niedziela, 22 sierpnia
Tym razem źle spałem, bo martwiłem się, że Grant pobije Adamka. No i pobił go, tyle że Adamek wygrał. Powtórkę walki obejrzałem dopiero przed nocą i nie było w tym nic optymistycznego, jeżeli chodzi o najwyższe laury. Adamek większy nie urośnie, niech się chłopak jeszcze nieco rozgrzeje w tej wadze. W końcu to jego zawód i pozostaje mu życzyć szczęścia. Ponadto, jakby nie było, dostaje szanse i je wykorzystuje.
***
My zaś, korzystając z pogody, wybraliśmy się rowerami na plażę. Woda była koszmarnie zimna, spotkaliśmy lumpenploretariat, a i chmur było więcej niż słońca, ale coś tam załapaliśmy. Wróciliśmy do domu w sam raz przed gigantyczną burzą, zjedliśmy lekki obiad.
Zrobiło się i późno i ciemno. Dokończyliśmy "Quillera", obejrzeliśmy drugą część "Zboczonej historii kina" (to robi się całkiem ciekawe, a już na pewno niektóre filmy zyskują w tych interpretacjach freudowskich) (o ile ktokolwiek wierzy w te bzdety) i zaczęliśmy "Woman of straw" z młodym (aj ja jaj) Connerym. Nie jest lekko. No i chipsów w domu nie ma.
***
Przejrzałem ten filmik z występu KA i początkowo miałem pomysł, że wezmę wave "białej kaczki" (white duck = łajdak)(bo tekst taki napastliwy jest) z płyty i podłożę do obrazu, ale nie chciało mi się grzebać, więc wziąłem piosenkę KA prawie dobrze brzmiącą (od pozostałych bolą mnie zęby) (właściwie najlepiej wyprodukowane — o ile coś takiego można w ogóle powiedzieć — numery KA to "becca" z el. zap. i "becca reprise" z mast. redux — pewnie dlatego, że nigdy nie był koncertowy i nie miał skodyfikowanego układu, który łupaliśmy na próbach z zapamiętaniem, a później chcieliśmy to nagrać energetycznie, ale nigdy nie wychodziło, oprócz darcia mordy). Wziąłem zatem numer vreenowaty, który moim zdaniem "po latach" się aż tak nie zestarzał (prawie college rock) (he he: Nicolas "nie chcę grać college rocka" się mi przypomniał), wyciąłem najlepsze fragmenty filmu i podłożyłem. Potem okazało się, że wszystko pociąłem za mocno i szarpie, ale końcówka nawet pasuje nieco do muzyki. I gdyby właśnie relację z występu skrócić do takich 5 minut, to byłoby ok, inaczej trzeba być zajadłym fanem KA (co tam za jazgot się wyprawia) i ten wokalista, co melorecytuje zamiast śpiewać, ale cóż, to właśnie był KA.
Tym razem źle spałem, bo martwiłem się, że Grant pobije Adamka. No i pobił go, tyle że Adamek wygrał. Powtórkę walki obejrzałem dopiero przed nocą i nie było w tym nic optymistycznego, jeżeli chodzi o najwyższe laury. Adamek większy nie urośnie, niech się chłopak jeszcze nieco rozgrzeje w tej wadze. W końcu to jego zawód i pozostaje mu życzyć szczęścia. Ponadto, jakby nie było, dostaje szanse i je wykorzystuje.
***
My zaś, korzystając z pogody, wybraliśmy się rowerami na plażę. Woda była koszmarnie zimna, spotkaliśmy lumpenploretariat, a i chmur było więcej niż słońca, ale coś tam załapaliśmy. Wróciliśmy do domu w sam raz przed gigantyczną burzą, zjedliśmy lekki obiad.
Zrobiło się i późno i ciemno. Dokończyliśmy "Quillera", obejrzeliśmy drugą część "Zboczonej historii kina" (to robi się całkiem ciekawe, a już na pewno niektóre filmy zyskują w tych interpretacjach freudowskich) (o ile ktokolwiek wierzy w te bzdety) i zaczęliśmy "Woman of straw" z młodym (aj ja jaj) Connerym. Nie jest lekko. No i chipsów w domu nie ma.
***
Przejrzałem ten filmik z występu KA i początkowo miałem pomysł, że wezmę wave "białej kaczki" (white duck = łajdak)(bo tekst taki napastliwy jest) z płyty i podłożę do obrazu, ale nie chciało mi się grzebać, więc wziąłem piosenkę KA prawie dobrze brzmiącą (od pozostałych bolą mnie zęby) (właściwie najlepiej wyprodukowane — o ile coś takiego można w ogóle powiedzieć — numery KA to "becca" z el. zap. i "becca reprise" z mast. redux — pewnie dlatego, że nigdy nie był koncertowy i nie miał skodyfikowanego układu, który łupaliśmy na próbach z zapamiętaniem, a później chcieliśmy to nagrać energetycznie, ale nigdy nie wychodziło, oprócz darcia mordy). Wziąłem zatem numer vreenowaty, który moim zdaniem "po latach" się aż tak nie zestarzał (prawie college rock) (he he: Nicolas "nie chcę grać college rocka" się mi przypomniał), wyciąłem najlepsze fragmenty filmu i podłożyłem. Potem okazało się, że wszystko pociąłem za mocno i szarpie, ale końcówka nawet pasuje nieco do muzyki. I gdyby właśnie relację z występu skrócić do takich 5 minut, to byłoby ok, inaczej trzeba być zajadłym fanem KA (co tam za jazgot się wyprawia) i ten wokalista, co melorecytuje zamiast śpiewać, ale cóż, to właśnie był KA.
1 komentarz:
zabawne ,)
podoba mi się Twój blog, będę odwiedzać Cię częściej ,)
pozdrawiam, Hera ,)
Prześlij komentarz