poniedziałek, 18 maja 2009

zwywiad

więc robota przez 4 ha (piątek 8 maja), to jednak jest coś, naprawdę git, nie zdążyłem się nawet zmęczyćdodatkowo hiszpański na luzie (za ścianą chłopcy oglądali mecz Lechii — było słychać) (mecz był zamknięty dla "kibiców" po ostatnim derby z Arką — ciekawe czemu? to tyle w temacie bezpieczeństwa na stadionach)
***
W sobotę (9 maja), byliśmy u Jurka i Eli, gdzie spędziliśmy ponad pół dnia, aż do wieczora, jazda tramwajem na to zadupie jest masakrycznie długa. Co prawda same wyjście na brukowaną uliczkę Brzeźna, gdzie na przestrzał, między niskimi domkami z cegieł, pojawia się morze z linią horyzontu jest urocze, kilmat rybackiej wioski (nie powiem, że niemal w centrum miasta), ale ogólnie wrażenia mam przygnębiające. Dom i mieszkanie, co tu dużo ukrywać, jest stare i ciasne. Co ciekawe, sam zapewne z sentymentem oglądałem taki sam kredens i urządzenia sanitarne w domu na Oruni Dolnej, ale tu brakuje mi tego maskującego przezrocza. Graliśmy w gry planszowe, których Jurek jest fanem. "tetris" w wersji planszowej daje radę, wygrałem wszystkie partie.
No więs skoro sobotę sobie przepuściliśmy na wizytę, to w niedzielę musiałem dokończyć robotę, a potem zabrałem się za wywiad
http://www.artpapier.com/?pid=2&cid=5&aid=1945
Drugi w moim życiu! Zeszło mi całą niedzielę. Rzecz jasna pewne kwestie musiały się powtórzyć. Oczywiście próbowałem być fajny i sympatyczny i "nieprzejmujący się". Chociaż w pewnych momentach wyszło słabo — szczególnie kiedy zeszło na Kevin Arnold. To już jednak tak jest, że będzie się to za mną ciągnęło, jak smród po gaciach. Ale powiedzmy sobie szczerze — człowiek sukcesu to ze mnie nie jest. Chciałem głównie, żeby było o szczegółach muzycznych i nowych płytach z chłopakami, ale wyszło, jak wyszło — biorę, co dają. Grunt, że Skarbie się podobało po wstępnym czytaniu. I tyle było z niedzieli.

W poniedziałek (12 maja) usiałowałem się zapisać do fryzjera (do czego to doszło! żeby u fryzjera nie było miejsca!). W końcu ściągnęli mnie na 20. W sumie nawet nie było mi to aż tak na rękę, zwłaszcza że robotę z roboty przeniosłem do domu, fryzjerce też nie, skoro nazajutrz miała być już od 8 rano w robocie. Ale poleciała szybko, tym razem nawet tzw. fryzura. Pech chciał, że po tych ciepłych dniach nadeszło zimne powietrze i dłuższe by mi się przydały. Ale kiedyś należało to uczynić.
Muszę też przerobić foty Johny'ego ze smoka, a przynajmniej wysłać Wojtasowi.

We wtorek mnie tknęło, że warto byle jak nagrać po ścieżkach te nasze dwie nowe — bo tego nagrania z komórki nie da się słuchać. Więc zaciągnąłem cały sprzęt i nagrywaliśmy: perkę na dwa mikrofony wyraźnie tylko stopa i werbel (przynajmniej uniknęło się tych wszystkich blach); bas z linii, gitary po jednej z pieców, wokal Nicolasa + chórki. Poszło sprawnie, choć zajęło to całą próbę, ale tym razem nikt się nie denerwował i nie było pośpiechu.
Mogłem się tym zająć dopiero w sobotę, bo przez cały tydzień się zarzynałem.


Wobec planowanej "dwunastki" na czwartek, w środę wybrałem się na miasto w celu zakupu kalek (kupiłem ostatni zestaw z tych tanich, 30 kartek w bloku). Podróż (wyjątkowo autobusem — w porównaniu z poprzednimi tygodniami) stosunkowo sprawna. Udało mi się zaciągnąć brakujące rozszerzone wersje soundtracków z 007, głównie chodziło o "Goldfingera" i "Live and let die". Któregoś razu (może to było w niedzielę?) dokończyłem "From Russia with love" — po warstwie muzycznej łatwo rozpoznać, w którym miejscu akcji się jest. Aczkolwiek sceny, kiedy Robert Shaw pojawia się i znika, przechodząc wagonem kolejowym za plecami 007, nie udało mi się zlokalizować.

Zdaje się, że właśnie w środę sprawiliśmy sobie własną pizzę (taka zamiana po weekendowej babce ziemniaczanej). Oczywiście była rewelacyjna, ciasto wyrosło bardziej niż zazwyczaj — było pulchniutkie — może poszło więcej mąki? Myślałem, z nie wyrośnie, skoro już nie grzejemy, ale na oknie, pod zachodzącymi promieniami słońca jako poszło bardzo dobrze. Więc wziąłem też ją na czwartek do roboty. Zrobiliśmy też nową, dobrą rzecz: sałatkę z gotowanych brokułów i paluszków krabowych + sos majonezowo-musztardowy z czosnkiem — pyszne. Powtórzyliśmy ten zestaw w nadchodzący weekend.

Czwartek w robocie minął szybko — zawsze tak jest przy fajnej pracy, buchachachachacha.
Wycwaniłem się i puszczałem kalki co 3-4 minuty, drukarka zdążała trochę stygnąć, więc nie wżerało tych kalek na potęgę, nie wcięło mi żadnej, pomarszczyło się kilka, więc procent strat był stosunkowo niewielki. Jak będę miał czas (kiedy?), będę mógł pociąć je i przygotować następną partię płyt JZTZ.
Ponieważ następnego dnia powinniśmy oddać płytę Luisowi, więc obejrzeliśmy "La doce sucia", że tak powiem w oryginale z hiszpańskimi napisami. Jednak fajnie zmontowany klasyk. Szczególnie w przypadku tych aktorów, którzy umieli grać (Cassavettes).
***
Cavs-Atlanta 4-0 — nie było w ogóle o czym dyskutować. Pytanie tylko brzmi, czy oni rzeczywiście są tak mocni, a LeBron tak niesamowity, czy też jeszcze nie trafili na wymagających przeciwników.
Denver-Dallas 4-1 — bez wątpliwości, Billups po raz 6 w finale konferencji (i co Pan na to, panie Dumars), Nuggets po raz pierwszy w finale konf. od 1985. Co prawda nie zatrzymali Dirkzilli, więc z KB też im się nie uda, ale jest szansa, że będzie super finał (Beat LA!).
Orlando dokonuje cudów nieuwagi, nieroztropności i nieudolności trenerskiej, zaś Boston dokonuje cudów waleczności, zwycięskich rzutów i gra ponad swój stan kadrowy w tej chwili. Na razie jest 3-3 i ostatni rozgrywka w nocy z niedzieli na poniedziałek.
Zaskakująco dobrze i z charakterem (przede wszystkim z obroną) i to bez Minga (nie mówię o Tracym — bo on był tylko kamieniem u nogi) radzą sobie z LA; tyle się mówiło o tym, jak znakomitą drużyną będą Lakers z Buynumem, a tymczasem on po prostu "znika" w tych meczach; dodatkowo mamy reality show Kobe vs. Artest (Reggie Miller, który grał z nim w Atlancie, mówi, że on naprawdę uważa, że jest najlepszym koszykarzem na świecie — tak napisali na blogu), na razie 3-3. Rzecz jasna kibicuję Rockets (może podobnie jak z Shaqiem, kiedy Kobe się zestrzeje i nie będzie dawał rady — wtedy będzie się mu kibicowało z sentymentu), ale raczej przejdą Lakers.

Piątek już pracowałem tylko w robocie, gdyż hiszpański, a potem film sf "Inwazja obcych" — skrzyżowanie kinowej "Mgły" (tej ostatniej) oraz "Inwazji" z Kidmanową. Pomysł gupi, zakończenie banalne, ale niskobudżetówka dobra do rozrywki. Jakoś trzymała. Chociaż niewątpliwą zaletą "tragedii w supermarkecie" było rozpętanie ludzkich konfliktów, opartych na nieprzejednanych postawach, uprzedzeniach i głupocie — tego w tym filmie nie było. Jeno ci obcy. Wciąż nie ogarniam, dlaczego obcy mieliby chcieć opanowywać ludzkie umysły i ciała. Lepiej jeść słonie — więcej mięsa.
***
Sobota okazała się pracowita ze względu na hobby. Robiłem kevinowego "Susła" oraz "Cornershop". Perkusja symboliczna — tylko stopa i werbel — aż za wyraźnie słychać, że jest nierówno i nie trzyma tempa. Potem bas — który gra zawsze obok stopy — taka już natura tego zespołu. Gitary wyszły w miarę, jako tło dało się to schować, solówka Nicolasa znakomita — ustawiłem ją jako motyw podstawowy drugiej części piosenki. Wokal Nicolasa wyszedł głucho, ale kiedy jest podwójny (z daleka) lub dołoży mu się linię przefiltrowaną na sopran ładnie się to uzupełnia. "Cornershop" w sumie mi się podoba, problemem jest to, że są dwie długie zwrotki, i kiedy nie wiadomo o czym to jest, trochę się to nudzi. Ogólnie pomysły wyjściowe są sympatyczne. Jak zbierzemy takich 20, to będzie z czego wybierać.

Było filmowo. "Doubt" zaskakująco bardzo mi się podobał (recenzje mnie nie przekonywały), portret środowiska nieco karykaturalnyc (celowo?), ale pojedynek aktorski Meryl Streep i Phillipa-Seymoura fantastyczny. Znakomite. I bez wyraźnej odpowiedzi. Tak ma być.
Jako przerywnik były "Wspomnienia gwiezdnego pyłu" Allena — nigdy wcześniej nie widziałem, i przyjąłem nawet z przyjemnością. Było stosunkowo lekkie, kilka dobrych tekstów (m.in. ten, który chodzi obecnie w kawałach: "podobasz mi się, nie spieprz tego"), kilka niezłych autotematycznych scen o "reżyserzu", który specjalizuje się w komediach, nie było irytujących postaw czy postaci, przez które czasem patrzy się na te "dramaty ludzkie" jak na bełkot. Czy jak to tam ubrać w słowa.
Do snu "Paradise now". Rzeczywiście do snu, bo Skarbie przespało prawie cały, choć to poważna tematyka była (chłopcy z Palestyny idą na akcję do Izraela). A, właśnie kończę LnŚ, w której jest sporo tekstów Palestyńczyka Edwarda W. Saida — szczególnie niezłą konkluzją zakończył się ten dotyczący "przegranych spraw". Patrząc na kwestię w kolejności zdarzeń, to rzeczywiście mają przesrane. Teoretycznie takie zbiegi historii powinny bardzo obchodzić na przykład Polaków. Ale nie obchodzą. Ponadto zdecydowanie na niekorzyść działa kwestia innej religii, a przede wszystkim jej bezkompromisowy charakter. Oczywiście skojarzenie islamu z terroryzmem jest nachalne i krzywdzące, ale nie da się ukryć, że sporo się napracowali w tym kierunku. Osobiście tamten świat mnie przeraża i nie czuję się w nim komfortowo. I ani Turcy ani Tunezyjczycy nie pozostawili we mnie dobrego wrażenia. A więc, jakie wrażenie zostawiają po sobie Polacy? Heh.
***
Arka przegrała kolejny mecz i już jest na dnie tabeli. Osobiście nie mam tak dużych sentymentów i nie uważam jak Tymon, że jest to dobra drużyna. To zestaw trzeciorzędnych grajków, którzy za dobrze zarabiają i klub powinien się za to zabrać. Natomiast irytujące było, że Tymon wygłasza słowa, że nie dano szansy Michniewiczowi (a teraz uwaga: "polski murinio" i wszyscy trzymamy się za brzuchy ze śmiechu), skoro kilka sobotnich gazet wyborczych temu pisał: "może pora już odejść Panie Michniewicz".
***
Krzysiu "Diablo" (hi, hi) Włodarczyk, mimo żarliwych próśb Kuleja i Kostyry nie poradził sobie we Włoszech. Fakt, że sędzia nie był bezstronny, ale Krzysio powinien być dwa razy szybszy od tego 40-latka i zadawać więcej kombinacji ciosów — a było zupełnie odwrotnie. Ale Krzysiu wybitnym bokserem nigdy nie był, zawsze polował na ten swój mocny cios. Aczkolwiek jeżeli chodzi o sposób wysławiania i ułożenie w głowie bardzo mu się poprawiło, no tak, teraz mądrzej gada, a słabiej wali — nie wiem, jaka kombinacja jest lepsza dla boksera.
***
Niedziela była prawie dla nas. Robotę zrobiłem szybko i po lidlu i kawie wybraliśmy się na rowery. Pojechaliśmy na punkt (ul. Sandomierska — jak zwykle wygląda uroczo), potem w stronę ul. Równej, następnie na Olszynkę — teraz, kiedy jest zielono, jest naprawdę ładnie. Kanały i szuwary zaraz obok miasta robią dobre wrażenie. Przypmniało mi się, jaki kiedyś dymaliśmy na składakach z Oruni na Stogi, na plażę. Teraz, czy to po ścieżce rowerowej, czy kostce dla pieszych jedzie się wręcz komfortowo. Dojechaliśmy do mostu na Przeróbce, w tył zwrot i do ul. Angielska Grobla. Jakie tam się fantastyczne budynki — które zaraz rozbiorą — się znajdują! Aż trzeba to obejrzeć jeszcze raz. Dalej jeszcze w głąb Wyspy Spichrzów, gdzieś jeszcze za Domem pod Murzynkiem, następnie wzdłuż kanału w dół wyspy, a potem już wałem do domu. Przejechaliśmy za park, a w domu czekała już na nas babka ziemniaczana, którą przygotowaliśmy wczoraj. Niestety, będziemy musieli obejrzeć "Australię". Na szczęście mam piwo.

Brak komentarzy: