a, muszę uważać, blog już jest znajdywalny w sieci — koniec z intymnymi wynurzeniami!
a trzeba przyznać, że w poniedziałek (12.05) rano odczułem wielką ulgę, iż Detroit, mimo iż bez Billupsa fuksem dało radę Orlando i prowadzi 3-1
sobota była całkiem wypasiona — przecudowna wprost pogoda, ciepło, słonecznie, aż się chciało spacerować, plecaczek z piwem i maszerujemy
znaleźliśmy ten gówniany czerwony szlak za Kuźnią Wodną, ale jebanego kamlota narzutowego znowu nie!
ale piesza wycieczka i tak była udana, potem kiepska pizza w Margercie (nie chadzać tam!), Lidl, powrót do domu i Indiana Jones już na w pół śpiąco
niedziela zupełne lenistwo — Boże Igrzysko, nawet trafił się mecz Prokomu — ostatnia akcja po błędzie sędziego, ale prześliznęli się do finału, jednak to już nie ta sama drużyna co choćby jeszcze w zeszłym roku — Turów może ich powalić
w poniedziałek próba generalna przed występem, nietypowe godziny (20-22), zaskakująco dobrze nam wypadło wspólne granie
wtorek (18-22) nagrywaliśmy bas — 6 numerów ma pierwsze szlify — udało się ustawić w miarę dynamiczne i solidne brzmienie z pieca a la rok '69 — w całości nagrywanie dosyć dobrze się klei z perkusją, ale dziś rano ciężko mi było już wstać, po tak późnych powrotach do domu — całe szczęście, że Johny podwozi mnie wozem
śmieszna dziś temperatura na dworze — słonecznie, ale mrozi mnie z okna
no i skutecznie Detroit przeszło do finału konferencji — można to uczcić serią zdjęć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz