poniedziałek, 23 sierpnia
Piotr Kowalczyk prowadzi bloga, wymyślił termin i zebrał kilka recek do kupy:
http://popjukebox.blogspot.com/2010/08/polscy-slackerzy.html
Fajnie.
"Woman of straw" w konsekwencji nie okazał się strasznie trudny. Intryga kryminalna nieco wciągająca, Gina Lolobrigida dosyć marna aktorsko, za to film o Jezusie — pycha.
wtorek, 24 sierpnia
No nie było wcale lekko. Nawet nam nie przeszkadzała specjalnie jakość nagrań, choć wyłonić z tego bit było trudno. Potem okazało się, że czasem trudno było go Johnemu zagrać, szczególnie z metronomem. Jednakowoż na koniec stwierdził, że to i tak najrówniej nagrana przez niego perkusja chyba kiedykolwiek. Odkryliśmy również, że to były 3 i pół piosenki, a nie 4. I chyba wychodzi na to, że ta ostatnia będzie najfajniejsza, o ile nie będę beczał jak baran. Ja mówię, że pieję jak kura, ale Johny jest za baranem (kozą?). W każdym razie, w większości przy tempie 140 nagraliśmy parę obrotów (4 lub 8) każdego z fragmentów, które potem będziem montować. Melodyjki nawet nie są najgorsze. Zobaczymy jak będą kleić się tempa poszczególnych fragmentów. Dosyć specyficzne było to, że stopa i werbel — zazwyczaj nieprzebijające się z morza blach Johnego — tym razem były trwałe i wyraźne: nie wiem, czy to specyfika nirvanowatych rytmów, czy Johnego skupienie się na równym ładowaniu z metronomem. Walił intensywnie, że poziom nagrywania miałem na 40% i z pewnością słychać zaangażowanie i energię łomotu. Potem się zobaczy w miksie.
środa, 25 sierpnia
Naprawdę byłem zadowolony, że nic dzisiaj nie robię. Obejrzałem film dokumentalny o firmie google. American dream, to coś na tyle nieprawdopodobnego, że trudno mi w to uwierzyć.
Ale z kolei śmieję się z pretensjonalnych strażników kultury (w tym wypadku pan dyrektor jakiejś biblioteki francuskiej), który protestuje przeciwko umieszczaniu w necie dzieł kultury, już nie daj boże, kiedy obok są reklamowane niestosowne rzeczy: znakomity tytuł "Wielkie nadzieje", a obok reklamówka biura matrymonialnego. Karygodne.
Inny powód do, śmiechu, to te wszystkie strachy drobnych ludzi, no może część z nich jest ważna, i ma nadwagę, że całe te zbieranie danych przez wyszukiwarkę jest zagrożeniem dla ludzkiej prywatności. Przy całym szacunku dla pojedynczego człowieka U NAS, obok nas, nie widzę szansy, aby dane, które człowiek trzyma na dysku E były potencjalnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa stanów zjednoczonych. A i też ten pojedynczy człowiek chyba nie powinien mieć szczególnego powodu, aby chronić przed światem informacje, co ubrał na siebie dzisiaj albo włożył do garnka — bo podobno stopień inwigilacji sięga tak głęboko.
Kogo to interesuje? Przed czym tu się chronić? = elo, co takiego jest w prywatności, że miałaby być jakoś szczególnie chroniona? (o ile nie jest się ekstremistycznym neokatechumalnym terrorystą, wtedy bym się jakoś chronił).
Piotr Kowalczyk prowadzi bloga, wymyślił termin i zebrał kilka recek do kupy:
http://popjukebox.blogspot.com/2010/08/polscy-slackerzy.html
Fajnie.
"Woman of straw" w konsekwencji nie okazał się strasznie trudny. Intryga kryminalna nieco wciągająca, Gina Lolobrigida dosyć marna aktorsko, za to film o Jezusie — pycha.
wtorek, 24 sierpnia
No nie było wcale lekko. Nawet nam nie przeszkadzała specjalnie jakość nagrań, choć wyłonić z tego bit było trudno. Potem okazało się, że czasem trudno było go Johnemu zagrać, szczególnie z metronomem. Jednakowoż na koniec stwierdził, że to i tak najrówniej nagrana przez niego perkusja chyba kiedykolwiek. Odkryliśmy również, że to były 3 i pół piosenki, a nie 4. I chyba wychodzi na to, że ta ostatnia będzie najfajniejsza, o ile nie będę beczał jak baran. Ja mówię, że pieję jak kura, ale Johny jest za baranem (kozą?). W każdym razie, w większości przy tempie 140 nagraliśmy parę obrotów (4 lub 8) każdego z fragmentów, które potem będziem montować. Melodyjki nawet nie są najgorsze. Zobaczymy jak będą kleić się tempa poszczególnych fragmentów. Dosyć specyficzne było to, że stopa i werbel — zazwyczaj nieprzebijające się z morza blach Johnego — tym razem były trwałe i wyraźne: nie wiem, czy to specyfika nirvanowatych rytmów, czy Johnego skupienie się na równym ładowaniu z metronomem. Walił intensywnie, że poziom nagrywania miałem na 40% i z pewnością słychać zaangażowanie i energię łomotu. Potem się zobaczy w miksie.
środa, 25 sierpnia
Naprawdę byłem zadowolony, że nic dzisiaj nie robię. Obejrzałem film dokumentalny o firmie google. American dream, to coś na tyle nieprawdopodobnego, że trudno mi w to uwierzyć.
Ale z kolei śmieję się z pretensjonalnych strażników kultury (w tym wypadku pan dyrektor jakiejś biblioteki francuskiej), który protestuje przeciwko umieszczaniu w necie dzieł kultury, już nie daj boże, kiedy obok są reklamowane niestosowne rzeczy: znakomity tytuł "Wielkie nadzieje", a obok reklamówka biura matrymonialnego. Karygodne.
Inny powód do, śmiechu, to te wszystkie strachy drobnych ludzi, no może część z nich jest ważna, i ma nadwagę, że całe te zbieranie danych przez wyszukiwarkę jest zagrożeniem dla ludzkiej prywatności. Przy całym szacunku dla pojedynczego człowieka U NAS, obok nas, nie widzę szansy, aby dane, które człowiek trzyma na dysku E były potencjalnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa stanów zjednoczonych. A i też ten pojedynczy człowiek chyba nie powinien mieć szczególnego powodu, aby chronić przed światem informacje, co ubrał na siebie dzisiaj albo włożył do garnka — bo podobno stopień inwigilacji sięga tak głęboko.
Kogo to interesuje? Przed czym tu się chronić? = elo, co takiego jest w prywatności, że miałaby być jakoś szczególnie chroniona? (o ile nie jest się ekstremistycznym neokatechumalnym terrorystą, wtedy bym się jakoś chronił).