poniedziałek, 17 sierpnia
Nie wiem czemu wydawało mi się, że do Tomka jedzie się strasznie długo (fakt, że tam kawałek piechotą od skm), a przecież to raptem za Zaspą, nie naczytałem się. Fakt też, że środki komunikacji podpasowały. Dokonaliśmy wymiany towarowej (oj, znowu Skarbie będzie słuchać i płakać) (mówi, że czuje taki niepokój w żołądku), okazało się, że Tomek już bardzo dawno zrobił teksty do ITNON — klasa. Otrzymałem "Columbus meets Arszyn" — będzie co komentować. No i bestseller na serpencie — brawo!
Nie wiem czemu wydawało mi się, że do Tomka jedzie się strasznie długo (fakt, że tam kawałek piechotą od skm), a przecież to raptem za Zaspą, nie naczytałem się. Fakt też, że środki komunikacji podpasowały. Dokonaliśmy wymiany towarowej (oj, znowu Skarbie będzie słuchać i płakać) (mówi, że czuje taki niepokój w żołądku), okazało się, że Tomek już bardzo dawno zrobił teksty do ITNON — klasa. Otrzymałem "Columbus meets Arszyn" — będzie co komentować. No i bestseller na serpencie — brawo!
Mówił Tomek, że część niemieckich niezal-wydawnictw przechodzi na wydawanie niezal-kaset. Może to jest jakaś myśl, w końcu jestem jednym z ostatnich, który słucha walkmana. Ale jak tam zrobić nadruk na tej kasecie?
Zaś co mnie zdziwiło najbardziej, iż Tomek wyznaje się sporo na siatkówce polskiej męskiej, i potrafi wymienić w jakim klubie grają jacy siatkarze, zaś z tabeli potrafi wyczytać, kto zdobył punkt itd. (akurat trwał mecz eliminacyjny Polska-Słowenia). Takie buty.
W sobotę pogoda nie dopisała, więc ponieważ i tak planowaliśmy raz wybrać się na jarmark, to wypadło teraz. Nie kupiliśmy żadnej książki. Trafiły nam się jedynie kasety magnetofonowe za 1 zł. Np. Afghan Whigs "1965", Buffalo Tom, Drugstore, Swell — pomysleć, że kiedyś taki towar trzeba było kupować za prawdziwą gotówkę.
Po powrocie (późno) zrobiliśmy ciasto, upiekliśmy pizzę (tradycyjnie dobra) i powoli trzeba było się zbierać. Po 20 byliśmy u Jerzych i graliśmy w monopol zapijąc żołądkową gorzką z miętą ze spritem. Ale już złota gorzka z miętą on the rocks była zbyt hard-core'owa. I tak skończyliśmy koło północy.
W niedzielę pogoda okazała się akuratna na plażę, więc już o 10 zebraliśmy się rowerami, po czym nastąpiły dwie przygody:
— najpierw super torba wkręciła się w koło i zgniotła maksymalnie puszkę piwa, które rozlało się definitywnie (jaka strata!) (później okazało się, że zgniotła dwie — podwójna strata — ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy)
— potem, już w Gdańsku w moim rowerze odpadła zębatka z tylnego koła, co uniemożliwiło dalszą jazdę.
Za dobrą radą Skarbie postanowiliśmy wrócić na chatę, udało się nam nawet to sprawnie, Skarbie pedałowało ile sił w nogach, ja zaś trzymałem ją za siodełko i wiozłem się swobodnie (na zakrętach było ryzykownie, ale daliśmy radę).
Więc ponownie, już około 12 wybraliśmy się na plażę, tym razem tradycyjnymi środkami komunikacji. I postanowiliśmy zostać tam cały długi dzień, wypiekając się i obsypując piaskiem (mocno wiało). A właśnie, drugą część obiadu z poprzedniego dnia spożyliśmy na plaży — pycha.
Właśnie, od kilku dni oglądaliśmy film "Znowu w Brideshead" na podstawie powieści Evelyn Waugh, którą czytaliśmy bodaj w zeszłe wakacje, a z którym kiedyś zapoznałem się podczas lektury lektur do magisterki o literaturze camp. W sumie nieźle, że film — który określiłem mianem "nie dla kibiców lechii" — rozłożyliśmy sobie na części, bo trochę był długi. Chociaż i tak w sposób skrótowy pokazał cały konflikt między "parweniuszem" a wychowankami arystokracji, a w szczególności tę niszczącą siłę religii (i macierzyństwa).
W gruncie rzeczy pierwsza część filmu — opisująca specyficzne miłosno-erotyczne konotacje między trojgiem młodych ludzi była chyba ciekawsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz