środa, 4 sierpnia 2010

"noc już nie będzie naszych uczuć feniksem"

sobota, 31 lipca

Pyszczku poszła pić piwo na miasto, ja zaś po zaliczeniu masarni oraz poczty zabrałem się za pliki dla Wojta, a następnie "popracowałem" nad tekstami. Wyszły mi 4, z czego ostatni podoba mi się najbardziej ("juice terror" — o izraelskich drag-queen terrorystkach utrzymany w klimacie dusznego porno)

"chodźcie dziewczęta, nie ma czego się bać,
wujek Icchak pokaże wam swój znak"

(to o mnie)
i poszedł właściwie od ręki. Taki mam talent. Od pewnego momentu bawiłem się dość nieźle, głównie męczyłem się z balladą o miłości i spalonych pocztówkach z Montjuic. Zatem ani listy przebojów ani parkiety wiejskich dyskotek nie będą dla nas (cóż zrobić, taki los), natomiast wszyscy apologeci twórczości Jak Zwał Tak Zwał z pewnością dostrzegą ciągłość "literacką" tych tekstów.

Obejrzeliśmy "The Ghost Writer" wypasionej jakości. Fantastyczna muzyka (Alexandre Desplat), a i film daje radę, choć końcówka jest nieco zbyt pospieszna i nosi znamiona elementu, który zawsze musi się znaleźć w filmach sensacyjnych "z tajemnicą" (patrz ten brak zakończenia/niedopowiedzenie w "Białej wstążce" — rewelacja). Ponadto zdjęcia, gra aktorska, nastrój i narastanie napięcia wzorowe. Można się zżymać na tematykę "polityczno-szpiegowską", ale rozegranie partii jest mistrzowskie. Podobało mi się.
***
Ej, a to jest w ogóle James Belushi (w tymże filmie)!

niedziela, 1 sierpnia

Nawet nie skojarzyłem o co chodzi z tymi syrenami o 17. Taki ze mnie patriota. Myślałem, że to okoliczności szykującego się meczu żużlowego (akurat tamtędy przejeżdżaliśmy). Trochę nam zajęło z rana (z rana!), żeby się wybrać. Na wyprawie rowerowej byliśmy od 12 do 18. Nawet trochę się opaliłem, choć chmurek było więcej niż pełnego słońca, co akurat bardzo mi odpowiadało. Zacząłem zbiór felietonów Stefana Bratkowskiego "Skąd przychodzimy". Sporo o literaturze, to fajnie. Dużo też rozgadania, ale po to się czyta. Ujął mnie już pierwszym zdaniem, zatem do boju.

No tak, do snu oglądaliśmy "Kick-ass" i ten poziom abstrakcji i zabawy formą mnie nie rozbawił. Może przez te rajtuzy. Jedynie poprzez fakt, że występował tam jeden z aktorów, przypomniałem sobie o rewelacyjnym obrazie "Superbad". McLovin!
***
Jak skorzystaliśmy z wyjątkowo dobrej pogody, tak jeszcze będę sobie winien mały opis ul. Sandomierskiej: klasyka oruńskich kamienic, klasyka przedmieścia, Żuławy, tego dnia kolorytu dodawali jeszcze kibice czarnego sportu.

Brak komentarzy: