piątek, 7 lipca 2017

John Fowles — Aristos (1964)



hmm, żeby nie powiedzieć popularna chujowa summa filozoficzna z pierwszej połowy XX wieku dla średnio wyrobionych czytelników
zresztą, nieco się z tego wyspowiadał w przedmowie do drugiego wydania
to jednak był już stary pisarz
aczkolwiek dwie idee, o których masowości i skali on (ani nikt inny) nie miał pojęcia wtedy, miał trafne:
1. coś, co określa mianem "noon" (?) (zapomniałem) (nemo), czyli potrzeba zostawienia za sobą niezapomnianego śladu wobec przestrzeni nieskończonej nicości
2. kwestia edukacji ludzi niepotrzebnych = on co prawda widzi to w wersji optymistycznej, gdzie wszyscy są syci i nie muszą pracować, a nie — tak jest w tym fragmencie, który przeczytałem o książce Yuval Noah Harari "Homo Deus", gdzie tylko bagaci mają szansę na fizyczną nieśmiertelność, a sztuczna inteligencja odkrywa, że ludzkość nie jest jej potrzebna do istnienia
w każdym razie, po lekturze każdego fragmentu mam depresyjne smuty o końcu i znikomości
zatem = dzisiaj piję na smutno



Brak komentarzy: