wtorek, 3 sierpnia 2010

tai-chi z groszkiem

czwartek, 29 lipca

No to szybkensem do domciu, gdzie Pyszczku dzielnie cięła i kroiła, ja mieszałem i wymieszaliśmy kurczaka tai-chi z papryką i groszkiem. Pycha.

Potem przyszedł Johny i prowadziliśmy owocną dyskusję połączoną z przykładowym wycinaniem na temat ostatnich naszych zarejestrowanych poczynań. Wyszło z tego, że będziemy mieli epicki numer w porządnej długości +7 minut (Johny mówi, że starczy już tych pioseneczek, zwrotka/refren/zwrotka/refren/przejście/refren i do domu), jedną głupią pioseneczkę właśnie oraz jeden numer, któryśmy wyrzeźbili metodą prób i błędów pasując ze sobą 5 podobających się nam motywów. No to teraz to posklejać w cakewalku, żeby można było dograć bas.

I całe szczęście, że byliśmy zajęci, dzięki czemu ominąłem kolejny czarny czwartek (który to już w ostatnich latach?) naszych drużyn w pucharach.

piątek, 30 lipca

Pozostawało nam rozkoszowanie się początkiem łikendu. Umówiliśmy się na kosza, Arek nas wykiwał, więc kiwaliśmy się na boisku we trójkę na zmianę z Jerzym i Tomkiem. Było wesoło, trochę grałem faul, trochę byłem dla siebie pobłażliwy, może dopracuję moją formę ataku na urwanie głowy. Gdybym dobrze poćwiczył mógłbym sam do siebie asystować. No, właściwie już teraz to robię.
***
Zanim poszliśmy spać, zobaczyliśmy jak ziemia dwa wyglądałaby bez księżyca, a ja dokończyłem mecz z 1997.

W ramach foto remanent ekstra design nowej płyty Jamiego.

Brak komentarzy: