piątek, 4 lutego
Zamiast kosza próba, a oni nas wychujali. Za to zrobiliśmy dwa nowe numery i teraz gramy hard-core-pop. Zjadłem kotleciora w barze, ale tym razem bez specjalnych doznań smakowych. Piwo "Perła" również mi nie podchodzi. Za to mecz Boston-Phoenix (Gortat!) mi podszedł. Wreszcie była okazja do uśmiechu.
sobota, 5 lutego
Wietrzna i padająca wizyta na Stogach. Straceńczy lód na leśnych ścieżkach. Do tego obiad, piwo sami przywieźliśmy, Stoch nie wygrał, a rozgrywka w "Pola naftowe" przewidywalna.
"Robin Hood" (2010) mile rozczarował, począwszy od historyjki po tzw. realia kostiumowo-obyczajowe. Zajmująca, ładna rozrywka. Oczywiście zagrała słabość do odtwórcy głównej roli (ha, starszy niż Connery w filmie o podstarzałym Robinie). Oprócz tego zaraz chyba będę potrzebował obejrzeć Monty Pythona.
niedziela, 6 lutego
Na śniadanie zjedliśmy obiad. Bujnęliśmy się do Gdyni. Zwizytowaliśmy Maćka i jego akwarium. Plus dwa odcinki serialu. Taksą do klubu, tak tradycyjna obsuwa. Na szczęście swoją robotę zrobiliśmy dobrze, jak na warunki "Ucha" było słychać wokal, załatwiliśmy jeszcze dwa i pół zespołu i w sam raz do domciu.
***
The Offence (1973) Sidneya Lumeta, szczególne, ale nie wyjątkowe. Dość szczególna rola Connery'ego, który odchodzi od swojego standardowego wizerunku. Jednakowoż nie wydaje mi się, żeby był stworzony do grania bardzo rozbudowanych postaci, szczególnie słabo wypada w długich monologach — to samo było w ostatniej scenie "The Hill". Plus za wąsy, scenariusz i zakończenie (= rozgrywkę z oglądaczem).
poniedziałek, 7 lutego
Tradycyjna wyprawa robotnicza z kiełbaskami i bułkami. Wyjątkowo zamiast piwa kubuś. Kubuś zdrowy. Kubuś soczek owocowy. Podciągnęliśmy się z melodyne, a Endriu podciągnął się z prawym policzkiem. Wielokrotnie.
***
W zeszłym tygodniu Outland (1981). Film, do którego mam sentyment z dzieciństwa. Niby nudny i nie było w nim potworów, ale w końcu to film s-f. I oczywiście kibicowałem szeryfowi. W gruncie rzeczy to takie "W samo południe" w kosmosie. No i uważam, że relacja damsko-męska dwójki głównych bohaterów, to najbardziej sympatyczna relacja, jaką pamiętam z filmów.
Zamiast kosza próba, a oni nas wychujali. Za to zrobiliśmy dwa nowe numery i teraz gramy hard-core-pop. Zjadłem kotleciora w barze, ale tym razem bez specjalnych doznań smakowych. Piwo "Perła" również mi nie podchodzi. Za to mecz Boston-Phoenix (Gortat!) mi podszedł. Wreszcie była okazja do uśmiechu.
sobota, 5 lutego
Wietrzna i padająca wizyta na Stogach. Straceńczy lód na leśnych ścieżkach. Do tego obiad, piwo sami przywieźliśmy, Stoch nie wygrał, a rozgrywka w "Pola naftowe" przewidywalna.
"Robin Hood" (2010) mile rozczarował, począwszy od historyjki po tzw. realia kostiumowo-obyczajowe. Zajmująca, ładna rozrywka. Oczywiście zagrała słabość do odtwórcy głównej roli (ha, starszy niż Connery w filmie o podstarzałym Robinie). Oprócz tego zaraz chyba będę potrzebował obejrzeć Monty Pythona.
niedziela, 6 lutego
Na śniadanie zjedliśmy obiad. Bujnęliśmy się do Gdyni. Zwizytowaliśmy Maćka i jego akwarium. Plus dwa odcinki serialu. Taksą do klubu, tak tradycyjna obsuwa. Na szczęście swoją robotę zrobiliśmy dobrze, jak na warunki "Ucha" było słychać wokal, załatwiliśmy jeszcze dwa i pół zespołu i w sam raz do domciu.
***
The Offence (1973) Sidneya Lumeta, szczególne, ale nie wyjątkowe. Dość szczególna rola Connery'ego, który odchodzi od swojego standardowego wizerunku. Jednakowoż nie wydaje mi się, żeby był stworzony do grania bardzo rozbudowanych postaci, szczególnie słabo wypada w długich monologach — to samo było w ostatniej scenie "The Hill". Plus za wąsy, scenariusz i zakończenie (= rozgrywkę z oglądaczem).
poniedziałek, 7 lutego
Tradycyjna wyprawa robotnicza z kiełbaskami i bułkami. Wyjątkowo zamiast piwa kubuś. Kubuś zdrowy. Kubuś soczek owocowy. Podciągnęliśmy się z melodyne, a Endriu podciągnął się z prawym policzkiem. Wielokrotnie.
***
W zeszłym tygodniu Outland (1981). Film, do którego mam sentyment z dzieciństwa. Niby nudny i nie było w nim potworów, ale w końcu to film s-f. I oczywiście kibicowałem szeryfowi. W gruncie rzeczy to takie "W samo południe" w kosmosie. No i uważam, że relacja damsko-męska dwójki głównych bohaterów, to najbardziej sympatyczna relacja, jaką pamiętam z filmów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz