W niedzielę sprawne i szybkie przecedzenie wina aroniowego (nie miażdżyliśmy owoców, zatem rzecz odbyła się w czysto i gładko), za oknem szalał wiatr z deszczem i to właściwie było tyle emocji.
Mogliśmy jeszcze się przekonać, jakk kiepskie i wtóre piosenki wykonuje Amy Winehouse (te z płyty dodatkowej), aczkolwiek stopy i werble zasługują na wsłuchanie się — realizacja bombowa.
Kolejne dwa filmy klasy C: "Shutter" — kolejny kiepski remake tajlandzkiego horrou, w którym fabuła została zredukowana do collegowej historyjki (w końcu grał tam chłopak z "Jeziora marzeń) ("jęzor marzeń" brzmiałby lepiej) i kilku powtarzalnych efektów dźwiękowych oraz "Doomsday" — kiepska fantazja łącząca, że tak się wyrażę Robin Hooda z Madmaxem.
W takim zestawieniu cycki Jenny Jameson (bo okazało się, że to ona "grała" w "Zombie Strippers") zaczęły wyglądać co najmniej budująco (do zapamiętania scena z piłeczkami ping-pongowymi).
Na szczęście jesień dała się uchwycić, wyszedłem dziś z roboty o 12 i było pięknie. Na uszach KT Tunestall, Last Days of April oraz Presidents of the U.S.A., uzbrojony w aparat, zaszalałem w pobliskim parku zbierając obrazy takie same jak co roku, ale jednak radosne z okazji tej niepowtarzalnej okazji.
2 komentarze:
Aleś się rozpisał ostatnio i rozfotografował. Nie ma to jak wolny związek ;)
A może by Pan tak coś dał ze sportu?
Polecam to:
http://eatliver.com/i.php?n=2781
Prześlij komentarz