wtorek, 4 marca 2008

chujowszczyzna

No to kolejny cios w naszą watpliwą pracę na materiałem muzycznym. Przez 4 dni poświąteczne robiłem miks piosenki "Belong" zespołu Chico (taki polski band) i dupa. Nawet wyróżnienia nie dostałem. A miks znakomity przecież!

Chyba powinienem się czegoś nauczyć przez te wszystkie lata rzeźbienia w plikach, a co włączam kompa i robię odsłuch, to potem na kolumnach jest jakaś miazga, totalna kulpa, nagromadzenie rejestrów i brak selektywności, eh.

Coś tu jest nie tak, skoro każde nagranie jest bardzo dalekie od standardów brzmienia rock, jakie są dostępne na płycie cd. Stanem nieodłącznym jest, że zawsze na ucho rzuca się "dziwactwo" realizacji, słabe brzmienie, nierówna perkusja — podstawy! podstawy!

(choć z drugiej strony, ta oryginalność brzmienia jest jedynym wyróżnikiem tej całej twórzczości — więc może jestem nieodkrytym geniuszem realizacji? cudownym twórcą oryginalnego podejścia do muzyki, hę?)

Chyba jednak u Wojtasa zostanę przy naturalnym brzmieniu perkusji — chociaż podrasowana stopa brzmi wypaśnie. To właśnie było tematem mojej wczorajszej pracy domowej. Oprócz tego przesłuch 5 na nowo miksowanych, "technicznych" wersji numerów z "vis-a-vis" — coś tam z tego będzie. Może.



W nocy sen o domu.
Zawsze jak śnię dom, to śnię go już w stanie rozsypki. A to nie ma dachu, a to podłóg, nie można wejść na piętra, bo schody się już rozsypały. Wczoraj piwnica była cała w strzępach.

Być może to owo poczucie żalu, że rozebrano nasze piętro domu, a nawet o tym nie wiedziałem. Kiedy trafiliśmy na rozbiórkę, była już na etapie zaawansowanym. Żałuję też, że po powodzi nie odwiedziłem dokładniej piwnicy. W końcu spędziłem tam wiele chwil, grzebiąc w miale w poszukiwaniu większych kawałków węgla, paląc świeczki (tam zawsze były problemy z elektryką), drewienka czy inne cuchnące cuda (przyprawiający o sporą dozę strachu stary siennik, który zadymił aż dwie klatki) (dwie klatki kamienicy były połączone wspólną piwnicą i wspólny strychem, ponadto, jako klasyczne kamienice, każda klatka miała dwoje drzwi — jedne na ulice, drugie na podwórko, które okolone było półkolem kamienic; dopóki nie wprowadzono domofonów i nie zamurowano drzwi "podwórkowych", taki dom z podwórkiem był rajem do zabaw typu berek czy gra w chowanego.Wracając do piwnicy, od czasu kiedy nie paliliśmy w piecach, wizyty w niej stały się rzadkością, węgla już nie było, został tylko miał, jedno okienko było zawalone zastygłym ciastem chlebowym z piekarni w podwórku, drugie zatkane deską, niegdysiejsze skrzynie na ziemniaki (pewnie kiedyś w nich przywieziono "dobra" z Wilna" — okucia miały metalowe) zawalone śmieciem i zesłchłymi przekwitami ziemniaczanymi; stare płyty stolarskie z rozmontowane z biurek ściągniętych z maminej pracy (kiepsko się jednak paliły w piecach) leżały pokotem. Na szczęście w odpowiednim moemencie ściągnąłem stamtąd butlę do wina, w której robiłem zacier w pokoju. Nieżywy porządek jakoś tam trwał w zapomnieniu. Zdaje się, że raz po powodzi tam zaszedłem i miejsce było trudne do rozpoznania: wszystkie drewniane elementy zbutwiały i stały się jednolitej barwy, jakby pokryte pleśnią, ponadto cała zawartość piwnicy jakby wypłynęła na środek, zmieszała się, a potem zaległa — do środka już nie wszedłem, było to raczej utrudnione. Piwnica umarła. Umarła nawet wcześniej, gdyż nikt do niej nie zaglądał.

Brak komentarzy: