ho ho! jutro do szkoły!
ja do szkoły nie idę, a jednak wakacji szkoda, zwłaszcza że sierpień zaistniał niemal wyłącznie wrześniową pogodąi mimo że dwa miesiące wakacji jednak pod koniec się trochę dłużyły, jakby z braku nieustającej ferii zabawy — aż tylu wiernych towarzyszy do zabaw w dzieciństwie nie miałem — to wakacji zawsze było szkoda — i to zostało mi do dzisiaj
no, a jak nie szkoła, to zapierdol w robocie — taki już urok sierpnia i września, aż cud, że udało mi się wymigać w piątek — abstrahując od faktu, że i piątek i sobotę miałem zajęte — jak Pan się uprze, to nie ma zmiłuj
(dodatkowo zadziwiające jest, jak on wierzy w magię pieniądza — osobiście z wolnego weekendu to mógłbym zrezygnować za, powiedzmy 2 tys. zeta, ale nie za jakąś mglistą wizję ekstra premii w wysokości 100 zł)
(inny tekst mi się przypomniał — o ile plotka jest prawdziwa: "wie pani, ja już nie wiem, na co mam wydawać pieniądze")
(ja bym takich problemów nie miał)
(no, ale ja nie mam problemów psychicznych, he he)
(kasy też nie mam)
ot, tak wygląda współczesne niewolnictwo, w piątek mi się udało, nerwowo było, ponadto byłem nieźle wymęczony czwartkowym koszem
(człowiek się nakombinował z umawianiem, a i tak w końcu 4 nas było, na szczeście na 6 "kwart" w 3 byłem zwycięski, więc wysiłek opłacał się do samozadowolenia)

wkradł się jeden błąd: to nie był popcorn, jeno kiełbasa
"ale kiełbasa na oleju? bez sęsu"

wprost nie da się opisać, że współpraca nam się układa, bo nam się układa i już, klepiemy ścieżka po ścieżce, niepomni na słabszą jakość czy niedoskonałości wykonawcze
najpierw Wojtas, potem ja natrzepaliśmy gitar, w różnym brzmieniu, z reguły wystarczyła chwila odsłuchu, próba, i nagrywamy partię, która akurat pasowała w tym fragmencie, potem następny fragment itd. oprócz tego, że piosenki zaczynają wyglądać coraz lepiej (i są piosenkami — co stanowi niezaprzeczalny atut), to trafiły nam się świetne dźwięki, udane sprzężenia i siarczyste solówki: byłem na przemian Santaną albo Thurstonem Moorem, ho ho!
i tradycyjny bieg na ostatni autobus z dzielnicy, tym razem Wojtek musiał mocno przyspieszyć biegu
— wiadomo, że z takiego piątku nie zrezygnowałbym dla jakiejś tam kaski

szybki powrót do domu, obiad przygotowany prawie na czasz matulą spacer na dolną Orunię, w tradycyjnym spożywczym tradycyjne lody sernikowe, potem sesja zdjęć z Hiszpanii i sobotę można uznać za udaną — co prawda nie pokazali walki Wałujewa, za to przemknąłem przez "Kubę rozpruwacza", dokument z Biesłanu, film o diamentach z lowelasem di Caprio oraz specyficzny "horror" produkcji francuskiej — jak oglądać tv, to hurtem - szkoda czasu na pojedyczne "widowiska"


(w kontekście historii z zakończeniem kariery przez Matusiaka — wszystko wygląda bardzo ulotnie)
***
mozolę się nad Battles — o ile sam się nie przekonam, to nikt mnie nie przekona, że to nie jest najbardziej niepotrzebny zespół na ziemi — na razie wychodzi na to, że nie opłaca się tego słuchać (a i słuchać się też zwyczajnie nie da)
***
w oczekiwaniu na kolejny, emocjonujący, zżerający nerwy tydzień w pracy: "witaj szkoło!"
ps. w krótkim post scriptum do Gruzji, to nie mam wątpliwości, że to kolejna mocarstwowa sztuczka wielkiej rosji: najpierw gruzja, potem kraje nadbałtyckie, potem my — oni już tak mają; wniosek: rozwiązać wojsko polskie — szkoda kasy

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz