9 czerwca, niedziela
My drogi i Miłościwie Nam Panująca z uśmiechami oglądamy Beatlesów z Polkowic, bo to wesołe chłopaki były.
Wstajemy niespiesznie, bo nigdzie nam się nie spieszy. Najważniejsze było, że mieliśmy transport do domu w nocy — to takie rzeczy są najistotniejsze z okazji wesel. Ponieważ miało być zwożenie sprzętu i nie było szaleństw, to wypiliśmy tyle co nic, to tylko jeść się nie chciało, bo jeszcze zostało z tego popasu wczorajszego. I jak uprzednio zeszło tak, że nie zdążyliśmy z obiadem i trzeba było się zbierać.
Zresztą jakoś nam minęło.
Że chej.
Ach tak — programy kulinarne w nie do końca polskich językach.
Zbiórka na 15.
(tutaj następuje cały klasyk z pakowaniem itd., granie było gdzieś pośrodku, najtrudniej było trafić do tej drugiej żółtej bramy).
Ponadto było nam miło, że potraktowano nas nie jak piąte koło u wozu, lecz pełnoprawnych wykonawców, którzy ucieszą się z kawy i kanapki.
Żenady na występie nie było, dziwny to taki występ bez piwa, za to był nasz Honorowy Fan, Ty sprawiłaś się transportem i o bardzo przyzwoitej porze trafiliśmy do domu, by jeszcze zanurzyć się w telefabułę.
Więc może emocji w tym nie było, ale kasa, a wiadomo, co w życiu najważniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz