piątek, 27 lipca 2012

zupa time


Ivan Wasiljewitsch Kliun — Portrait

poniedziałek, 23 lipca

W dniu, w którym nie wykonywałem ani jednej czynności związanej z moim przeznaczeniem, a mimo to byłem zajety od rana do wieczora, poszedłem na chatę utrwalonym szlakiem, choć komary cięły, ale zdjęcie ładne i pamiętasz przecież bez wbrew pozorom.

Układanka z kolumną okazała się bardziej wymagająca, ale mamy forsę, mamy czas, nie spieszy się nam. Na razie gra i buczy, potem będzie grało. Jak zwykle czeladnictwo w fotoszopie + podbudowa maksymalna, jakiej chyba jeszcze nie dostałem w życiu. No pięknie.

Do tego słoik z próbką moczu oraz naprawdę ładne firanki. I jakoś tak zeszło, że nawet zapomniałem, co miałem robić, teoretycznie w grę wchodził jakiś fragment filmu tudzież hobby, ale co tam. Się odwlecze.

"Środek środka chyba jacyś widmowi my, a krawędzie z pewnością roztocza".
==============================

wtorek, 24 lipca

motyl przeciwdeszczowy

"spoko
fajny numer zrobilismy
nieco sie rozjaśnił z coverem
ogólnie kolejne pasmo sukcesów"

Co oznacza, że byliśmy na próbie Where is Jerry. Punktualnie. Takie było założenie. Premii nie będzie, ale to było mile widziane.

Podciągnięcie zeszłotygodniowej zajawki, przywołanie melodii z przeszłości, cover na 3 sposoby (właśnie, odsłuchać!). Najbliższy występ 11 sierpnia w Oliwie w Pubie Rockout na urodzinach Pomelo Taxi.
Ciekawe, co Przem będzie z tego pamiętał.

Krótko na chacie, ale za to ciasto drożdżowe najlepsze w historii.

Sklepy całodobowe działają. Mała podsypka/podlewka cukrowa i truskawka od razu przypomniała sobie, jak się pracuje. Dalej dalej, do boju.
==============================

środa, 25 lipca

rower i alarm

My, drogi i miłościwie Nam Panująca przyszykowaliśmy się odpowiednio i właściwie do andrutów przekładanych masą. A nawet bardzo.

Nie chwalić dnia przed zachodem słońca, a roboty przed 16:20. Ale już drugi dzień z rzędu jest zaskakująco letni. Ale ojej, gdzie się podziała polska czcionka. Zabawnie było. I przyjemnie. I ciepło się zaczęło robić. Chwilami maksymalnie. Wpisać do dzienniczka.
Nie pamiętam, kiedy była feria z Malczewskim. Nagle okazało się, że nie zdążyłem przeczytać książek na czas. Nieładnie.

Ach, no! Rower i alarm. Takie to przygody miałem z rana i z popołudnia.
Oprócz tego jechałem bardzo ostrożnie i niespiesznie. I nie widać włosów na klatce. A wypadki przecież się zdarzają (Łostowicka).

Oczywiście byłem niesubordynowany i zjadłem wszystkie składniki eleganckich potraw razem, bez szacunku dla ich odrębności i smaków.
Nieładnie. Ale smacznie.

Schiele i ekspresjoniści t. 31 — do przejrzenia po łebkach w sam raz. Od czegoś trzeba zacząć.


Brak komentarzy: