czwartek, 29 lipca 2010

z łokcia

piątek, 23 lipca

Upały niby się skończyły, była jakaś burza i zrobiło się ciemno. Zostało pochmurno, ale duszność wcale jakoś nie odeszła. Wieczorem graliśmy z Jerzym w kosza. Wyniki: jeden jakby wybity palec (Jerzy), dwa ciosy łokciem w szyję (ja), więc oddałem mu łokciem w żołądek. Chyba nawet zaszaleliśmy na "parkiecie", bo koszulki były mokre.

sobota, 24 lipca

Pyszczku poszła na miasto, więc zająłem się columbusem. Doszlifowałem większość numerów, a dokończyłem robotę po południu, kiedy Pyszczku wróciła z miasta i się zdrzemnęła po obiedzie — wiadomo, zmęczona.
Deszcz lał z przerwami przez cały dzień, potoki wody z nieba były tak głośne, że nie słyszałem muzyki w słuchawkach. Okazyjnie oglądałem mecz Portland-Suns z 1997 roku (Arvydas Sabonis — boże, jakiż to był koszykarz! te jednoręczne asysty! Rasheed, Isiah Rider, Brian Grant, Stacey Augmon, John Crotty — rozgrywał dobrą partię jako biały szalony rozgrywający, J. O'Neal v. Kevin Johnson, Kidd, Nash, Manning, Rex Chapman, Cliff Robinson prosto z Portland - wszyscy piękni i młodzi). Ultimate Jordan 6 dvd też wygląda ładnie i działa.

Jerzy z Dagmarą zaprosili nas na pociągi, Jerzy był nawet tak miły, że nas podwiózł (bo wcześniej było ostre lanie). Przynieśliśmy ileś różnego piwa (lipcowe, ciechanów), ale wszystko wypiliśmy sami i po kilku emocjonujących partiach wróciliśmy piechotą. W nocy znowu układałem wagoniki i się nie wyspałem.

niedziela, 25 lipca

Już nie padało tak istotnie, wybraliśmy się na spacer i zaczęliśmy oglądać "Białą wstążkę". Ponadto miałem robotę biurową, zużywałem folię aluminiową na okładki i recyclingowałem stare koperty z bąbelkami na nowe do wysłania. Pracowity dzionek!

poniedziałek, 26 lipca

Spodziewanego ocieplenia nie widać, co mi się aż tak nie podoba. Jest ponuro. W dodatku na autobus musiałem czekać podwójnie, bo jedenj gnój nie przyjechał. Za to u Endriusa rozwikłaliśmy wszystkie stare, archiwalne, nieużywane, niedoklejone pliki gitar i perkusji. Vreen 3 już teraz wygląda pięknie.

Nowe podkłady Endriu do JZTZ 2 są imponujące i tylko szczęśliwa ręka opatrzności (i moja obecność)
spowodowały, że nie usunął ich sobie dokumentnie. Zdaje się, że do tego trzeba mieć talent. Do usuwania.

Gary Wilson — You Think You Really Know Me (1977). Zacznijmy od zdjęcia:

Teoretycznie pasuje na easy listening, gdyby nie ta zewnętrzna kanalizacja (taka sama jest w dawnych koszarach pruskich na wzgórzu). Koleś ma głos czasem jak funkująco-popujący biały Prince. Można by uznać, że gra pościelówy, gdyby nie fakt, że używa dziwnych dzwięków, trochę za dziwnych na Barry White'a i prowadzi nawet eksperymenty z rytmem, co już nie jest łatwe w słuchaniu. Ale czasem jest to wymuskane disco. Lokuje się klimacie ostatnich soundtracków sleezy listening.

Brak komentarzy: