czwartek, 4 września 2008

"gość niedzielny"

wśród wielu chałowatych i nużących bootlegów Hendrixa
(facet chyba nagrywał cały czas)
(w sumie dobrze, że miał dostęp do studia)
(ale chyba lepiej gdyby nie miał — gdyby mniej jamował, więcej komponował, mielibyśmy więcej
pełnych albumów)
znalazłem kawałek 33-minutowy kawałek: Blue Window Jams (33.50)
o tyle niezwykłe, że w tytule ma "with horns", co oznacza, że w tle gra mu (momentami genialnie) mała sekcja dęta — i dzięki wolnemu tempu, niezłemu riffowi oraz tym "hornom" — numer brzmi co najmniej elektryzująco

z innych dobrych rzeczy, wreszcie posłuchałem w całości "Earthbound" King Crimson (live z 1972) — potęga brzmienia — oczywiście najbardziej podobają mi się numery rhythm'n'bluesowe — sekcja gra niegorzej od hendrixowskiej

z rzeczy codziennych
w poniedziałek 1 września niemal wykończyłem u Endriusa gitary do singla kevinów — na wokale zabrakło czasu
we wtorek 2 września pojechałem po zasilacz — jednak będzie wymagane przelutowanie końcówki
w środę 3 września wybrałem się do liroya podbić gwarancję do baterii zlewu (inicjatywą tą zasłużyłem na uznanie wybranki), przy okazji kupiłem lody miętowe z czekoladą oraz pistacje
przez dwa wieczory pilnie pracowałem nad porządkowaniem gitar — dużo tego, z natłoku przesterowuje, trzeba się nagimnastykować w panoramie, żeby jakoś było słyszalne — solówki niezłe
jakoś słabo sypiam w tym tygodniu, ostatniej nocy budził mnie na przykład deszcz — czyżby stres?
jako rarytas, recenzja filmu z "gościa niedzielnego" — chyba zacznę czytać(http://www.filmweb.pl/topic/998452/Jutro+idziemy+do+%C5%82%C3%B3%C5%BCka..html)
"Oto świetny artykuł na ten temat w "Gościu Niedzielnym":
Jutro pójdziemy do łóżka Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl
Myśl wyrachowana: Zamiast troszczyć się o lepsze jutro, wygodniej wymyślić lepsze wczoraj
W ubiegłą sobotę TVP1 nadała film „Jutro pójdziemy do kina” o polskich maturzystach w przeddzień II wojny światowej. Młodzież piękna, dynamiczna, patriotyczna. Pewnie taka była. W filmie dominuje jednak wątek zakochanych par, które wówczas takie nie były. Bo wszystkie pary, jakie tam się tworzą, od razu zdążają do łóżka. Jeśli któraś para tam nie trafia, to tylko dlatego że — z powodu wojny — brakło czasu. Pewnie, że przed wojną też trafiały się jednostki „bezpruderyjne”, ale to były właśnie jednostki, absolutny margines. Tymczasem zasady moralne, które wtedy obowiązywały, w filmie praktycznie nie istnieją. Choć wszystko jest tam przedwojenne — fryzury, kreacje, mundury, samochody — to sposób traktowania seksu jest dzisiejszy. Jeśli jakieś dziewczę ma w tym względzie opory, to raczej z przyczyn „feministycznych” niż moralnych i religijnych. Damsko-męskie dialogi o seksie, namiętne pocałunki na ulicy — takie rzeczy wtedy się nie zdarzały.
Jasne, że reżyser może sobie nakręcić film o czymkolwiek. Ze świętej Agnieszki może zrobić Anetę K., a z Łyżwińskiego świętą Agnieszkę. Amerykanie na przykład zrobili film o rozpracowaniu Enigmy (niemieckiej maszyny szyfrującej), w którym Polacy nie grają praktycznie żadnej roli, choć w rzeczywistości grali podstawową. Wolno im. Ale tym, którzy ten film obejrzeli, daremnie teraz tłumaczyć, że było inaczej. To, co ludzie wiedzą o historii, nie jest obojętne. Nie bez powodu lobby homoseksualne w Wielkiej Brytanii próbuje poprawiać podręczniki do historii, informując, że Szekspir i inni wielcy ludzie byli gejami, tylko „nie mogli się ujawnić”. Po co to robią? Po to, żeby przekonać ludzi o poglądach tradycyjnych, że to, co wyznają, to żadna tradycja, tylko maskarada. Że moralność nigdy nie była praktyką, tylko teorią dla obłudników.
Taki film — świadomie lub nie — doskonale temu służy. Zostanie po nim wniosek: skoro nawet w przedwojennej Polsce, takiej podobno katolickiej, dziewczyny były tak często „rozdziewiczane” (to słowo pada w filmie), to tym bardziej dzisiaj dziewictwo to wstyd.
Tylko że to wniosek fałszywy, bo oparty na wymyśle reżysera. To dopiero od niedawna facetom jest wszystko jedno, czy ich „jedyna” nie była już jedyną dziesięciu poprzedników. Dopiero od niedawna noc poślubna znaczy to samo, co przedślubna, a narzeczony to mąż na niekończącą się próbę. Jeśli czegoś kiedyś nie było, a teraz jest, to wcale nie oznacza, że teraz jest lepiej. Bo prawo rozwoju w moralności wcale nie jest takie, jak w technice. Tu kolejne pokolenia nie muszą być lepsze od poprzedników. Nieraz bywa odwrotnie, a świadczą o tym upadki imperiów, które załamywały się pod ciężarem duchowej rozlazłości obywateli. Ludzie bez ideałów — zwłaszcza moralnych — rzadko wzbijają się na wyżyny patriotyzmu, jakiego dowiodła młodzież Września ’39. Bo za ideały trzeba nieraz oddać życie, a po co oddawać, skoro przyjemniej je rozdziewiczyć".

Brak komentarzy: