czwartek, 7 kwietnia 2011

The Venetian Affair (1967)


niedziela, 3 kwietnia

Spania nie było, bo jechałem na zdjęcia na plażę do teledysku poklatkowego Where Is Jerry. Pogoda na tyle piękna, że po powrocie dymnęliśmy się na Szadółki. I jak to w sklepie - kupiliśmy buty. 30 zeta za skórzane, żal było nie brać. Niedługo będziemy mieli po parze na każdy dzień roku. Powrót pieszy z piwem miodowym, klasyczną dolinką, przy zachwycającym wiosennym słońcu — możemy częściej tak wracać. I niedziela zeszła. Acha, w sobotę do snu (dosłownie) oglądałem anty-walkę bokserską: Francisco Palcios kontra Krzysztof Włodarczyk. Tak zapodaję, w celu własnej orientacji w czasoprzestrzeni. Vreen contra Gypsy Child było straszniejsze zaprawdę.

The Venetian Affair (1967). W przeciwieństwie do poprzedniego filmu, gdzie trzy główne bohaterki nie grzeszyły współcześnie zikonizowaną retro-urodą, tu było na kim zawiesić oko. Począwszy od Luciany Paluzzi, "queen of the '60's spy films" (ona już tu bywała z okazji 007 rzecz jasna), która tu zastrzelona umiera obok pana z ekstra wąsem, obok głównego bohatera (Robert Vaughn) po Felicię Farr i Elke Sommer (Elkę?). Sam film nie wyróżniał się ze sterty filmów szpiegowskich tamtego okresu prócz lokalizacji (ach, ach). Czyli: scenariusz bez rewelacji, gra aktorska na poziomie, nieco mroczny klimat + sklasycyzowany wizerunek zjełczałego ex-agenta/policjanta. Ale dodajmy do tego muzykę Lalo Schifrina, świetny temat oraz pasującą, jak najbardziej, z klasycznych, jakże pasujących, piosenkę "Our Venetian Affair" śpiewaną przez Juliusa LaRosę — to nawet rozbieżność dźwięku z obrazem zaprawdę nie przeszkadza.


Brak komentarzy: