piątek, 30 maja 2008

Lakers w finale

wczoraj (wtorek 27.05) pogrzebaliśmy pomalutki z Endriu 2 pliki do kevinów; na szczęście Endriu znalazł pliki do JZTZ — więc pozostaje mu jedynie ponowny miks
***
Polska-Albania 1-0 już lepiej tonowała nastroje, podstawowa jedenastka jakoś tam gra;
na Euro 2008 nie pojadą:
Matusiak — bo za słaby
Majewski — bo za młody
Bronowicki — bo nie zdąży się wykurować
trochę szkoda Majewskiego, bo chłopak ładnie gra (lepiej niż gargulec moim zdaniem), ale jak wyjdą z grupy (polska-niemcy 0-4, hi hi), to nikt nie będzie Leo wypominał braku jego czy Sikory
***
wiersz z LnŚ 11-12/2007:
"Czarny dzień" Hans Magnus Enzensberger (1999), przeł. Andrzej Kopacki
W taki czwartek
nawet najbardziej doświadczony rzeźnik
odrąbie sobie palec.
Wszystkie pociągi mają opóźnienia,
ponieważ samobójcy
już nie mogą się opanować.
Centralny komputer w Pentagonie
padł dawno,
a każda próba reanimacji
na otwartej pływalni jest spóźniona.
Na domiar wszystkiego
u Marotzków za ścianą,
właśnie kipi mleko,
pies ma kłopoty z trawieniemi nawet ciocia Olga,
zwykle nie do zdarcia,
nie tak dziś hej do przodu.
A Lakers zarobili już finał konferencji zachodniej.

środa, 28 maja 2008

nie mamy rezerwowych

no i chuj bombki strzelił

jedynie wczorajsza koszykówka z Jerzym była godna uwagi, bo piłkarski mecz Macedonia-Polska 1-1 przyprawiał o ból zębów i zły nastrój
***
wydaje się nieodwołalnie, że budzą się demony przeszłości i przeżywamy po raz n-ty deja vu
***
ale w kosza graliśmy równo, ambitnie i do przodu, coraz lepiej organizmy się regenerują
***
kary dla prokomu są rzeczywiście śmieszne, więc nie dziwią głosy fanów turowa, że rysiek (krauze) (przy. aut.) płaci władzom polskiego kosza
***
detroit wyrównali stan rywalizacji na 2:2, tym razem bohaterem został Antonio McDyess, ktoś nawet oglądał ten mecz (http://ceglinski.blox.pl/2008/05/Pistons-Celtics-na-zywo.html)
***
a rutkowski i wujec mówią: "Lozano musi odejść" — co dla takich apologetów Lozano i Beenhakkera jest niezwykle zaskakujące


na foto nie ma McDyessa (bo jest za stary, he he); no i Ripp robi kolejne rekordy dla Pistons — kto by pomyślał, że transfer leszcza z Washington za Stacka będzie tak brzemienny w skutkach

wtorek, 27 maja 2008

mistrzunio


wreszcie ukazała się "recenzja" "Odessie" w wyborczej — całkiem git; nie liżąc sobie jajek, a i bardzo dokładnie uwzględniwszy stosunek nakładów do wyników (a za takie uznajemy wszelkie opinie internetowo-prasowe), to jest równy poziom od poprzedniej płyty (a nawet lepiej — bo przecież "Machina")

przy okazji przypomniałem sobie o drugiej recce Kowalczyka (z "Lampy"), też jest całkiekm całkiem (i nawet nieco inna niż początkowo ogarniałem, przyrónując ją do "machinowej"); dla żartu uwzględniając stosunek długości tekstu miasto vs. Bajzel — lepiej mieć długi niż krótki (cytując klasyków)



są powody do samozadowolenia, ba no masz, widnieje nawet nazwa wytwórni; mógłbym se dla własnego widzimisię poddać konfrontacji moje oczekiwania, fakty podawane w tychże opiniach i jakiś ogólny wizerunek zespołu na wirtualnej rockowej mapie Polski — bo to w sumie ciekawostki są (i mile łechtałoby moją dumę własną) — ale zastanawiam się nad chochlikiem, który mi podszeptuje (może nie do końca w myśl gombrowiczowskiego: "a może by tak zboczyć?" — bo pod tym względem jesteśmy muzycznymi zboczeńcami, absolutny margines): "a gdyby tak nagrać to coś na serio?" = pełny plan numerów, aranż, wytrenowane partie, studio, profesjonalny miks, ho ho, może nawet mastering...

po czym ten drugi głos (taki duży chochoł) mi mówi: "a na chuj mi to!", że piosenka znajdzie się na składance Stelmacha czy innej jakiej, może nawet pójdzie dwa razy w radio — e, to jak już wolałbym wygrać w Eurowizji; ja się natyram, a kokosów z tego nie będzie; musiałbym prowadzić program w tv, jak chłopak z Leszczy, by jakoś się załapać; albo weźmy Cieślaka — część luda, co słucha rocka nawet nie wie, że istnieje taki zespół jak Ścianka, że o Kristen nie wspomnę, nieistotne...

poniedziałek, 26 maja 2008

człowiek, który wynalazł słowo "gejoza"

może nie było dzisiaj najlepiej ze zdrowiem (jednak wczoraj trochę browarów poszło), to w sumie nie było najgorzej

impreza kiepskawa (sam pomysł, żeby miast catheringu pracownicy sami zajęli się smażeniem kiełbasek i robieniem szaszłyków jest oszczędnościowym poronieniem) (ale przynajmniej w początkowej fazie było co robić); oczywiście nawtykałem się kiełbas, by w końcowej fazie zjadać przypalone karkówki; trochę surowizny wzięliśmy do domu; ekscesów nie było, raz w dramatyczny sposób zostałem porwany do tańca przez kobietę z drukarni; ogólnie nudnawo, ci co zawsze ryczeli w karaoke; na szczęście finał ligi mistrzów leciał na lapsie, więc można było sobie podejrzeć
w poniedziałek napoczęliśmy z Jerzym nową tradycję podgrywania sobie w kosza - to już chyba trzeci raz - i nogi coraz mniej bolą
we wtorek po południu najebałem się z poprawkami do plakatu koncertowego w Anawie, na szczęście później poprawki robił Macieya i był akcept ze strony Interii
środa dosyć pracowita, ale fakt, że środa była piątkiem był niesamowicie kojący, wróciliśmy do domu na końcówkę dogrywki i karne, jakieś tam emocje były, ale nieporównywalne z meczem z Dudkiem czy nawet półfinałem tegorocznego pucharu UEFA między Bayernem a Getafe
trzeba było podciągnąć się w hiszpańskim (prace domowe), umyłem dwa okna (świat teraz jakoś inaczej przez nie wygląda) i dzień zleciał
a propos wczorajszego meczu, trafnie wytypowałem, że będzie 1-1 i karne, ale stawiałem na czelsy, więc jednak nie powiniem grać w zakładach

24 maja, sobota
słucham właśnie singli Radiohead - ten raczej z OK Computer - wiadomo: wzruszająca muzyka człowieka wzrusza, noooo, ale akurat ta płyta to best of naszych młodzieńczych czasów, hę?ja mam "oryginalny" egzemplarz (wtedy jeszcze nie było Internetu ani mp3, że tak powiem) ze stadionu 10-lecia, kupił mi Filip, nasz niegdysiejszy basistai akurat z Filipem związane inne wspomnienie, to od niego pożyczałem kasetę Suede z gejozą na okładce, w sumie nawet mam z nią miłe wspomnienia (przy okazji: "gejoza" jest moim własnym słowotworem - chyba? ktoś był jeszcze?; pojawił się na "odessie"), a wczoraj na kulturze był koncert Suede właśnie; rzeczywiście można mu było zarzucić wszystkie wady, o których mówili Mann i Gacek (przyłapałem się na tym, że bardziej interesują mnie opinie Manna i ew. interlokutorów, niż sam koncert później - choć The Hives to była moc): muzyka, która oprócz kilku piosenek nie broni się po latach, teledyskowy montaż, nadmierne eksponowanie własnych postaci i szołmeńskich postaw, przewaga marketingu nad muzyką; i co mnie szczególnie uderzyło - głos wokalisty - rewelacja, ale brzmienie pozostałych instrumentów, szczególnie perkusji zrealizowanej w dobrym stylu polskiego domu kultury (stopa i werbel w pogłosie, reszty brak) było co najmniej dziwne

jak człowiek ma tylko poł godziny na wypicie kawy i wyjście, to se może popisać
***
lata 90. panie...
chyba można się zgodzić z Tomkiem Swobodą, że "w naszych czasach" mieliśmy kapitalną muzykę: mieliśmy i Nirvanę i Radiohead, i Pixies i U2 (nawet jeżeli ktoś nie chciał); mieliśmy klasyczne Sonic Youth i wypas w muzyce noise, niektórzy mieli Pavement i Supergrass, albo nawet Oasis...czy teraz występują bandy, które od początku istnienia wywołują rewolucje muzyczno-sentymentalne i tworzą dzieła nie imające się upływowi czasu? no nie WIĘ

***
piątek, prosze ja Ciebie, wypadł jakoś dziwacznie, owszem obejrzałem mecz siatkówki Polska-Tajlandia 3-1, przyznaję, to było ciężkie przeżycie, Polki nie dają rady, w dodatku posiadają tę nędzną cechę, która charakteryzuje naszych piłkarzy, przychodzą na mecz rozkojarzone, senne, muszą najpierw dostać wpierdol jednego seta, żeby się podkurwić, zmobilizować, i wtedy - przy znacznie skomasowanym wysiłku - mogą wygraćbyć może mój pogląd co do ich słabości musiałbym zrewidować, bo dziś wygrały z Serbią 3-2, ale ponieważ obie drużyny mają awans na igrzyska, więc to nie musiał być mecz, który świadczyłby o ich mocy
***
recenzja Scarlett, proszę ja ciebie - można się nieźle pośmiać - aż dziw, że trzy gwiazdki;
ale to to i tak smutne, że każda gazeta musiała o tym napisać jednak

***
reprezentacja wygrała z drugoligowym zespołem 1-0, wynik co najmniej zastanawiający; nie ma sie co czepiać, ale jak słucham ich, że są zmęczeni tygodniowymi treningami, to mnie tam strzela; albo inaczej: czepiać się można, ale na razie nie wyciągam z tego żadnych wniosków, w poniedziałek i wtorek dwa mecze: z Macedonią i Albanią, będzie można popatrzeć, co oni tam w ogóle grają, i wtedy pozwolić sobie na porzucenie nadziei wszelkich przy okazji EURO 2008

***
przegrywam matuli kasety do słuchania, byli już Beatlesi i The Who, teraz poszło The KINKS - oczywiście jeden z najbardziej niedocenionych bandów (na pewno w Polsce), kojarzeni tylko z dwoma hitami, a przecież byli takimi samymi mistrzami piosenki jak duety bitlesowsko-stonowskie; mi takie piosenkarstwo NIESTETY nie grozi, a szkoda

***
mieliśmy zobaczyć tę wystawę o żydach, ale w dzień "świateczny" mieli otwarte tylko do 17 i o 16:15 już nie sprzedawali biletów, nosz kurwa nie rozumiem, jak ktoś chce wpaść na 45 minut nawet, to do chuja wafla niech sobie idzie; stało tam 5 takich nieruchawych bab (nie wiem po co, żeby ktoś nie wyjmował zdjęć z ramek?!)***

obejrzeliśmy coś, co się w Oliwie nazywa palmiarnią, a w porównaniu z obiektem poznańskim jest co najwyżej palmiarenką, na szczęście pozostałe (później zamknięte) części ogrodu zrobiły na nas dobre wrażenie; lekcja hiszpańskiego minęła zadziwiająco szybko

***
idymy dziś (zaraz) na Indianę 4 - mam nadzieję, że będzie git; w końcu mieliśmy ostatnio seanse przypominające i w domu na kompie i w tvp 1, i dawało radęno, bujać się

***
no i nie bolało - teraz jestem trochę oszołomiony bo miałem "cukrzycowego" głoda (czasem mnie napada, i wtedy trzęsącymi się rękoma chwytam wszystko co się nada do jedzenia) (trochę bez sensu, bo nażarłem się wcześniej paluszkami, a w piekarniku robią się szaszłyki - no ale natury nie przebijesz)wracając do tematu Indiana Jones IV to taka sama mało prawdopodobna historia jak III (którą znam najsłabiej, i wcale mnie duet Connery-Ford nie przekonywał - najwyraźniej wychowałem się na "Poszukiwaczach zaginionej arki" w kinie Kosmos na Oruni)

***
calkiem przyjemnie się ogląda, jest sporo ciekawostek, kilka śmiesznych scen, duże bum na końcu; niezły klimat amerykańskich lat 50. XX wieku; dobre nawiązania do ojca oraz byłego przełożonego; wszystkie korytarze, pułapki i pościgi trzrymają w napięciu tak jak powinny - mniemam, że to jest kwestai czasu, kilku lat i kliku seansów w telewizji publicznej, żeby film swobodnie dołączył do klasycznej trylogii


część 1-3 gwiezdnych wojen były słabiutkie, szklanej pułapki 4 ani rambo 4 nie widziałem, więc ten film jest chlubną kontynuacją
***
należy też tutaj dodać, że jestem zwolennikiem kina przygodowego w postaci "Skarb narodów" (dwójki jeszcze - niestety - nie oglądałem), a nawet obu części "Mumii", więc niewymagający ze mnie klient - ha, ma być "Mumia 3" - nooooooooo


przed filmem, również z matulą poszliśmy na wystwę obrazów Dudy-Gracza - to co widzieliśmy było zawodowe i bardzo nam się podobało: ironiczne, karykaturalne, pomysłowe i pięknie dobrane barwy; wspólczesność i polskość tych przedstawień pewnie nawet bardziej do nas trafia niż nieco monumentalne i zastygłe malarstwo van Dycka czy Rembranta, które widzieliśmy na poprzedniej wystawie
***
niemiecki "Basketball" roczarował mnie bardzo wąskim podejściem do podsumowania sezonu (były tylko zbiorcze statystyki wszystkich drużyn - żadnych większych opisów), więc zrezygnowałem, padło na nowy "Futbol", nowy "Film" z Harrisonem Fordem oraz starszą "Piłkę nożną" - dwa ostatnie z tanich gazet
***
w "powrotnym" Lidlu zaskakująca niespodziewajka - prawdziwy francuski CYDR - nie moglem nie wziąć (co prawda polegało to na małym zakładzie: że jak ktoś zaraz podejdzie do kasy, to biorę, jak nie - to nie), kosztował 10 zeta (w obecnej erze, kiedy kupujemy wina do robienia dań za 6 zeta, stanowiło to jakiś wydatek, aleee...)
oczywiście, w wyniku "kreski na lodówce" zacząłem przemyśliwać nad ograniczeniem wydatków, ale przecież nie zrezygnuję dobrowolnie z piwa (co wypiję taniej z lidla, wytracę na przykład w mieście aniołow - jak ostatnio), więc bilans i tak nie wyjdzie na zero; na przykład wczoraj kupiliśmy 100 płyt dvd-r, (1,2 zeta za sztukę, a hurtem wyszło 89 zeta, więc ok) oraz 50 cd-r, co nam powinno starczyć na jakiś czas, ale po pobieżnym przeglądzie uznałem, że i tak kupujemy normalne rzeczy na co dzień, czyli: cebula, ziemniaki, chleb i mięso (oraz dodatkowo Renia koncentrat pomidorowy), więc jakoś damy radę
***
dziś w ramach "święta miasta" (co za szajs?) wieczorem na Targu Węglowym jest występ Czarno-Czarnych itp., zaczyna się o 20:30 - nawet gdybym chciał iść (a nie chcę), to myślę sobie, kto by się wybrał na taki koncert tak późno do miasta?! mnie by się nie chciało; przyzwoita godzina dla mnie to 19:00, a potem szybciutko do domciu, tv i lulu
***
prokom trefl jakoś tam wygrał z turowem w trzecim meczu, ale i tak przewiduję 1-4 (się zobaczy jutro - może transmisja), zaś teraz trwa ostatnia kolejka II ligi
***
jutro będziemy się byczyć przez caaaaały dzień i zczytywać gazeciochy, co je sobie nanieśliśmy
***
ten Duda to był jednak niezły Gracz!

wtorek, 20 maja 2008

Na pewno ma gumowe, Endriu

Mungo Jerry — twórcy jedynego przeboju "In the summertime" — byli właściwie zespołem rhythm'n'bluesowym, niespecjalnie oryginalnym, ale zaskoczenie przy przejściu z hiciarskiego numeru na pozostałe brzmienia z płyty best of jest zaskakujące.
jak pomyślę o meczu z Koreą, a potem z Ekwadorem, to odczuwam jakąś paralelę z powstaniem listopadowym, a potem styczniowym; więc co dalej: legiony Beenhakera?
no i nie bolało — mówię o występie w Mieście Aniołów 18 maja 2008 (Nicolas — nasz nowy gitarzysta nie prosto z Francji)
(właśnie słucham dyskografii STEPPENWOLF i właśnie odczuwam bliskie pokrewieństwo bandu Kevin Arnold z tym bandem = dużo fajnego rhythm'n'bluesa)

udało się wszystko zwieźć on time (nasze komunijne fanki)
(ten z aparatem i w okularach, to nasz menago: Macieya)

Endriu znakomicie się spisał jak nagłośnieniowiec i wodzirej

zaliczyliśmy kilka wpadek, ale nie były one dramatyczne; momentami wyszło całkiem do przodu; oczywiście powiedziałem 1/7 tekstów, które miałem zaplanowane, ale Renia mówi, że mówiłem śmieszne rzeczy, więc zdałem najważniejszy egzamin
byłem lansjersko szałowo ubrany (ale foty nie obejmują lansjerskich butków)

mąż Karoliny zachwycał się brzmieniem pieca; Renia mówiła, że brzmiało wszystko bardzo dobrze, więc duża w tym zasługa Endriu, który siedział przy "konsolecie" i na bieżąco korygował wokal, stopę i werbel

publiczność rodzinna dopisała, a przecież na tym nam zależało; zaczęło się robić poważnie zimno, więc skończyliśmy w odpowiednim czasie; ogólnie może być; następnym razem już będzie super czadersko
Wracając zahaczyliśmy o występ Pawilonu w konkursie, kolejnej kapeli nie doczekaliśmy, gdyż długo to trwało, a rozgrzewali się kibice Lechii (I liga wita!), więc nie było co kusić losu.

środa, 14 maja 2008

no i miałem pisać i się nie złożyło

a, muszę uważać, blog już jest znajdywalny w sieci — koniec z intymnymi wynurzeniami!

a trzeba przyznać, że w poniedziałek (12.05) rano odczułem wielką ulgę, iż Detroit, mimo iż bez Billupsa fuksem dało radę Orlando i prowadzi 3-1

sobota była całkiem wypasiona — przecudowna wprost pogoda, ciepło, słonecznie, aż się chciało spacerować, plecaczek z piwem i maszerujemy

znaleźliśmy ten gówniany czerwony szlak za Kuźnią Wodną, ale jebanego kamlota narzutowego znowu nie!

ale piesza wycieczka i tak była udana, potem kiepska pizza w Margercie (nie chadzać tam!), Lidl, powrót do domu i Indiana Jones już na w pół śpiąco

niedziela zupełne lenistwo — Boże Igrzysko, nawet trafił się mecz Prokomu — ostatnia akcja po błędzie sędziego, ale prześliznęli się do finału, jednak to już nie ta sama drużyna co choćby jeszcze w zeszłym roku — Turów może ich powalić

w poniedziałek próba generalna przed występem, nietypowe godziny (20-22), zaskakująco dobrze nam wypadło wspólne granie

wtorek (18-22) nagrywaliśmy bas — 6 numerów ma pierwsze szlify — udało się ustawić w miarę dynamiczne i solidne brzmienie z pieca a la rok '69 — w całości nagrywanie dosyć dobrze się klei z perkusją, ale dziś rano ciężko mi było już wstać, po tak późnych powrotach do domu — całe szczęście, że Johny podwozi mnie wozem

śmieszna dziś temperatura na dworze — słonecznie, ale mrozi mnie z okna

no i skutecznie Detroit przeszło do finału konferencji — można to uczcić serią zdjęć

piątek, 9 maja 2008

no i proszę, nagle znowu piątek ma się ku końcowi

było kilka niepotrzebnych napięć (a to pilna publikacja, która okazała się nie być pilną, a to wydzwanianie po ludziach w ramach: koncert/próba/termin)
na razie mamy dwa występy: 18 maja w niedzielę majówka przed lansjerskim klubem Miasto Aniołów — na pierwsze koty może być, przynajmniej rodziny nas zobaczą; drugi 12 czerwca w Gdyni w klubie Anawa
sytuacja w play-off się wyklarowała i wynudziła:
NOH - Spurs 2-1
Lakers - Utah 2-0
Boston - Cavs 2-0 (Boston w 7 meczu dali radę Atlancie)
Detroit - Magic 2-1, ale kontuzja Billupsa może zmienić oblicze tej rywalizacji

w poniedziałek robiłem kolejny numer columbusów — na razie szkice są bardzo obiecujące, ciekawe czy uda się uzyskać jakość

we wtorek podobnie, teoretycznie mieliśmy się spotkać z Endriu i Macieyą, ale w końcu płyty zostały u mnie (przegrywanie poniedziałkowe)

środa próba bez Nicolasa — szykowaliśmy się na występ, ale w sumie kiepsko nam szło, doszło do takich niespodzianek, że zapomniałem jak się gra "nagie kolana" czy "dzięcioła"
miast magazynu "Gitarzysta" (e-mail otrzymałem z nową umową) kupiłem nową "Estradę i Studio" — jest samouczek do Cubase LE — może się kiedyś nauczę

we czwartek robiłem przegląd wesołych filmów ze strony Jerzego (ale szyfr, ho ho) i szykowałem paczki z piosenkamijakże się zdziwiłem słuchając "hitowego" numeru z płyty "Odessie", że szumi jak nie wyrażę się co, potwornie jednak

szybko zleciało, ale ogólnie nastrój piątkowy bardzo dobrze rokujący na weekend, jest ok, jest ok


wtorek, 6 maja 2008

albumy z netu

Właśnie się nauczyłem umieszczać duuuże pliki w necie. Więc na początek pierwszy vreen, "rozedrgane śrubki" (2004). Nawet po czasie ta płyta mi się podoba (nic dziwnego, w końcu jest moja!). Co zaskakujące, trafiłem kilka tekstów, które wciąż są aktualne w moim życiorysie, np.:

"nigdzie się stąd nie ruszam, bo mi tu dobrze jest,
gdyby było źle, to bym stąd też nie ruszył się".


Znajoma opinia znajomego Maćka brzmiała tak:

Filmy rysunkowe sa dwuwymiarowe. A śrubki? Trzywymiarowe. Rozedrgana kreska histerii i rozpadu otrzymuje dodatkowy wymiar i schodzi z ekranu telewizorka w tzw. życie. Śpiewająca postać rysunkowa — inteligentna i akulturalna, samoograniczająca się i szydzaca z ograniczania (się). Coś jak krowa i kurczak w jednym a jednocześnie najbardziej męska płyta jaką ostatnio słyszałem. Coś fizjologicznego, socjalnego, seksualnego — jakaś fizjologiczna baśń o realizmie. Luźno zagrana, autoironiczna szczerość w gronie osób o lekko ograniczonym zaufaniu i poczytalności kontrolowanej. W randce w ciemno, głos streściłby go: Vreen — chce mieć brązową kupę, coś mu trzeszczy, ma wadę wymowy, która mu jednak nie przeszkadza oraz przytula się on na Wielkanoc. Wybór należy do Ciebie. Mój ulubiony rym: "na kostaryce/dobrze wyliczył".



do zaciągnięcia:


Druga płyta: "a juści" (2006) była nawet słuchana i skutkowała emocjonująco-winnym epizodem ze zjawiskowym bandem Vreen & Country Lovers (łącznie walnęliśmy ze 4 koncerty: Cockney Pub, Dujer w Mińsku Mazowieckim, Medyk, Negatyw; oraz skończoną liczbę prób na fajnej miejscówce Roberta vel. Łukasza — zanim nie pohajtali się i nie mieli dzieci).




Zespół występował w rozmaitym składzie: Robert vel. Łukasz na gitarze solowo-rytmicznej + voc; Dżerdżej zwany Smrolem na gitarze solowej + voc i ciężarki (szczególnie udany był jego przyjazd na występ bez gitary tudzież wpadnięcie do pociągu w ostatniej chwili); Endriu — git. solowa elektryczna-kilmatyczna + ideja bandu "a juści"; Stępiński zwany również Ajfelem na perkusji albo z jej braku na instr. perkusyjnych oraz ja, łatający dziury na rozstrojonej 12-strunówce defila. Najbardziej udanym występem był przejazd do Mińska, kiedy rżnelismy w pociągu w karty — dawno się tak nie naśmiałem (salta bjoerna!). Najlepszym występem był debiut. Potem już nic nie było słychać. Mucho sipatico mam do tego projektu. Wino, gitary i śpiew. I udana sesja zdjęciowa (vide myspace: http://www.myspace.com/johannvreen).




Płyta poskutkowała nawet recenzją w "Lampie".



do zaciągnięcia:


http://www.zshare.net/download/11615034a4fa7c4e/