląd na "Science on sleep" jest bardzo powierzchowny i tylko tyczy się wizualnej strony przedsięwzięcia. Nie wnikając oczywiście w tkankę surowców "ludzkich" (bo to napisał scenarzysta przecie...), to jestem negatywnie nastawiony dla wszelkich "pomyleńców" i osobników mających problemy z własną osobowością (sam takie mam, ale się nie przyznaję, ha), więc nie zyskają oni mojego współczucia nawet na niwie filmu.


Słucham trip-hopowej Emiliany Torrini. "Love In The Time Of Science" (1999). Rewelacja.

Co prawda "Crouçie d'Ou La" (1995) to taki zbiór standardów, zdecydowanie słabszy album. Na "Fisherman's Woman" (2005) wzniosła się na nieboskłon.


Ale ta wersja trip-hopowa jest bardzo ok. Co ciekawe, jest nawet na polskiej wikipedii, więc osiągnęła status "znajomości" w Polsce.
Jak patrzę na sprzęt, na którym była nagrywana ta wyciszona, akustyczna płyta, to myślę oczywiście — z czym my do ludzi.
Nie jest specjalnie urodziwa.
Jeszcze numer "Zero BC" Free zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Trudno w to uwierzyć, ale dla mnie to klimat później pociągnięty w romantycznych rozważaniach Deftones.
Ostatnio w robocie jestem trochę spowolniony. Teraz piję kawę. Robię to powoli. Czasem robota nie może czekać. Teraz na chwilę, 5 minut, może.Heeee, ledwo moje wargi zdążyły zapoznać się z wilgocią płynu, a już wolny time się skończył.
Tak to jest — ciągle na walizach.
Czwartek bez szaleństw też.
Z żalem znalazłem info, że jednak wersja "kinowa" "Stawki większej niż życie" jest krótsza o 6 odcinków - więc jeszcze wiele przede mną. Odcinek "Akcja liść dębu" ok. I tyle było z moich zajęć wieczornych.
Zimna sangria nie smakowała już tak dobrze jak ciepła, ze świeżo wyciśniętymi owocami. W zeszłym tygodniu kupiłem sobie w ciucholandzie ( tak, tak) prawie genialną książkę, zatytułowaną rok 1994. Jednym słowem, jest to ilustrowana kronika wydarzeń polityczno-kulturalno-sportowych 1994. Do genialności brakuje jej tylko tyle, że jest po jakimś szwedzku. A poza tym kapitalne kompendium historii o roku 1994.
Taka piosenkarka polska teraz podobno jest nowa: Sara May.


Brak komentarzy: