piątek, 20 lipca 2012

der grobel / le czereśnie



15 lipca, niedziela

My miłośni i Bosko Nam Panująca zwiedziliśmy w końcu to, o czym nie miałem opowiadać.

Poranek się zwlókł. Zjadłem tę zachodzącą kwaśnością potrawę (dzielny jestem). Zachodziła obawa, że piorun kuliste ("...ptaki umilkły, kwiaty pozwijały płatki a straszliwy piorun przeszył zsiniały nieboskłon") zniweczą naszą wyprawę, ale nie — pogoda była po prostu słaba. Tak, ostatnio niedomaga biedaczka.

Udaliśmy się więc autobusem linii 112 w daleką podróż (okazało się, że nie tak daleką), zażyliśmy klimatu letniskowego, po czym plażą szu szu.

Po czym groblą szu szu. Po czym szu szu sklepowe (miseczki/sztućce/dodatki jedzeniowe) i już się zrobił wieczór. Po czym zrobiły się czereśnie. I to jak. Byłem kontent. I to jak.

A co tam, że przesadziłem z kolorami. To nie ja, to on.


 

16 lipca, poniedziałek

Małgorzata Musierowicz, Szósta klepka

A ponadto dość tradycyjny przyjeb, który oświadcza się zdumionym okrzykiem: "mój boże, już 12?!". Na szczęście jakoś zeszło, choć okazało się zapowiedzią całkiem upojnego tygodnia, pełnego wrażeń i nastrojów. Niekoniecznie tych bliskich. Natomiast, natomiast, wizyta w domu okazała się udana (gladiola), co prawda czas ponownie nie okazał się moim sprzymierzeńcem, ale wykorzystałem go sprawnie (w końcu ponad 200 foto to nie ułomek) (a przecież niektóre są są) i to by było na tyle.


Brak komentarzy: