wtorek, 18 marca 2008

mosiężny weekend

Niby intensywny weekend, niby nagrywanie perki kevinów, a jednak jakiś dół.

Może jednak za mało czasu na wypoczynek. Nawet rodzą się jakieś dziwne fobie, że Johny nie da rady zagrać tej "idealnej" perkusji do numeru "kevin arnold" i w kosekwencji go nie nagramy. Bez SĘSU. No i klasyczne napady paniki związane z przewijającym się wątkiem śmierci. Fizycznej, rzecz jasna, a co za tym idzie — kompletna pustka, niemożność wyobrażenia sobie siebie bez siebie. Uff, czy ktoś zna jakieś pozareligijne wyjście z tej sytuacji?

A przecież recenzja w "Lampie", a przecież 2 dobre filmy, wino pracuje.

Piątek normalnie. Mamy dwie nowe. Jedna umie aż za dobrze hiszpana. Druga — koleżanka Patryka nic nie mówiła, była jedynie na lekcji "pokazowej". Test na 91%, więc ok.

Sobota poranna bez zmian. Na 12 do miasta. Poszliśmy z matulą do kawiarenki internetowej. Wysłała swojego pierwszego e-maila w życiu. Wytrzymała 30 min w pomieszczeniu. Potem do empiku po "Lampę" z recenzją "odessie". He he, biorąc po uwagę, że pierwsze już mam za sobą, ta nie wzbudziła moich specjalnych emocji. No chyba więcej nie da się wycisnąć. Efekt zaskoczenia już minął, i nawet mnie teraz niełatwo zaskoczyć. Nooo, ale ja wydałem na płytę 400 zł. Matula powiedziała, że strasznie smutna jest ta płyta.

A co mają powiedzieć tacy Charlatans, których jakiś Polaczek wali po pysku tu:
http://screenagers.pl/index.php?service=albums&action=show&id=1422&PHPSESSID=a6babdee438abcedab6bb9bdb942944f

W domu robótka leczo z cukinii + przegniecenie jabłek z wina. Strasznie rześmy się spracowali. Skończyliśmy przed 18. Z tego wszystkiego do snu obejrzeliśmy sobie "Świat to za mało" w tvp 1 (powtórki, powtórki).

Niedziela, poranne wstawanie, zajeżdża Johny, zajeżdżamy po Endriusa, ciut zaspał, godzine zajęło nam rozkładanie się. Jurek nie zapomniał o aparacie, pstryknął kilka fotek. Pierwszy dzień nagrywania był 27 stycznia. Drugi 18 marca 2008. Tym razem było wesoło. Może od tego incydentu, kiedy jurek "mościł" się na siedzeniu. Pojechaliśmy ze "strokes-mokes", właściwie bezproblemowo. Na dwa tempa. Był jeszcze "batigol", na 3 tempa, dwie wersje: mocna i psychodeliczna. Potem "piosenka ss" - właściwie za pierwszym podejściem, przejście na motyw manchesterski wyszło. Na końcu "funk zappa", każda z części osobno. Potem Endriu wymiekł, bo chory był. Ale i tak była już 15, więc najwyższy czas na koniec. Zostały jeszcze 2 numery. Reszta dnia już na wykończeniu — jakoś to mnie w całości zmęczyło. Choć filmoteka była ok.
Film "Basen" — całkiem intrygujący, choć momentami aż za wolno płynęło to letnie powietrze. Przyjemna, zaskakująca końcówka.

"Out of time" z Węzłem Waszygtonem to niezła rozrywka (trzymająca kurczowo za poręcz fotela), choć nagromadzenie nieprawdopodobieństw momentami osiąga stężenie absurdu. Końcówka sztampowa, ale dowcipy/zabawne teksty podratowują całość filmu.

W poniedziałek taki pracuś, że nawet nie miałem czasu opisać weekendu, ho ho. Nie wiem, co to za Sandy.

Brak komentarzy: