piątek (24 października), trochę cieniowaliśmy na hiszpańskim
sobota, zrobiłem cały gar żarcia na tydzień (mięso, kapusta, warzywne dodatki), trochę rzeźbiłem "she knows", "she's story" — nie jestem przekonany, musimy posłuchać u Wojtka (sęk w tym, że czasem, ale to naprawdę czasem udaje mi się uciec od brzmienia demo; bo jednak w większości nie daje się zamaskować tej okrutnej prawdy :P
spaliśmy dłużej, ale właściwie wstaliśmy tak samo
wydawać by się mogło, że dzień nam się będzie dłużył, ale nic z tegodokończyłem "powstanie 44" — odczuwam teraz pewien brak, jak po dłuższym przebywaniu z przyjacielem na wakacjach, w dodatku spotkanie — wiadomo — zakończyło się smutno; kilka wątpliwości na temat moich obecnych postaw, noooo, na szczęście żyjemy w innych okolicznościach, nie muszę dokonywać żadnych dramatycznych wyborów:
jak grasz tak masz
albo
każdy gra tak jak ma
albo
jak ktoś nie ma, to nie gra
itd.
meczyk Legia-Wisła zaskakująco dobrze (ale wystarczyło popatrzeć na inne skróty, by zobaczyć, że to tylko w ramach wyjątku)
śmieszy mnie postawa Arki, a tym samym coraz bardziej komicznie brzmi przydomek nadany Michniewiczowi, cusz
jaki kraj, taki polski "Murinio"
po pierwsze dlatego, że (wybaczcie młodzieniaszki) żadna pisanina 23 latka mnie nie przekona o ważkości takich treści
po wtóre, gdyby to był film dotyczących podróży inicjacyjnej jakiegoklowiek młodzieńca, to byłoby coś; natomiast gloryfikowanie che uważam za szkodliwe społecznie i niedopuszczalne
stąd ucierpiał na tym odbiór filmu, więc oprócz ładnych krajobrazów mogę wymienić łopatologiczny przekaz pseudospołeczny, nieuzasadnione fabularnie wnioski o przemianie wewnętrznej bohatera, dobrą grę Bernala
(który notabene swoim wizerunkiem znowuż wygładził sylwetkę oryginału)
(swoją drogą, myślałem, że ona naprawdę COŚ tam zobaczył w drodze i poznał duszę i tkankę ameryki południowej)
***
każdy swoją podróż po własnym kraju musi odczynić sam, ja już jedną taką młodzieńczą miałem (nawet mi Jerzy zazdrości)
(oczywiście zapiski z niej również pozostały, i spotkały się z reprymendą Zbigniewa, że nakłamałem; gwoli wyjaśnienia: nie napisałem wszystkiego, a część skreśliłem w ramach autocenzury — notatki nie przedstawiały mnie w zbyt dobrym świetle)
(zatem, halo, co musiało zostać skreślone albo dopisane w dziennikach Ernesto, skoro te ukazały się drukiem?)
w tej relacji życiorys a popklutura najbardziej mnie zaciekawiło to zdjęcie (powyżej), na którym dość wyraźnie widać, że Ernesto nie był tam jakimś szczuplutkim lowelasem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz