wtorek, 15 kwietnia 2008

egipt

semana santa

właściwie minęły szybko i bezboleśnie, zakupy zrobione tydzień wcześniej oraz w ciągu tygodnia, w wielką sobotę sałatka i sprzątanie — ciut się namachałem — i relaks. w sobotę zadzwoniłem do tomka swobody i piotra migdalskiego z poznania - okazało się, że w styczniu zmarła mu matka na raka — w sumie sporo mnie to stropiło — jednak szok. w niedzielę niespodziewanie pojechaliśmy na zaspę (wydawało się, że to będzie w poniedziałek, ale co tam). tam już oba wujki dobrze sobie popijały, ciotka w pracy, przemek ze swoją dziewczyną pobyli i poszli, honory domu pełniła magda, justyny nie było. Tak więc piłem ciepłe niesmaczne drinki i oglądaliśmy któregoś z kolei pottera, szybki powrót do domu i szlus. wielkanocny poniedziałek bez historii
co najważniejsze po tych świętach — mieliśmy 2 tygodnie urlopu!yeahwtoreki wpadliśmy na pomysł, żeby wziąć jakiegoś lasta — z gdańska nie ma za wiele możliwości, braliśmy jeszcze ewentualnie maderę (gdzieś w gdańsku była wywieszka) lub wyspy kanaryjskie, madera okazała się być dawno wykupiona, wyspy z warszawy w nie aż tak tanio jak chcieliśmypadło na egipt z gdańska, tydzień, alfa star, pozostawała wątpliwość, czy traf 4 gwiazdki z HB 1240, czy traf 3 gwiazdki z all inclusive — 980 zetapadło na tańszy wypoczynek (do tego trzeba było doliczyć jeszcze wizę egipską 2 x 15 $).w środę? nuul, wypadła z kalendarza, wieczorem próba kevinów, wziąłem lapsa z kartą, naprędce zarejestrowaliśmy większość numerów na płytę w celu materiału dla Nicolasa, by miał wzór, z którego mógł czerpać wymyślone przez siebie partie gitarowe - było ok, choć dopiero jak słuchałem nagrań okazało się, jak pasjonująco to brzmi, zacząłem to obrabiać przed wyjazdem i potem tylko czekałem, kiedy będę mógł do tego wrócić - obecnie słucham tego pasjami (a jest bez wokalu!) (może to i dobrze, he he)
reprezentacja Leo przegrała 0-3 z USA kompletnie bez stylu, trochę to przypomina zmory Engela przed Koreą, być może coś w tym jest, że Beenhakerowi wyczerpały się zdolności motywacyjne (nie oszukujmy się — jesteśmy raczej wyrobnikami w piłce nożnej — musi wyjść na raz wiele elementów w połączeniu ze szczęściem, aby wyszedł nam mecz), nie ma co się martwić na zapas, ale fakt, że drużyny z eliminacji już nie ma, nie wiadomo czy cokolwiek da się z tych co są (bez formy) wycisnąć

w czwartek pojechaliśmy z Jerzym wozem do Sopot, poszperaliśmy w dwóch antykwariatach — nawet miałem niezły połów, także i dla Reni dwa Koontze, potem relaks połączony z rozsnącym podnieceniem przy układaniu gitar z próby
to chyba w środę przed południem wykupiliśmy wycieczkę

w piątek pakowanie i żmudne jeżdżenie i samolotowanie się, oczywiście pietrałem się jak zwykle, na szczęście obyło się bez żadnej katastrofy, może nie tyle dlatego, że mogę to teraz gryzdać — to oczywiście jest jawnym skutkiem — sam fakt niebycia jest dla mnie przerażający — tak więc — na razie jestem — mawiają niektórzy, że to tylko sen szaleńca(co jest nadzwyczaj ciekawe, jak szaleńczo spędzamy swoje życie przy biurkach) (potrzeba wyzwolenia? eh, zamartwiałbym się co mam do garnka włożyć, z czego opłacać czynsz; wolę moje biurko, siedzący tryb życia, alkohol itp.)
w konsekwencji wyboru traf 3 gwiazdki trafiliśmy bardzo dobrze — full jedzenia i picie bez ograniczeńokazało się, że forma all inclusive jest męcząca, na dłuższą metę nie do zniesienia, i taka żałosna — Renia mówi, ze wyobrażała sobie, że taki człowiek to już żyje jak król, je i pije, a oni tylko donoszą mu drinki!to nie jest kwestia tego, że trzeba samemu sobie przynieść i to w plastikowym kubeczku, ale to jednak takie żałosne jest — jednak turysta drugiej kategoriiale, ponieważ alkohol w egipcie jest drogi, a my nie planowaliśmy żadnych wydatków, ta opcja była trafiona
a więc, egipt godzina po godzinie:pobudka ok. 9, idziemy na śniadanie, tzw. szwedzki stół, ale tłumnie, po omleciki trzeba stanąć w kolejce, ale facet robi na 4 patelnie na raz, cały czas, więc idzie gładko, poranną ichnią kawę wypiliśmy tylko raz — to była zbożówka, sok pomarańczowy przesłodzony, za to sok z porzeczki (bodajże) bardzo dobry, do tego można było małe naleśczki, wiele rodzajów pieczywa, pomidory, ogórki, sałata, oliwki, słony twaróg, mortadela, kwaśny przyjemny jogurt, dodatki chrupkowe lub miód, pomarańcze i grejfruty w cząstkach — było się czym najeść
ok. 10, po śniadaniu meldujemy się nad basenem, przy stolikach, wypijamy normalną kawę rozpuszczalną z mlekiem, jest git, czytamy książeczki, szybka kąpiel w basenie, woda cholernie zimna, tyle żeby przepłynąć się i wygrzewać się na gorących płytkach; hotelowy animator wyciągał nas na pseudo streching (Renia) bądź na strzałki (oboje), pierwszy raz był najlepszy — wygrałem prawdziwy ładny drink

ok. 12 zbieramy się z pokoju i idziemy 200 dalej do drugiego hotelu, nad morzem; trzy baseniki, jeden podgrzewany — w nim pełno luda; na szczęście jest morze z co najmniej 21 stopni Celsjusza, nawet ja mogę sobie popływać; woda w Morzu Czerwonym nie jest taka słona jak w Śródziemnym, lokujemy się na jakichś wolnych materacach (raz popełniliśmy błąd); pijamy drinki, zaczęliśmy od piwa — dużo piany, mało płynu, potem tradycyjne rumy, giny, w końcu rozsmakowaliśmy w brandy — oczywiście wszystko trunki lokalne, ale dobrze imitowały poszczególne rodzaje, czasem pojawiał się rausz, co skutkowało drzemką poobiednią

ok. 14 przechodzimy do części barowej, gdzie na lunch do wyboru jest 5 rodzajów pizzy plus cuda z cyklu hamburger, hot-dog, omlet, kanapka z kurczakiem, na szczęście te drugie z frytkami, więc można było coś zakąsić; pizze nam smakowały, z pozostałych rzeczy też byłem zadowolony — bardzo dobrze zjeść taki posiłek w ciągu dnia

ok. 16-18 zbieraliśmy się z powrotem, dwa razy uczestniczyliśmy w zachodzie słońca o godzinie 18, ładny, choć niespecjalnie widowiskowy; prysznic, tv, książeczki, zjedzone kanapeczki z podróży (w pokoju duża lodówka); dwa razy byliśmy na krótkiej przechadzce w malutki wgłąb miasta, wersja budowlano-mieszkalna i wersja bardziej miejscowa, z ichnią kawiarnią, rondem i "dworcem" autobusowym

ok. 19 idziemy na obiado-kolację; mięso z reguły wydzielane, co nie znaczy, że nie można podejść w kolejce jeszcze raz; sporo ciepłych dań, dodatkowo surówki, oprócz tego cały zestaw słodyczy w postaci ciast, pudingowatych ciast czy schłodzonych daktyli; do kolacji raczyliśmy się piwem, nawet było w szklance

po 20 spacerek (pojedynczy) po mieście lub krótki czas nad basenem albo seans filmowy z kanałem MAction — amerykańskie filmy w wersji oryginalnej z napisami

zasypialiśmy różnorako, od 21 do 24, mieliśmy okazję się wyspać, choć przy otwartym oknie atakowało nas kilka komarów, a o 6 rano wycie muezinów, z kolei praca klimatyzacji mi przeszkadzała, średnio mi się przy tym spało, ostatecznie zapocząłem przeziebienie, które skutecznie kontynuuję w Polsce (gardło, teraz doszedł katar)

i tak na okrętkę, prawie pełne 7 dni, jak wypoczynek, to wypocznek, jeszcze kiedyś obejrzymy te kwestie przy okazji rejsu po Nilu

zdążyłem doczytać "Orzeł biały, gwiazda czerwona" Normana Davisa, "Zapiski z małej wyspy" Billa Brysona - bardzo miłe wspomnienie podróży dookoła Wlk. Brytanii; "Księgę piasku" Borgesa — nie zrobiła na mnie wrażenia, zacząłem jego zbiór "Opowiadań" o nożownikach, pamięci i zapomnieniu — to wzięło mnie bardziej, "Lochy Watykanu" Andre Gide'a — bardzo miło mnie zaskoczyły, zabawnie staroświecka w języku powieść łotrzykowska, "Czwarta ręka" Johna Irvinga — jedna ze słabszych, a może już po prostu z niego wydrosłem, "Cyfrowa twierdza" Dana Browna — kompletna bzdura, która nie ma nawet krzty tej nutki zaciekawiającej intrygi, pod koniec w samolocie nawet machnąłem "Ścianę strachu" Deana Koontza — to już moja druga przygoda z tym autorem, kompletność w oczywistościach, zdaje się że Alistaira McLaina czytałbym z większą ochotą — tak czy inaczej, poczytałem sobie, co prawda nie było to "Powstanie 44", ale w sumie jestem zadowolony z "poczytania sobie" właśnie

sam powrót był rzecz jasna męczący — głównie przez długi lot z międzylądowaniem w Krakowie, lekkie spóźnienie i trafiamy na ostatni dzienny autobus, który jedzie tylko do Wrzeszcza, tam taksówką do domu za 35 zeta — a kierowcą taksówki był Janusz Sokołowski z Żabianki - moje "rozpoznanie" potwierdziłem na podstawie kwitu z kasy fiskalnej — aż nawet przez chwilę przypomniało mi się dzieciństwo z przyszywanymi kuzynami: Maćkiem i Wojtkiem — trocheśmy się zabawiali w zawody sportowo-rekreacyjne w mieszkaniu tudzież pod blokiem, pamiętam też "gadający samochód" — czyli film z Hasselhofem oraz jakieś filmy kung-fu na wideo, ho ho, niewiele osób miało wtedy wideo
wieczór/noc w domu trochę tak nieswojo, zwłaszcza, że byliśmy głodni i wsuwaliśmy jakieś zupki, w sobotę już norma, masarnia (doziębiłem się), Renia na miasto, ja do "miksowania" kevinów z próby

niedziela też nie odbiegała od normy, książka o El Greco z serii "Rzeczpospolitej" bardzo atrakcyjna, w sobotę zakupiłem nowy "Futbol" z meczem z 1977 Polska-Dania 4-1, fajny, choć bez emocji, aktualną "Piłkę Nożną", w końcu tyle afer ostatnio, popłynął Dariusz Wdowczyk, popłynęła Korona już nie Kolporter Kielce, Klicki zrezygnował z jej finansowania, Arka Gdynia przegrała dwa ostatnie mecze, ale gra taką biedę, że nie stać biedaczki na awans (widziałem mecz ze Zniczem Pruszków 2-2, żenada), Lechia sobie radzi, a na pierwszym miejscu Piast Gliwice — ho, ho; w orange ekstraklasie Wisła przoduje, reszta bije się tylko o drugie, przekręty ze spadkami, PZPN, który ma zebrać się 13 kwietnia oczywiście wciąż będzie uważał, że wszystko jest ok, jak bym był na górze, też bym się stamtąd nie zabierał; w "Piłce Nożnej" nabrali mnie z transferem Radosława Majewskiego do MU, to chyba taki żart prima aprilisowy, numer ukazał się 1 kwietnia — nawet nie wiem, kiedt ten dzień był, nawet nie przypominam sobie, czy tradycja takich żartów jeszcze jest kultywowana

Kubica w sobotę wywalczył pool position, a w niedzielę był trzeci, zaś BMW-Sauber jest na 1 miejscu wśród konstruktorów — naprawdę niezła sprawa, chyba Małysz powoli idzie w niepamięć
Prokom Trefl zdobył puchar Polski w koszykówce, więc może jeszcze nie wszystko stracone w tym sezonie, NBA zbliża się do końca, na wschodzie już wszystko jasne, na zachodzie walka trwa do końca, tabela będzie niezwykle zaskakująca

Brak komentarzy: