Ivan Wasiljewitsch Kliun — Portrait
poniedziałek, 23 lipca
W dniu, w którym nie wykonywałem ani jednej czynności
związanej z moim przeznaczeniem, a mimo to byłem zajety od rana do wieczora,
poszedłem na chatę utrwalonym szlakiem, choć komary cięły, ale zdjęcie ładne i pamiętasz
przecież bez wbrew pozorom.
Układanka z kolumną okazała się bardziej wymagająca, ale
mamy forsę, mamy czas, nie spieszy się nam. Na razie gra i buczy, potem będzie grało.
Jak zwykle czeladnictwo w fotoszopie + podbudowa maksymalna, jakiej chyba
jeszcze nie dostałem w życiu. No pięknie.
Do tego słoik z próbką moczu oraz naprawdę ładne firanki. I
jakoś tak zeszło, że nawet zapomniałem, co miałem robić, teoretycznie w grę wchodził
jakiś fragment filmu tudzież hobby, ale co tam. Się odwlecze.
"Środek środka chyba jacyś widmowi my, a krawędzie z
pewnością roztocza".
==============================
wtorek, 24 lipca
motyl przeciwdeszczowy
"spoko
fajny numer zrobilismy
nieco sie rozjaśnił z coverem
ogólnie kolejne pasmo sukcesów"
Co oznacza, że byliśmy na próbie Where is Jerry.
Punktualnie. Takie było założenie. Premii nie będzie, ale to było mile
widziane.
Podciągnięcie zeszłotygodniowej zajawki, przywołanie melodii
z przeszłości, cover na 3 sposoby (właśnie, odsłuchać!). Najbliższy występ 11
sierpnia w Oliwie w Pubie Rockout na urodzinach Pomelo Taxi.
Ciekawe, co Przem będzie z tego pamiętał.
Krótko na chacie, ale za to ciasto drożdżowe najlepsze w
historii.
Sklepy całodobowe działają. Mała podsypka/podlewka cukrowa i
truskawka od razu przypomniała sobie, jak się pracuje. Dalej dalej, do boju.
==============================
środa, 25 lipca
rower i alarm
My, drogi i miłościwie Nam Panująca przyszykowaliśmy się
odpowiednio i właściwie do andrutów przekładanych masą. A nawet bardzo.
Nie chwalić dnia przed zachodem słońca, a roboty przed
16:20. Ale już drugi dzień z rzędu jest zaskakująco letni. Ale ojej, gdzie się podziała
polska czcionka. Zabawnie było. I przyjemnie. I ciepło się zaczęło robić.
Chwilami maksymalnie. Wpisać do dzienniczka.
Nie pamiętam, kiedy była feria z Malczewskim. Nagle okazało
się, że nie zdążyłem przeczytać książek na czas. Nieładnie.
Ach, no! Rower i alarm. Takie to przygody miałem z rana i z
popołudnia.
Oprócz tego jechałem bardzo ostrożnie i niespiesznie. I nie
widać włosów na klatce. A wypadki przecież się zdarzają (Łostowicka).
Oczywiście byłem niesubordynowany i zjadłem wszystkie
składniki eleganckich potraw razem, bez szacunku dla ich odrębności i smaków.
Nieładnie. Ale smacznie.
Schiele i ekspresjoniści t. 31 — do przejrzenia po łebkach w
sam raz. Od czegoś trzeba zacząć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz