piątek, 22 stycznia 2016

31.12.2015–19.01.2016



31 grudnia, czwartek

zatę Żono ma

znowu -8, a ja się spóźniłem, to pewnie przez ten krawat
za zguba jednak przyprawiła mnie o spadek nastroju, w sam raz na sylwestra, przynajmniej mróz jest odświeżający
***
wstawanie było jak po ciężkim imprezowym piątku (wpisz też: poniedziałku, wtorku, środu, czwartku)
nie wiem skąd to się wzięło, skoro grzecznie do snu zaraz po wieczornych
***
ogarniam ostateczności, z prywatą nie zdążę (a symbolika trochę boli i powoduje wewnętrzny niepokój), ale pismo musi wisieć (nie utonie)
***
Agent X-77 Orders to Kill (1966) DVD
z dvd wiele to to nie ma, ale film ma Sylvę Koscinę
***
uf, się nieco zgrzałem, kiedy się okazało, że nie tak łatwo powiesić nr pisma z dodatkami, ale się udało, w starym roku, i w związku z tym (oraz tabelka budżetowa) nie było relaksu tego, wydawało się, spokojnego dnia, hah
***
powiesiłem i ruszyłem w tę odświeżającą, radosną, zabójczą w tym mrozie jasność dnia
był czas, był spacerniak, pełna pętla pełna wspomnień, strumyk zamarzał w estetyczne wielkie soplokrople, kilka elementów przyrody też było eleganckich
trafiłem do sklepu na zakupy, a następnie na baby party
***
wieczorne mieliśmy dość tradycyjne, zasypianie przy Richardzie Hawleyu (tak to jest, wystarczy posłuchać w trybie ciągłym i już się podoba), a potem kolacja, atrakcyjne piwa i lecimy z filmem
***
ach racja, mistrzowski zaciąg, bo przecież miał być Magic Mike, a był
An Inspector Calls (2015)
dobrze zagrane, i szybko się skończył
projektor nie jest specjalnie zachwycający, zwłaszcza że są problemu z ustawieniem, zadzieraniem głowy i faktem, że trzeba dalej siedzieć, bo inaczej napisy są pikselozą
***
ale
Magic Mike (2012)
też był, i był fajny, normalny taki, jakby "prawdziwy" ale przerwany rozmamłanym dzieckiem, i w tym zbieraniu betów trafił się też
The Hobbit: The Desolation of Smaug (2013)
bom chciał zobaczyć, jak wygląda
nieźle


1 stycznia, piątek

zatę Żono ma

wzięliśmy go do tego malutkiego łóżka, ale się rozepchał, na szczęście nad ranem, w sumie i tak spanie było bardzo godne, od 2 do 8:30, brawo
było spóźnione śniadanie (niektórzy to poszli do pracy), następnie godziny niezobowiązującej nudy, którą przerwałem samodzielnym spacerem, bo inaczej w tym tempie dziecko by w ogóle nie zasnęło
***
tym razem machnąłem jeszcze większą pętlę, z pół parku, z pomostami, obejrzałem nowoczesny plac zabaw dla dzieciarów (obok Tatarów) i ulicą, która nie ma nazwy (albo jest przedłużeniem Kampinoskiej) wdrapałem się na górę, zaliczając kolejne niegdysiejsze szlaki turystyczne, godny i rogrzewający ten spacer
a przy zbiorniku Augustowska, gdzie już piruety (kurwa) kręcą łyżwiarze, spotkaliśmy nawet rodzinnie Marcina
było też słońce!
***
nie jedliśmy obiadu, tylko zebraliśmy się do domu (to wyglądało/brzmiało/czuło się, jak taki powrót po świętach po dłuższej nieobecności) w tym nowym, spokojnym roku
mały ruch, mrozi
i w sumie już nie pamiętam, co się działo w ten piątek, co wyglądał jak sobota, prócz tradycyjnych wieczornych z Richardem i widokiem zimowego parku w świetle dnia chyba poszukałem Facetów z UNCLE, by spokojnie, na zmęczeniu udać się na wczesny dyżurujący sen


2 stycznia, sobota

zatę Żono ma

to już była druga sobota tego przedłużonego weekendu
wstawaliśmy o 8, urzędowaliśmy do jakiejś 9, i łącznie ze śniadaniem (kanapeczki) wszystko poszło sprawnie
odkurzam stare winyle, z których Republika została na dłużej, nawet zapragnąłem posłuchać wczesnych singli, co oczywiście się stało
przedpołudnie nie wniosło nic nowego
zdziwiłem się, że już nie ma Spectre w kinach, więc była okazja — obejrzymy wieczorem, ba, nawet jeszcze lepszą wersję, zatem musiałaś kupić piwo podczas zakupów
***
ze spacerem się nie ociągałem, po tradycyjnym dojściu do tradycyjnych rozdroży, (wygląda prawie na zimę, bo wiele roślin wypuściło szron, co jest prawie śniegiem), ruszyłem pierwszą w lewo, co zaowocowało nowymi wspaniałymi widokami, nową sieżką i odkryciem Wąwozu Huzarów, zmarznięty strumyczek pięknie się wije bielą, dwie "przenoski" podczas których dziecko się obudziło, więc już nie celowałem w wyjście na Brętowo, co jeszcze bardziej wydało mi się ryzykowne (daleko), bo pojawił się nagle zielony szlak
trzeba było wracać do domu, więc podjąłem wysiłek wdrapania się na górę pod Niedźwiednik, nachylenie terenu bardziej sprzyjające czołganiu się niż wchodzeniu, nie powiem, odkryłem takie partie mięśni nóg, o których istnieniu nie miałem pojęcia, nie było lekko z tym wózkiem
ale, uratowani!, weszliśmy i wróciliśmy do domu na obiad, zrobiłaś p... p... tortille!
***
korzystając z dokonanego przeglądu (Twoja zasługa), zawieźliśmy graty do Jaśka, gdzie przebywaliśmy na czas wypicia herbaty, oni nie boją się (tak jak myśmy bali) nadchodzącego potomstwa
i mały, hi hi, telewizor
w ten sposób skróciliśmy też sprytnie wieczór
***
po wieczornych i zasypianiu z Costnerem mieliśmy przerywany seans (dziecko, ktoś strasznie marendził podczas oglądania, plik się urwał pod koniec, trza było wrócić do tej słabszej jakości) i
Spectre (2015)
zaliczone
dupy nie urywa, ale lepiej niż "Skyfall" (ostatnio do tego doszedłem), uogólniając: prawdziwy Bond bez zbędnego pierdolenia, w końcu takie coś, jak "Casino Royale" kręci się raz na dekadę, z regułu z powodu nowego otwarcia
ja tam jestem zadowolony, a malkontentów nie słucham
do dyżuru!


3 stycznia, niedziela

zatę Żono ma

poranek z dzieckiem ponownie mieliśmy niezły (noc niekoniecznie, łóżkowe piruety bo katar nie pozwalał spać), zwłaszcza że się nie wyspałem i przez godzinę dyrygowałem nie wstając z łóżka, co, o dziwo, nie zakończyło się żadnym dramatem
***
śniadaniowe kanapeczki i całe przedpołudnie to nie było nic, co zapadło w pamięć
było polecenie na krótki spacer, to proszę
w 20 min dochodzę skróconą trasą do rozdroży (fakt, trzeba się natyrać pod górkę) i szczęśliwie zrezygnowałem ze zwiedzania, bo dziecko spało tylko 30 min, więc do domu, nawet zanim Mama zdążyła wyjść na wyjściówkę
***
jak już poszła, to pierwszą część wspólnego popołudnia mieliśmy dobrą, łącznie z szykowaniem i jedzeniem obiadu przez mnie, ba nawet zrobiłem trochę xlsa
potem już trzeba było zejść na podłogę dla towarzystwa
dramat rozpoczął się o 16:50, czyli 10 minut wcześniej przed planowanym podwieczorkiem, zmasowany atak krzyków i żałości kontrowany wieloma kurwami i w całości nie szło to dobrze, aż do czasu, kiedy wreszcie glukoza trafiła do mózgu dziecka i nastapił też czas zabawy i fizycznego szaleństwa (bieganie, walenie w papier toaletowy, zabawy z suszarką do prania), w międzyczasie oglądaliśmy też 007
kiedy wróciła Mama ja już byłem w trakcie przyspieszonych wieczornych (zmęczenie wyraźne) i dziecko padło w trymiga
***
z tej dodatkowej wolnej godziny zabrałem się za porządki, okazało się, że ta nasza mikra pigwa zabarwiła i zapachniła wódkę (wspaniały kolor i zapach), do tego zabrałem się za zlewanie wina, trochę humor mi popsuła zatykająca się rurka, ale udało się całą pracę wykonać (w tygodniu nie do pomyślenia) i już po tej 22 można było do snu
w sumie bawiłem się nienajgorzej, bo robiłem w pokoju (film sobie leciał w technikolorze), wino na razie jest bardziej jak sok, ale zostawia lekkie bąbelki na języku, smakuje nieźle
udane były te dni wolne


4 stycznia, poniedziałek

zatę Żono ma

Operation White Shark (1966)
o jakości nie ma co mówić, he he, o scenografii też nie, albo bardzo wiele
Borsalino and Co. (Jacques Deray, 1974)
a tu śliczna obsad(k)a i śliczne mkv
James Tont operazione U.N.O (1965)
drugi raz ten "bohater", ba, ma zupełnie nieznaną wersję piosenki "Goldfinger"!
Shots in 3/4 Time (1965)
iiii, jaki malusieńki avik, jeno muza się zgadza, no i eksportują Paryż
***
chyba nienajgorzej wszedłem w nowy rok, jak sobie przypomnę ostatnie dni, brak budzika, kiedy postanowiłem spojrzeć przez sen na zegarek o 6:47, zostawione rozszczelnione okno w pracy, czy aż nie taki dramatyczny brak parówek w lewim
co prawda, wciąż nie mam 1,5 zeta na pysznie wyglądającego pączusia
***
książka jest intrgująca, mróz wspaniale porażający (będę się musiał z tym akumulatorem grzebać, brr...), coś tam będę musiał porobić, zasadniczo nic na świecie (nba, dusty) się nie dzieje
***
wow, ale trafiłem!
moim 1250 ocenionym filmem został
Spectre (2015)
***
i zajebiście nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś będę miał okazję obejrzeć
A Pál-utcai fiúk (1969)
ciekawe, czy znów będę płakał
***
i rok 2014 rozpykany, coś tam może kiedyś obejrzę, są też dokumenty na liście
***
szybki powrót do domu, a tam kryzys macierzyński, ale chyba to samo było wczoraj wieczorem, potem Mama zrobiła zakupy, a ja wieczorne, do spania łatwo poszło, przy Costnerze niemal zasypiam (ma to wpływ na wieczorny nastrój)
podłoga, naczynia i do wyra, zwłaszcza że gardło zaczyna pobolewać (a Ciebie mięśnie rajtuzowe)
***
zatem długa udana godzina do snu z:
The Spy in the Green Hat (1966)


5 stycznia, wtorek

zatę Żono ma

mały piątek
poświęciłem pół godziny na sprawdzenie, przejrzenie i napisanie wczorajszego odcinka UNCLE 05, fajne to to
skończyło się dvd 26, będzie 27 z atrakcyjnym otwarciem: 30 Seconds to Mars (pyszności)
piekielnie zimno dzisiaj i tu i tam (mimo że okno nie było rozszczelnione)
marznie wszystko, nawet w wyniku okoliczności podarowałem sobie spacerniak, jakieś -13 dzisiaj
no i nie mogłem spać przez to bolące gardło, szkoda, na szczęście dziecko, mimo kataru, spało dobrze, a nawet bardzo
***
dorzucili kolejny mecz z diamencikiem, więc będzie, ponadto nic się nie dzieje, ani tu ani tam, ani na nic nie czekam, PatientSounds odpisali, Quentiny zaliczone, zamiast czytać bzdury od gimbazy może luknę na "100 SONGWRITERÓW WSZECH CZASÓW" pana Borysa
***
Oh Those Most Secret Agents (1964)
duży, ale tylko avik, włosko i komediowo, jest i Rzym!
A Pál-utcai fiúk (Zoltán Fábri, 1969)
ani chybi, trza będzie obejrzeć!
***
się trochę przestraszyłem, trochę nastraszyli i nie miałem radości z małego piątku, ani tym bardziej nie dokończyłem filmu
ze względu na mróz nie urządzałem wycieczek, tylko wylądowałem na schłodzonej wro, z której wróciliśmy do domu
tyle dobrego, że wieczorne oraz zasypianie nie przedstawiały żadnych odchyleń od normy, więc wieczorem obejrzałem
The Karate Killers (1967) - UNCLE 06
i to po całości
i jeszcze dostałem bonus odnośnie spania, żeby zdrowieć


6 stycznia, środa

zatę Żono ma

choć akurat wszyscy chorzy i to jeszcze bardziej
a mnie — śpiącego osobno, mającego się wyspać, obudziło dziecko z drugiego pokoju przed 8
***
bez sensu taki dzień wolny w środku tygodnia, ale ale
dziwne, że dziecko nie chciało jeść z nami jajecznicy
dziwne, że prawie kupiłem reedycję płyty Emiliany, ale okazało się, że nie ma jej
dziwne, że dziecko się zawiesza, a Mama martwi
nie dziwne, bo wszyscy kaszlą i kichają
bez sensu mi się wydawało, że tak jakoś przebimbałem ten dzień, a przecież to nie niedziela
dziwne, bo nie piję piwa (wyjątkowo)
dziwne, bo wybraliśmy się na "spacer" samochodowy, tzn. w te -13 pojechaliśmy autem do Gdyni skąd wróciliśmy bez zatrzymywania się, a dziecko spało 2 ha, dokończyłem książkę o fotografii, zacząłem zaległą LnŚ, gdzie Joseph Roth zabawia się i bawi mnie dowcipnymi skomplikowanymi zdaniami, tak dobrze zaczął
***
obiad to jednak jedliśmy osobno, a dziecko prawie w ogóle, miało swoje występy z krzykami, jakkolwiek były też chwile niezwykle spokojne (bardziej rano), a i prócz zabawy człowiek mógł zajrzeć do jednej (Ty) czy drugiej (ja) książki
nie było tak dramatycznie i rozwlekle jak w ostatnią sobotę, a potem niedzielę — takie odniosłem wrażenie
***
z kolei mam niejasne wrażenie, że wzmacniacz znowu nie oddaje pełni swoich basów (czyżby przedwzmacniacz znowu?), umyłem 1,5 płyty, ale nie wiem, czy to wpływa na odbiór tych potwornie trzeszczących
i tak na razie sięgam tylko po stare, w oczekiwaniu na decyzję o zakupie nowej igły
***
wieczorne normalnie, wyjatkowa była palma, która pojawiła się po długiej nieobecności
***
na www oraz świcie nic się nie działo, mi nic się nie chciało, przed snem głupiutka komedia z Brigitte Bardot i nawet wcześnie do snu


7 stycznia, czwartek

zatę Żono ma

i nawet pozwoliło mi to się prawie wyspać
rzadkie ostatnio zakupy w piekarni i już na te spóźniające się na mrozie tramwaje
ale z jakimś takim wyjątkowym humorem przyszedłem
***
wyrzucałem kalendarz z 2012 roku, nie było tam nic prywatnego ani ciekawego, regularnie nudne wpisy od 8 do 16:20, tyle mego życia w punktach pracy (może prócz rzadkiego napisu "a jednak jest okres!")
***
dzień się rozwlekł, chociaż coś tam nawet trza było zrobić, przyznaję, że ostatnio czytam nba (nawet w tym ograniczonym, chociaż, czy ja wiem, wymiarze) nie do końca dokładnie, dłuży się teraz ten sezon
i choć obowiązek wzywa, to już pozwalam sobie na chwilową olewkę, w końcu pora lunchu, nikt mi tutaj za dodatkowe emocje nie płaci
***
haaaa! i jeszcze dodatkowy temat rozmowy, który mnie nieco zelektryzował, chociaż jednocześnie zmartwił pewnymi, wydającymi się nie do przejścia, przeszkodami (= robią nabór)
***
ale wróciłem, tylko nieco onieśmielony (te myśli biegną naprzód), więc hamujemy i spędzamy normalny wieczór, który okazał się dobry (dzień był podobnież gorszy, bo długi), był podwieczorek dla dziecka oraz humus (dali dziecku pikantny!), zasypianie i wieczorne nie przedstawiały problemów
a potem nawet drożdże nieco wyrosły, ciekawe, czy wino posunie dalej
tak się robiło robiło aż zrobiło póżno
Agent 38-24-36 (1964)
się znowu dla dziecka odwtorzył wieczorem, cz. 3
ale już trzeba było się odkładać
miałem jakieś przedziwne sny, a z sobotnimi Stogami się zobaczy, w końcu przeziębionka


8 stycznia, piątek

zatę Żono ma

Le clan des siciliens (Henri Verneuil 1969)
i częściowo zwolniłem na korzyść indie-duo Fergus and Geronimo, które kiedyś mi się tak okropnie podobało, na tapecie bowiem xls z 2011 roku, kiedy jeszcze "młody" człowiek fascynował się nowościami muzycznymi, które zbierał i słuchał bez opamiętania (no, coś z tych odsłuchów zostało, np. niemal pełna dyskografia Deerhunter się przeniosłna na krążki), heh, szczenięcość
***
trochę porobiłem, myślałem, że będzie wpierdol, ale się upiekło i nawet nawet prawie zdążam przed czasem, a i jeszcze uniknąłem BARDZO WAŻNEGO spotkania, więc mimo bieganiny jest całkiem całkiem
***
ustaliliśmy na razie, że nie ma co wykonywać pochopnych gestów, więc nigdzie się nie pakuję, a Ty jedziesz na wro, bo dzisiaj ciężko, najpierw konkurs, a potem się zobaczy, mamy zapisane na weekend rzeczy do wykonania, np. jadłospis/dieta
i chyba w końcu mamy piątek
***
acha, coś pośnieżyło dzisiaj, a ja pójdę na sklep po zakąski na wieczór, taki plan mnie ucieszył
***
i plan ten był świetny, chociaż nie było drobnych rzeczy, tylko same grube
ale poprzez park, poprzez wro, poprzez cieknący do wózka akumulator (kwas szczypie w nos) wróciliśmy ze spokojem na weekend
***
piliśmy to czerwone wino urodzinowe, smakowite, ciężkie (potem się okazało, że butelka cięższa niż zawartość, a cena ho ho)
zagryzaliśmy drobnymi przekąskami (oliwiki, mini-małże), które mi nie smakowały, zaś wieczór udany na trailerach filmowych
racja: wieczorne i zasypianie bez specjalnych problemów, jedynie zmęczenie wieczorne i do snu nawet późno


9 stycznia, sobota

zatę Żono ma

środek nocy, między 3 a 4 okazał się dramatyczny, ale "dobrym" słowem i siłą fizyczną udało się sprawić, że spaliśmy dalej, a nie właziliśmy na parapet
i tak do 7:39
poranek był zupełnie dobry, łącznie z poranną higieną i zabawami
***
nie pamiętam co ze śniadaniem, ale chleb wypadł z dziecka łask, woli ogórki kiszone, po porannym telefonie zebraliśmy się i wyruszyliśmy na Stogi
***
okazało się, że zguba się znalazła, byłem bardzo rozradowany
może z tego powodu, oraz z tego, że dziecko, nie spawszy w aucie, normalnie spało na spacerze 1,25, ja zaś chillowałem się w delikatnym słońcu, Grechuta (chyba wolę pierwszą płytę) oraz Dave Matthews, dobrze wspominam
***
nie było kwasów przy obiedzie, nie to, że było wolne od dziecka, ale bywały chwile, no i było piwo, co najważniejsze, oraz dużo zakupów (popcorn!), więc z siatami do wozu/domu
***
chybaśmy nawet spóźnili wieczorne, a ja sam już wyglądałem na mocno spóźnionego, palma w końcu odsłuchana, rumianek przed nocą i siup
***
właśnie, bo ponownie zjadłem podwójną porcję obiadową (a te obżartuchy sobie podzieliły na dwa), do tego napoje, do tego trójkąty i rurki i mój żołądek i reszta wieczorem poczuły, że tego było nadto, rozepchałem się


10 stycznia, niedziela

zatę Żono ma

i co prawda rano żołądek już był pusty, ale jelita wciąż cierpiały bolesności
i tak przez dzień cały aż do wieczora, aż zacząłem się martwić, przecież byłem niezniszczalny
***
tym razem noc przebiegła spokojnie, acz skończyła się szybciej, były co prawda zgubione smoczki i piruety oraz śpiewanie na przewijaku o 7, co przebudziło Mamę, ale wytrzymaliśmy z udanym porankiem do 9 jak nic
***
potem było trochę niezwykłości w odróżnieniu od innych nudnych niedzieli, tym razem dziecko się zbiesiło przed południem: dostało absolutnego szału w swojej żałości iż nie mogło dostać tego, co chciało
niemniej, przeszło, a reszta dnia normalnie i drobne sukcesy jedzeniowe
***
zrobiłem wysiłkowy spacer, niby 2 na plusie, ale w lesie śnieżek dobrze się jeszcze trzyma
i już wiem dokąd prowadzi wąwóz huzarów!
(nie aż tak daleko, ale ładnie tam wciąż)
***
pierwsza próba z szybkowarem, zrobiłaś gulasz, i w całości było to bardzo dobre, dzień nie był aż tak długi, jak bywa, chociaż puściłem film pod wieczór
w międzyczasie zaliczyłaś wyjście po papiery
wieczorne bez przeszkód, tym razem nie ja zasypiałem, bo miałem zadanie tworzenia fikcji na podstawie udanych wzorców
mój życiorys zawodowy brzmi dumnie na papierze, jeno rzeczywistość trochę to weryfikuje
trochę nam to zajęło, potem zdjęcia dla babć i dziadków i już się zrobiło mega późno, ja ze swoimi jelitami byłem już bardzo zmęczony, więc nawet nie oglądałem do końca


11 stycznia, poniedziałek

zatę Żono ma

niewyspanie zaliczone, śmieci i chleb również
bez spacerniaka dzisiaj, jakaś taka niemrawość ducha, ale jelita brzmią już dobrze, i dobrze się czytało w busie
nawet coś zaczęło kropić, pewnie deszcz
***
rzeczy filmowe idą, do reszty się dopiero zabiorę, lekka niemoc fiz, pewnie dlatego, że nie było piwa wczoraj
***
David Bowie nie żyje, Madonna załamana [POSŁUCHAJ HITÓW]
to pewnie dlatego wczoraj słyszałem w radio jego piosenkę
a rmf klasik mi trzeszczy z rana w pokoiku
***
Lightning Bolt (1966) DVD
jakość to to nie jest, ale film zapewne
jest muza (Ortolani) i loty w kosmos
***
z wczorajszego wieczoru zapamiętam nocny powrót z Niedźwiednika, 2 piwa, a jednak pełna poważka, może to ta mgła, ale jest śnieg, wszystko dobrze widać w lesie
biały mrok
***
natomiast przyznam, że próbę mieliśmy wyjątkową, i gramy czasem porządnie i brzmienie jest mocarne, już są 4 piece, jeszcze się dołoży kolumny, i dobra wieść o klubie, więc chyba kiedyś zagramy, zwłaszcza że numery mi grają (na ucho)
***
powracałem przez własny park, dzieci zjeżdżają na sankach, ale z tych małych górek (na dużych tylko te liście, już się nie da), ale dość krótko na wro
mały obiad, porcja dziecięca
wracamy do domu skąd zaraz wybywam
***
po powrocie się grzebałem nie wiedzieć po co i za czym
Agent 38-24-36 (1964)
zakończone, to śmieszna komedia w sumie (i śmiech BB)


12 stycznia, wtorek

zatę Żono ma

pomrocznie dzisiaj i 0 stopni, a nawet 2
to nie było łatwe wstawanie, trza se było szybciej film wybrać do snu
natomiast śniadanie wypas, podkusił mnie ser w sklepie, drogi
***
Password Kill Agent Gordon (1966)
VHS jak nic
From the Orient with Fury (1965)
jest straszna jakość, jest "włoska" piosenka, jest Stambuł, jak trza
From Istanbul with Order to Kill (1965)
jakość jakość kość
Du rififi chez les hommes (Jules Dassin, 1955)
rififififi, ale błyszczy
***
fajnie się słucha tych płyt z 2011 roku, niby nowości, a jednak już dawno przestały nimi być, dobry przegląd
***
wykończyłem mleczne kaszki dziecka
***
mini fenomen:
Hinds - Leave Me Alone
***
wróciłem do domu z kolorowymi badylkami (niestety dziecku też się podoba)
jedliśmy wędzone ryby (szprotki, morszczuk), spędzaliśmy czas z dzieckiem
pod koniec strasznie się zmachało/zdyszało przewalając się na łóżku, fajne to przecież
***
wieczorne normalnie, zasypianie nieco dłużej, nowa palma odsłuchana szybko
i żeby na przyszłość uniknąć tego niezdecydowania co wczoraj (jaki plik, gdzie szukać, czy jest polski) wziąłem się za szukanie i wytabelkowanie tych pyszności = duże zadowolenie
i z tym przekonaniem udałem się później spać :)


13 stycznia, środa

zatę Żono ma

może do tyrki nie bieżyłem z uśmiechem na ustach, ale z wczorajszego wieczoru byłem zadowolony
0 stopni, czytam Majstra, zrobię kilka tabelek, zaraz śniadanie
***
i proszę, po latach wróciłem do podsumowań porcys
może nawet coś posłucham, Azja nie była dobrym wyborem
przypomniało mi się, jak to było ach, konieczność ściągnięcia na bezdechu i zaliczenia WSZYSTKIEGO po całości
***
Mission Bloody Mary (1965)
piosenka i napisy jak trza
***
był pochlej, najebki nie było, ale emo wszystko w naj
wróciłem do domu szybko i nie bawiliśmy się szczególnie, ale wieczór upłynął sprawnie, oczywiście nie wtedy, gdy Mama chce zjeść kanapkę czy MUSI zajrzeć do www
zebrałem się i zdążyłem nawet z zakupami
***
pograliśmy (rockistowsko) aczkolwiek więcej poszło na opowiadanie filmów (oraz David B.)
obejrzeć
Interview (2014)
Przem oglądał dwa razy w jednym tygodniu, nie wiem, kiedy on ma na to czas
wróciłem spokojnie do domu i siup
***
a nie, jeszcze pod wpływem: wieczór, alkohol i ja zrobiłem sobie słuszny odsłuch
http://www.porcys.com/rubric/rekomendacje-singlowe-2015/
i jestem bardzo zadowolony, że nie muszę słuchać takiego beztreściwego czegoś, jakkolwiek dziwię się dwa razy:
— jak ktoś potrawi odróżnić poszczególne numery pomiędzy sobą
— że soundcloud służy do porusznia się i odsłuchiwania numerów, ba niektórzy tam nawet "publikują", i przypomniałem sobie, że u nas niektórzy mówią na to "chmura"
film do snu jest bardzo bardzo bardzo pokawałkowany, ale ma język polski, hej
po tak "pracowitym" wieczorze, pełnym piwa, kiełbasek i orzeszków gotów jestem nawet unieść jeden kącik ust, by zamarkować uśmiech


14 stycznia, czwartek

zatę Żono ma

przynajmniej spałem mocno, aż do dzwonka
czytanie mnie trzyma w pionie i przy życiu, po Majstrze przyszedł Modiano, zabawna historia z bibliotekarzem (mnie to bawi, wydaje mi się co najmniej ciekawe)
***
Agent 505 Death Trap Beirut (1966)
zapowiada się świetnie
Bring Me the Head of Alfredo Garcia (Sam Peckinpah 1974)
Black Tight Killers (1966)
Japońce, jest choreo
***
Zakupiłem szkła (nie moje), przyjechałem szybko, a tam Samograj Alek, z którym spędziliśmy cały wieczór. I w dodatku z prezentami.
Wieczorne oraz zasypianie (palma) sprawnie, potem marnowałem czas na opanowanie przycisków na ipodzie. Teraz trzeba będzie walczyć z oprogramowaniem i posiłkować się filmikami na yt.
Ponadto przed snem obejrzałem jak walczył Szpilka, bił się Świerczewski i Charlie V. Wszystkiego tego dowiedziałem się z nba.
A do snu walczy Pierce wyglądający jak Crusoe. Smacznych snów.


15 stycznia, piątek

zatę Żono ma

Cavs-Spurs nie dostarczył zeszłorocznych wybuchowych emocji. Nie żebym oglądał. Ledwo doczytałem. Ledwo też doczytuję Modiana (nudziarz), ale staram się. Znowu spadło coś wieczorem, więc ładniej na świecie, a na śniadanie dwie parówki.
***
Coś tam robię, przy okazji ogarniam aktorów hurtem, jakieś De Niro, Cusaki, Deppy, po całości, w końcu się oglądało tę telewizję masowo za dzieciaka i za dorosłego dzieciaka.
***
Zabawne było, że chciałem planować, co zrobię podczas tego 1,5-godzinnego spaceru, jak zaszaleję sobie w domu, kiedy babcia będzie spacerować, a Mama pojedzie na zakupy. Przecież trzeba być przygotowanym, a nie z nagła nie wiedzieć, czego się chwycić.
Babcia nie przyjedzie.
***
Melancholia (Lars von Trier, 2011)
zaczęło się tak estetycznie, że aż obejrzeliśmy wieczorem połowę, choć to dramat przecież
***
chyba wracaliśmy przez wro, czyżbym jadł pulpeciki? nie zaprzeczę
niemniej, miałaś mieć wyjściówkę, ale nie wyszła (ci ludzie)
więc sprawiliśmy sobie udany wieczór
a potem dyżurowanie


16 stycznia, sobota

zatę Żono ma

które to przebiegło sprawnie, bez dłuższych pobudek, więc i poranek mieliśmy udany, czy śniadanie też, to nie pamiętam
sobotni spacer jeszcze nie odznaczył się niczym szczególnym, prócz tego, że polazłem w dawno nie odwiedzaną doliną Zieloną, bo śnieg nieco przykrył koleiny, jedynie, że było za wolno, więc zmarzłem, a no i nie można dojść do samego końca przez zwalone drzewo
przed wyjściem usiłowałem sobie doprawić sprzęt, ale nie wyszło, natomiast zbieraliśmy się swobodnie sami, bo Mama wybyła już na zakupy
zdążyłem zapomnieć, co z obiadem
single roku poszły i przeleciały w niepamięć = nic tam nie ma
popołudnie i wieczór poszły sprawnie, Mama znowu miała wyjściówkę, tym razem skuteczną
***
ja zaś miałem mega skuteczny wieczór, co prawda następnego dnia się okazało, że duży rip nie doleciał, ale podjarka została, udało się w niedzielę
obsługę iTunesa załatwiłem słownie w 8 minut (dzięki instrukcji) i już byłem gotowy i strasznie zadowolony przed niedzielą
płyty roku porcysa w ogóle do mnie nie docierają, może tam jeszcze zajrzę
2015 w metalu to chyba jednak nuda będzie, co stwierdziłem po półtora odsłuchu
okazało się, że po latach to wolę teraz odsłuch płyt sperymentalnych — tam się dzieje
przejrzałem podstawową lekturę, zmierzyłem się z niebezpieczeństwem i nie wyszedłem z niego zwycięsko (okazja była), więc dokonałem zakupu od razu, na pewno będzie wyglądał ładnie, a i cena dość okazyjna
w końcu dokonałem zadania (nie)wyszukania napisów do moich dziesiąt filmów spy — z reguły ich nie ma, ale przynajmniej wiem, że nie ma
i poszedłem mniam spać


17 stycznia, niedziela

zatę Żono ma

Ty wróciłaś późno, ja pewnie też późno zasnąłem, ale poranek nie okazał się problematyczny, bowiem wstaliśmy o 8:19, bawiliśmy się sprawnie no i można uznać, że "mba mba" to jednak coś znaczy
***
a zupełnie zapomniałem o nocnych bijatykach, o których czytałem wcześniej, i słusznie
***
śniadanie z jajecznicą, dziecko oszukało, że śpiące, więc wcześniej poszedłem na spacer, a ono i tak zasnęło o 12:40
zatem drogi w nieznane: jedna pętla — prawa odnoga doliny Samborowo, małe przeboje a następnie serpentyką ku górze, wychodzi na punkt rozdzielczy B, co stanowiło super zaskoczenie, jak najbardziej pozytywne
korzystając z tego, że dziecko spało dopiero od kwadransa, ruszyłem na pętlę drugą — niebieskim szlakiem, nie dochodząc do ulicy Słowackiego, przeszdłszy spory kawałek skręciłem w lewo, tam gdzie powinien znajdować się wąwóz Huzarów (i był tam!), po czym łatwo, pod górę wróciłem na punkt rozdzielczy B (ta dam!), minęło dopiero 45 snu, a ja już miałem załatwione dwa spacery, zatem powrót do doliny z punktu rozdzielczego A i tak chodziłem w kółko, by dopełnić istoty czasu snu, wtedy dopiero zmarzłem
***
w tym czasie zrobiłaś podłogę i soczewicę oraz pół roboty
mieliśmy dwa dania obiadowe, oba drugie
po pierwszym oszukali (całą naszą rodzinę) ze sklepem dziecięcym
wróciliśmy do domu na drugie drugie danie i już swobodnie doczekaliśmy wieczora, powoli kończy się "Kanał"
***
co prawda z pewnymi trudnościami technicznymi (via komp a nie tv — nie było głosu), ale macham tę wypasioną wersję "Spectre" przed snem
i jest ślicznie, tylko dziecko ma złe sny i musiało się przebudzić na rękach do końca, by znowu nie popaść w dramatyzm, i w ten sposób, nawet ja, zakończyliśmy weekendowe bytowanie


18 stycznia, poniedziałek

zatę Żono ma

wrażenie, że cały weekend był strasznie udany, może jest nieco przesadzone, ale wciąż pozostaje, na tyle że bez koniecznych stresów, przynajmniej dzisiaj z rana
i znalazłaś chleb w mieszkaniu (w końcu), ja na śniadanie opchałem się połową wędzonego morszczuka, który jak przysechł, to mu bardzo dobrze zrobiło i na smak i na konsystencję mięsa
no i dzięki nowemu sprzętowi mam możliwość przyspieszonego odsłuchiwania i odsiewania zbędnych mp3
***
The Nude Bomb (1980)
no ok, to będzie zbędna komedia, ale przynajmniej 5 giga
***
a racja, musiałem przerwać seans, bo przecież nie można płakać w pracy
***
wróciłem szybko do domu i jeszcze trochę tameśmy pobyli, zanim wyszedłem
próba ciut spóźniona (wyjątkowo nie ja), 3 numery z akustykiem = będzie różnica w brzmieniu
coś zaczyna nam wychodzić (już to wspominałem)
wracaliśmy przez piwiniczkę, więc dostałem herbaty (x 4) oraz pożyczyłem pompkę
inny zestaw muzyczny wpływa na percepcję lasu
dzisiaj był mrocznie biały (pół księżyca), co było zjawiskowe (aparat i tak by tego nie oddał), stawałem i oglądałem, wybrałem nieco okrężną drogę, z zawijasami, warto było, również widok z górki na hobbiton
Legends – It's Love (2015)
wróciłem do domu sprawnie, by do snu obejrzeć tę drogą sensację, ona mnie jednak bawi, acz przecież to zły film jest
i niemal się wyspałem (nie wiem, jak Wy)


19 stycznia, wtorek

zatę Żono ma

zabalowałem wczoraj i wypełniałem tabelki, chociaż nie, chciałem mieć głównie 15,5 giga (szybko poszło), zanim zabiorę się za blue
więc dopiero teraz zasiadam
***
bezobiadowo dzisiaj, ale parówki oraz morszczuk i ogórek, musli x 2, wypaśnie
***
dobrze, że wczoraj nie zostałem na kompie tylko do łózia, bo z okazji dnia Marcina Lutra było dużo meczy w europorze, więc szczęśliwie ominąłem wszystkie
głównie ten najważniejszy, gdzie GSW dali po ryju CAVS i już nie ma co czekać na finały, to jednak jest zaskakujące
Kevin Love?
***
zatem, są plany na wiele plików, z porcys wynika, że nie ma dla mnie żadnej płyty z 2015 roku, warto jedynie posłuchać:
Kamasi Washington - The Epic (2015)
to jest dość duże (epickie), reszta to disco i popierduchy
***
ale jest git, jest git, zwłaszcza że dużo wchodzi też po drodze, jest zaliczanie z obu stron (nie chodzi o seks)
***
wreszcie przekroczyłem Modiana, by dojść do Dr. Csatha, który teraz miał słabe momenty
***
Von Ryan's Express (Mark Robson, 1965)
***
przyszli mi do pokoju przed wyjściem, musiałem się zająć robotą
ale miły spacerniak (jest już jaśniej mimo zachmurzenia)
***
nie pojechaliśmy z wro do sklepu, bo Mamę zdenerwowali na rehabie
zatem przyjemny krótki wieczór w domu i wieczorne i siup (choć długo)
***
ano popsuł mi się znowu dysk przenośny, zatem musiałem dokończyć zły film z Brosnanem (jak teraz patrzę, to z Hale Barry żadna aktorka), miast drugą połowę z Craigiem, do jutra
za to poszliśmy razem wcześnie spać, 23 jak nic




Brak komentarzy: