Zachęceni ofertą Walencji poszukaliśmy podobnego kina w BCN i skorzystaliśmy (choć okazji byłowięcej, ale i odległość większa), choć strach był, bo napisy po katalońsku, ale język oryginału. "Pax Americana" (2009) to dość typowy obraz anty-amerykańsko-centryczny, ale nikt nie spał. Oferta filmowa była zresztą spora.
Drugą taką przygodą była "Noc żywych trupów" na parkingu multipleksu, po reklamie (free) spodziewaliśmy się oblężenia, a tutaj bez szaleństw, zdaje się maratony złych filmów w Gdańsku gromadzą większą publiczność. No, ale tutaj dawali nawet pop-korn (palomitas!) i robili niezły nastrój poprzez wizerunek szwendającego się "prawdziwego" zombiaka.
Instalacja "cooking science" dla nas raczej niezrozumiała (ej, wszystko po katalońsku?), muzeum narodowe (głównie sztuka średniowieczna i renesansowa) mile mnie rozczarowało ze względu na przekrój i wgląd w następne epoki. Pałac znakomity.
Wciąż zbieramy reklamówki i foldery.
Czysta przyjemność. Sztuka, nie sztuka, wciąż najbardziej przemawiają do mnie muzea historyczne miast. Chronologia zdarzeń pozwala mi się tam lepiej odnaleźć.
W meczu 3/3 (ze zmianą), w którym nawet ja rzuciłem sporo koszy, Jerzy 23/59, 16 zb. (12 w ataku), 6 as., 5 strat, 2 bloki. Po prostu zwierzę. Czy on przypadkiem nie jest rudy? *** W piątek Charlotte-Boston 94-99 — Shaq 23 pkt i 5 zb., łatwo poszło (narzekania na ławkę rezerowowych), w sobotę Utah-Boston 86-110 jeszcze łatwiej, tym razem rezerwowi strzelali aż miło, nawet Von Wafer miał mega wsad. *** The Conversation (1974)
Mistrzowskie. Elektryzujące. Ależ budowany portret. Intryga również. Muzyka Davida Shireprzejmująca (od teraz słucham dwa razy dziennie). A jaką robotę musieli wykonać dźwiękowcy! Używając egzaltowanych określeń stosowanych w naczelnych opiniotwórczych serwisach muzycznych: nie ogarniam (buchachacha). Co oczywiście nie podważa niezwykłości obrazu. To był rok. Kiedyś to kręcili FILMY. (Acha, Harrison Ford był kiedyś młody, Gene Hackman — nie).
sobota, 22 stycznia Rano sobie jeszcze pogrzebałem. Nie powiem gdzie. *** Karkówka gigant. A potem pojechalim na Kowale z wizytacją. Tam Małysz, nba, szczypiorniści i jakoś zeszło. Nie ma to jak dostępny nba league pass.
niedziela, 23 stycznia Tak rześmy się zabawiali grą, że aż nas dupy bolały. Zaczęliśmy "Eat Pray Love" (2010). Złooo. Z tego powodu "Red" (2010), czyli szpiegowska wersja kowbojów w kosmosie była zupełnie nieinwazyjną rozrywką.
Na początku chciałbym zwrócić honor bezimiennemu realizatorowi, który wiedział, jak nagrywać stopę i werbel, tylko pracował w trudnych warunkach i trafił na zły zespół. To jest punch, drive i energia. Co przy dzisiejszym studiach nagrań wcale nie jest takie oczywiste. *** Niewiele pamiętam, zdaje się, że dźwigaliśmy całą perkę z kolejki skm w Gdyni do tego kościoła. Technika nagrywania pozostaje mi nieznana, chyba były to dwa magnetofony kasetowe + mikser, każda partia instrumentów dogrywana do poprzedniej. Byliśmy niezadowoleni z tej produkcji. Niesłusznie! Ok, realizator popełnił błąd, że najpierw nagrał bas i gitarę i do tego szła perkusja. Nam zaś nie poszło od samego początku. Zatem dogranie potem perkusji było zadaniem z góry skazanym na porażkę. Perkusję nagrywaliśmy, jakbyśmy sterowali samolotem, stałem ze słuchawkami obok Johnego i machałem ręką w takt. Wokal to już była łatwizna. Stałem obok ołtarza i darłem japę do momentu, kiedy przyszedł ksiądz i pytał, skąd tu takie wrzaski. Legenda. Nagranie uwidacznia nasz nieprzeciętny talent i niesklasyfikowanie gatunkowe, które ciążyło nam przez całą karierę. Jest kamieniem milowym rejestracji. Do dzisiaj nie słyszałem nic tak niespójnie nierównego, bezkompromisowego w brzmieniu, co po latach brzmi jak kosmiczne objawienie. To nie jest r'n'roll. To jest serio. Łzy ciekną mi po twarzy, tam mnie boli ze śmiechu, a jednak nie mogę nie przyklęknąć przed tym nagraniem. Proszę państwa, 14 minut szaleństwa, pierwsze "studyjne" nagranie Kevin Arnold! Kuriozum. Nikt nie kocha muzyki tak jak my. Acha, w ostatnim numerze, kiedy wszystko wymyka się spod kontroli (techno-rock?) dotknięcie kosmosu spowodowało zagięcie przestrzeni dźwięku (2:17). To jest cud.
czwartek, 20 stycznia Podczas porannych ablucji zapomniałem użyć dezodorantu. Zatem po czasie musiałem to skorygować. Po czym jako antyperspirantu użyłem mydła w płynie. Kombinacja nie jest bardzo trwała.
Po dniach intensywnego topnienia przedwczoraj nagle utworzyła się gładka powierzchnia zagrażająca pieszym. Lód dwukrotnie robił nieudany zamach na moje życie. Beskutecznie (?). Wczoraj dziwaczny śnieżny opadł trochę ją unieszkodliwił. *** Kręciłem stopę i bas do "Bathroom" Wojta. Stopa ok. Z werblem się grzebałem ponad godzinę, aż mnie to zmęczyło fizycznie. Musiałem potem coś zjeść. *** Jeśli kiedyś ktoś miał wątpliwości co do jakości moich nagrań oraz zdolności w ogóle, to ja go nie przepraszam. Istnieje inny świat i tam jest dla mnie miejsce. Tam jest pięknie! I to się wydaje! (czemuśmy tego nie robili wcześniej CHOPAKI?) http://tableau.podomatic.com/player/web/2011-01-19T07_02_51-08_00 albo patrzaj odcinek z 19 stycznia 2011: http://tableau.jogger.pl/
ps. można spojrzeć na myspaceową liczbę odwiedzin owych "undergroundowców"
Oglądasz sobie The Hill (1965) i myślisz, ot, klasyczny "film więzienny". Ale jednak, różnorakość scen, skala doznań, jaka temu towarzyszy + naprawdę wymykające się przewidywaniom zakończenie sprawiają, że wszystkie pozostałe filmy z tej "serii" mogą się uczyć. Do tego znacząca czarno-białość. Oraz praca kamery, która ma sprawiać wrażenie identyfikacji oglądającego z oglądanym — trochę to staroświeckie, ale zamysł ok. Czy to Sidney Lumet czy dobry scenariusz? Oba + kreacje aktorskie. Zatem: lewa! lewa! lewa!...
Korzystając z okazji (bo zawsze jest to jakaś okazja) dorzucam fotę, której nie mogłem onegdaj znaleźć w związku z "Dniem Tryfidów" i czapeczką.
poniedziałek, 17 stycznia Okazało się, że łatwizna. Zaśpiewałem 4 teksty do JZTZ2. Trochę kontrowersyjna "Ballada z koloratką", a prawdziwe hity już siedziały wcześniej.
wtorek, 18 stycznia Zgrałem "Tendrills" (patrz odcinek niżej) i kilka innych ciekawostek, nastawiliśmy kurczaka z ziemniarami, podczas obiadu obejrzałem kawałek z Griffinem. Rudy RZONDZI.
środa, 19 stycznia W ramach zapewniania sobie dobrego samopoczucia z wykonanej "pracy", dokończyłem "River" Columbusa. Jest dobrze. Szczególnie, że udało się okiełznać klaskania i pstrykania, a zaśpiew fado brzmi. *** W krótkich fragmentach, w ramach niezobowiązującej rozrywki od kilku obejrzeliśmy "Nagą broń" 1 i 3. Bo dwójka nie poszła. Oj, ubawiłem się chwilami.
Przypomnienie sobie o tym nagraniu było dla mnie pewnym objawieniem. Odległość czasowa już słuszna. Poziom realizacji oryginalny. Aczkolwiek muszę przyznać, że nagrywanie "live" na konsolecie ma swój urok (konsoleta dysponuje własnym brzmieniem — co słychać na początku nagrania, na sali prób nigdy nie słyszeliśmy tak perkusji). Ziew Kamili (wokalistki) dość znacząco odzwierciedla jej stosunek do prób. Pozostałe nagrania są bez niej, bo pewnie musiała już pójść. Reszta jest świdrowaniem. Z drugiej strony kasety trafiłem na perełkę, ale o tym w następnym odcinku.
czwartek, 13 stycznia Coraz mniej śniegu. *** Śmy byli przygotowani. "Ambient" Wojtu się podoba (to będzie perełka), w odsłuchu na mini kolumienkach dokonaliśmy naprawdę kosmetycznych zmian w tych dwóch zrobionych numerach. A potem oglądaliśmy "Star Wars" na wypasie. Takie było robienie muzy. Jak Wojt wyszedł, ja nie dałem za wygraną, zaciągnąłem Pyszczku, potem jak już odpadła, to sam dociągnąłem "New Hope". Następnie byłem na tyle mądry (aa, jutro piąąąątek), że zacząłem "Imperium Strikes Back". W piątek rano nie było czego po mnie zbierać.
piątek, 14 stycznia Pada! Pada! Pada! Śnieżek. Może jest coś koło zera, ale coś sypie. I wygląda dzisiaj o niebo lepiej. Choć nieba nie widać. Bo pada. Śnieżek. *** update: wszystko dupa, i temperaturę i cały śnieżek diabli wzięli. *** Zadzwonił Przemas i sprzedał nam newsa. O szczegółach później, jak się pojawią. Natomiast radość aż w nim kipiała. *** 3 drużyny po 4 graczy. Tradycyjnie nic nie wchodziło, ale pocieszam się, że lepszym ode mnie też nie. 8/26, 6 zb. (2 w ataku), 4 as., 3 przechwyty, 6 strat. Zabawa była dobra, ale zdarzały nam się fragmenty, gdzie wrzucali nami 5 koszy z rzędu i spadaliśmy na ławkę. *** A po prysznicu do blaszanego bębenka. Impreza nie była szczególna, natomiast intrygująco było się poprzyglądać zoologicznej mieszance geriatrii i studenciarstwa (czyli jestem fanem domówek). Bezpieczny powrót o przyzwoitej porze.
sobota-niedziela, 15-16 stycznia Mieliśmy "szalony" weekend. Dosłownie przez 2 dni graliśmy w planszowego "Caylusa". Początki ciężkie, ale rozgrywka satysfakcjonująca. Przypomniało mi się, jak kiedyś np. przez całą sobotę oglądaliśmy filmy przy zasuniętych żaluzjach. Człowiek potem taki dziki jest.
Do tego w kolejnym szale, zainspirowany etosem garażu: http://tableau.jogger.pl/ przeszukiwałem stare kasety KA w poszukiwaniu stereofonicznych. W grę wchodziły: prawdziwe demo, których sobie nagraliśmy trzy (w kościele, w klubie mrowisko — chyba tak to się nazywało — oraz na mini konsoli), koncert z radia arnet, kasety nagrane na stereofoniczny walkmen, próby nagrane na stereofonicznym magnetofonie (nowe czasy). Nie dotyczyło to nagrań studyjnych: singla (dwóch numerów) ze składanki oraz późniejszych płyt. Pozostałe stanowią masywny jazgot, który wymaga jeszcze więcej czasu, żeby zdążył się nostalgicznie zestarzeć. Ogólnie byłem miło zaskoczony (upływ czasu czyni cuda) niektórymi fragmentami nawiązującymi np. do Chokebore. Do tego niespodzianki w stylu dwóch basistów (Marek, Filip) (pominąłem pierwociny i pierwsze dwa składy) albo skład 5-osobowy (!!!): Johny, Filip, Kamila, ja i Mariusz na drugiej gitarze — była taka kombinacja.
Na oderwanie się był "Cincinnati Kid" (1965) ze Steve McQueenem i człowiekiem z kartoflem zamiast nosa (+ zły kociak — Ann-Margret). Muzyka Lalo. Spodziewałem się czegoś lepszego, ale być może, jak rzadko, komentatorzy mają rację i poker w "Casino Royale" jest bardziej pod publiczkę. Film w starym stylu. Z tego starego stylu jest kilka obrazków Nowego Orleanu, którego już nie ma. Pianistka, która swoim wyglądem wysforowuje się przed wszystkich członków Buena Vista na raz. No i zakończenie do którego nie nawykliśmy: "ale co dalej?!?". *** tvp kultura puszcza filmy klasy B. Zaczęli z grubej rury, "Plan 9 from outerspace". Jakież było moje zdziwienie, że film jest w kolorze! Tor Johnson — "aktor", który nie wymaga charakteryzacji — skarb.
Budynek robi wrażenie. Chociaż przekonanie, że nowoczesna galeria w dzielnicy czerwonych latarni ujarzmia utrwalone zwyczaje było nadzwyczaj mylne. Bo nasza dzielnia chyba w całości była zamieszkana przez Turków i Pakistańczyków, a czarne dziewczęta pracowały już od samego rana, zaraz obok naszego sklepu.
Aktualnie na stronie http://www.macba.cat/controller.php można się przyjrzeć temu: PARASOL ELEKTRONICZNY. RUMOURS FROM THE EASTERN UNDERGROUND #1. Estònia.
W CCCB trafiła nam się wystawa poświęcona labiryntom. Ha, nawet układ był w formie labiryntu. Interaktywne zabawy. Sala filmowa, bardzo szeroki ekran, gdzie wyświetlano kilka obrazów jednocześnie. Trafił się nawet fragment "Kanału". Do tego muzyka.
wtorek, 11 stycznia Hura. Wreszcie mróz i szron na drzewach. Okolica wygląda co prawda nieco powojennie, ale coś niecoś zostało. *** Proszę, proszę, Chokebore nagrywa nowy materiał! http://www.chokebore.net/pictures/live-photos/20100704.html Może Troy powinien sobie darować wąsik, ale to jeden z niewielu zespołów, które bardzo (bardzo) chciałbym ponownie zobaczyć na żywo. *** The Appleseed Cast także. Ciże nieustająco mnie wzruszają. Tam w środku. Chyba ponownie posłucham "Sagarmathy". *** Zatem zgodnie z owczym serem zabrałem się za ambientowy re-miks "before u open". Może być fajnie. Ale nie miałem na to zbyt wiele czasu, gdyż graliśmy w planszówkę "Pola naftowe". Gry planszowe to nowe hobby Pyszczku.
środa, 12 stycznia Azaliż odwilż. Fe. *** No dobra, umówmy się, że "Pola naftowe" nie są bardzo wypasione. Ale za to jest sporo zabawy, kiedy można taniej kupić rafinerię, której nie można utrzymać.
"Ambientowe" "before u open" poszło ostro i na pewno jest znakomite. Zmasakrowałem wave'y, wszystko pięknie trzeszczy, więc właściwie to nie jest ambient, ale miazga kołysze. Już nie wymaga pompowania, bo i tak jest poza dopuszczalnym poziomem głośności. *** Dwie ważne notacje: 1. Pyszczku załatwiła nam wpisywanko pitów przez pracodawcę. Brawo! 2. Pyszczku (brawo!) załatwiła nam "Pola Naftowe" (brawo!) oraz inną grę, która będzie jeszcze (brawo!) lepsza. Podwójne brawo!!
piątek, 7 stycznia To już drugi piątek w tym tygodniu. Koszmarna odwilż. Pada nawet deszcz. Na utworzonych wcześniej na śniegu pokrywach lodowych (jeszcze są) (lukrowane) powstały kałuże. *** Statystyki nie będą się liczyć do klasyfikacji, bo mecz był "oszukany". Tzn. graliśmy 2/3, a momentami 2/2 czy 3/3. Co prawda nie oszczędzaliśmy się, ale mimo że byliśmy w większości to Arek i Andrzej i tak wrzucili nam wszystko, co mieli. 16/20, 11 zb. (2 w ataku), 13 as., 5 strat, 2 przechwyty; po prostu triple-double :) *** Defendor (2009) — właściwie smutny obraz, będący zaprzeczeniem schematu o bohaterskich nadludziach w rajtuzach (nie Robin Hood). Woody Harrelson znakomicie wywiązał się ze swojej roli.
sobota, 8 stycznia Trochę czekania i pierwszy pół-publiczny występ WHERE IS JERRY mamy za sobą. Dwa numery, wizualnie wypadliśmy wspaniale, muzycznie wyróżniająco się. Dobrze nas widzę na scenie. *** Odwilż dotknęła również parku. Lalo na kasecie daje radę. Wydaje się, że jestem trendy: http://brzydkieslowonaf.wordpress.com/2010/12/22/przewin-tasme/ *** Twelve (2010) — czyli gimnazjalistą już nie jestem, bo przejąć się nijak nie potrafiłem. Może dlatego, że nie sypiam z matką?
niedziela, 9 stycznia Z inspiracji i przygotowań Pyszczku zrobiliśmy sałatkę warzywną. Pyszczku. Tak z okazji niedawnych świąt. Wdrożyłem się w "Before You Open" Wojta i jest wspaniale. *** To był weekend kiepskich filmów. "Pantaleón y las visitadoras" (2000) może w miarę odtwarzał fabułę książki, ale słabe to było w każdym elemencie. Latynowska cepeliada, ale bez żadnego mrugnięcia okiem.
poniedziałek, 10 stycznia Chlapa chlupie. Na szczęście pod samą noc przymroziło. Wracałem 262. Okolica wygląda jak po wybuchu wielu bomb. Po ciemku niemalże jak Mordor zimą. Groźnie. Strasznie. Chociaż pojawia się element komiczny związany z charakterem polskich budowniczych: fragment drogi, która wygląda tak, jak wyglądała od zawsze, jest z obu stron zastawiony siatkami z napisem "wstęp wzbroniony". Zatem wytrwały piechur, chcąc osiągną swój cel, musi obejść zakazany wątek właśnie bieżąc pośród hałd ziemi i piachu, gdzieś po rozjeżdżonych, zmarzniętych śladach ciężarówek, czyli dokładnie tam, gdzie owe roboty się odbywają. *** U Endriusa tylko jeden numer, ale za to dla wytrwałych. Chyba poszło nam dobrze. Teraz odkładamy piosenki do piwnicy, niech nabierają koloru. Saksofonu nie będzie.
Choć to dwa zupełnie różne muzyczne światy, nowe płyty trójmiejskich zespołów Columbus Duo i In the Name of Name łączy wspólny mianownik — nieustający pęd ich muzyków ku poszukiwaniom coraz to nowych form wyrazu.
In The Name Of Name, "In The Name Of Name", Radio Rodoz 2010 In the Name of Name (www.myspace.com/inthenameofname) jest kolejnym projektem — i zarazem tytułem nowej płyty — Mateusza Kunickiego i jego muzycznej świty skupionej pod szyldem niezależnej oficyny Radio Rodoz. Wtajemniczeni w muzyczny światek Trójmiasta znają go z wielu zespołów-efemeryd, na których muzyk bawi się brzmieniem gitary. Niewtajemniczeni powinni kojarzyć przynajmniej dwie grupy Kunickiego — Kevin Arnold i Miasto 1000 gitar. To właśnie ich płyty przecierały szlaki trójmiejskiego indie rocka, w czasach gdy pojęcie to nie było jeszcze na ustach wszystkich muzycznych dziennikarzy.
Krążek "ITNFN" spodoba się fanom zarówno poprzednich dokonań muzyka, jak i takich kapel jak Queens Of The Stone Age czy Sonic Youth. Przyciągną ich brudne partie gitar, transowe melodie i melodyjne wokale. Na deser dostaną udany cover piosenki "Brainstorm" zespołu Hawkwind, brytyjskiej legendy psychodeli. Warto zwrócić uwagę na teksty — groteskowe opowieści o tajnych obozach CIA, eksperymentach medycznych szalonych naukowców czy meczu piłki nożnej na Machu Picchu. Sporo w tym wszystkim dystansu i zabawy w oldskulowy rock, ale to i tak jedne z ciekawszych gitarowych wydawnictw ostatnich miesięcy w Trójmieście.
Columbus Duo, "Salt", Deadsailor Muzic 2010 Bracia Ireneusz i Tomasz Swoboda z projektu Columbus Duo (www.myspace.com/columbusduo) to prawdziwi — nomen omen — Kolumbowie trójmiejskiej awangardy muzycznej. Zaczynali na początku lat 90. pod szyldem Thing, wprowadzając na lokalną scenę gitarowy noise. Przez lata twórczości ich muzyka w różnych konfiguracjach personalnych romansowała z jazzem i elektroniką. Od kilku lat występują w duecie, a ich nagrania zmierzają coraz to bardziej w kierunku surowego minimalizmu.
Na właśnie wydanym, ósmym w dorobku, krążku "Salt" bracia Swoboda, do dobrze znanych ze swoich poprzednich kompozycji hałaśliwych partii gitarowych i śpiewanych po francusku wokali, dodają odrobinę elektronicznej psychodeli. Utwory, które trafiły na płytę, to w większości niepokojąco brzmiące próby zmierzenia się z możliwościami dźwięku i ekspresja niczym nieskrępowanej muzycznej wyobraźni. Płyta została wydana na winylowym krążku w limitowanym nakładzie, a produkcją zajął się mistrz muzycznych eksperymentów Marcin "Emiter" Dymiter.
wtorek, 4 stycznia Żeby mieć dowody na pracę, zacząłem kończyć "Dirty sheet" na cacy. Niemal. Bo zafiksowałem się na jednym fragmencie gitary, która po zaefektowaniu maksymalnymi trans-cosmic-delayami nie chciała się wpasować rytmicznie.
Metropia (2009) — dla mnie zaskakujące, bo niemal nie oglądamy animacji (kreskówek, hi hi). Niezależnie od meandrów świata przedstawionego (kto by się w to wmóżdżał i badał luki) wizja świata bardzo ładnie szaro-brudna (robi wrażenie), a historia daje radę. Rosario Dawson podobna do jednej z bohaterek?
środa, 5 stycznia Dokończyłem. I nie zwlekając, zawziąłem się za stopę do następnego.
Micmacs a tire-larigot (2009) — nawet jeżeli historyjka o niczym, to te filmy są tak ładnie zrobione, że z oglądania jest sama przyjemność. Ja się na to nabieram. *** Ostatni dobry mecz Gortata w Orlando z Detroit. Potem spotkał Andrew Boguta i już nie było tak wesoło.
czwartek, 6 stycznia Siedzimy w domu z okazji 3 królów. Zmasakrowałem werbel. Aż dziwnie, co nie znaczy, że źle. Lepię następne instrumenty. *** Ćwiczymy "Leaving here". *** Greenberg (2010) — dziwne, że Ben Stiller nie gra w komedii? Za to jak już zagrał, to przekonująco. Czy on nie jest podobny do tego gościa z dd-tvn?