czwartek, 14 kwietnia 2011

The Ipcress File (1965)


piątek, 8 kwietnia
W przypadku koncertu należy: nałoić się, nagrać, nagadać ze znajomymi, najeść. Właśnie w tej kolejności. A ponadto wszystko przebiegło nam zgodnie z planem. I byliśmy rewelacyjni. Nie wiedzieć czemu, osaczyły mnie ckliwe szczegóły, na przykład w związku ze spotkaniem z Łysym oraz innymi niewidzianymi. Oprócz tego sprawowałem się poprawnie. Czyli za mało wypiłem. Endriu wykonał trudną robotę wspierającą. Mam nadzieję, że sobie to odbijemy rozrywkowo w przyszły piątek. W ogóle to nie lubię klubów, bo tam jest straszny hałas.

sobota, 9 kwietnia
Mimo późnej nocy (2-3) wstałem rześko. Zrobiliśmy zakupy w pobliskim pjetrze&pawle. Resztę dnia się relaksowałem. Przy "Trans Ameryce". Przy archiwalnych odcinkach gadu-gadu (http://gadugadu.blog.pl/). Przy H3. Nawet Dawkins to był relaks. Potem przyszedł Jerzy i znowu posiedzieliśmy do 2, tym razem przy "Caylusie". Bardzo dobrze.

niedziela, 10 kwietnia
Relaksowałem się robiąc naleśniki. Adamek pokonał McBride’a, ale nie powalił. Zrobiłem rundkę. Bardzo wietrznie. Kaseta z "Quiller Memorandum" krótka jest. Bo to 60. Na słońcu jest świetnie. Jeszcze łyso w parku, ale już widać wiosnę. Pyszczku zgniotła ciasto. Na pizzę. Potem doczekałem się drugiej części "The Ipcress File" (1965). Niewiele mi brakuje, by powiedzieć, że Harry Palmer jest gJenialny. I chyba troszkę żałuję, że w serii 007 nie wykorzystano trochę więcej ciętych ripost, mniej oczywistych relacji damsko-męskich, powolnie toczących się scen i niezwykłych ujęć kamery. A niewiele brakowało. Producent Harry Saltzman, montaż Peter R. Hunt, scenografia Ken Adams, muzyka John Barry. Ten soundtrack trochę mniej mi się podoba. Temat jest świetny, ale ten klawikord tudzież węgierskie strunowe cymbały później mordują nieustannie. Jest też Sue Lloyd.


Brak komentarzy: