Dodatkowy zestaw śmierdzących serów oraz obowiązkowa jasna bagietka na jutro. Na obiad spaghetti z sosem pomidorowym i liściem. Do tego dwa szociki i wreszcie pastis nieco zakręcił pospołu z cassis. Idziemy na miasto, choć wietrznie i zagraża jakby miało padać.
Arabski kwartał wcale nie taki straszny, sklepy barwne i kolorowe, ciucholand atrakcyjny, jakkolwiek niezbyt elegancki. Jest i port, jest i wiatr. Zimny. Morze szaleje, statki pewnie nie pływają. Ale zdjęcia chmurzyste wychodzą kapitalnie. Fort St-Nicolas — niewiele do zwiedzania. Dalej wzdłuż skaliście atrakcyjnego brzegu. Morze nieco się rozszalało, a restauracje nad brzegiem kuszące widokiem. Mimo zimna w miarę szybko docieramy do bramy orientu, a zaraz potem widok najlepszy z najlepszych chyba. Wiele zdjęć dnia.
Droga powrotna już chłodna i nużąca, korzystamy z metra — cieplej. Na kolację azjatyckie NEMy, 3 x 1E, tyle że ciepłe i tłuste, bo nie do odróżnienia, czy w tym zawijanym placku i makaronie kurczak, krab czy krewetka. Dzisiaj festiwal herbat, z czego ta z syropem klonowym już nieczytelna. Ale zdjęcia i przegląd spodziewanych jutrzejszych atrakcji bardzo obiecujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz